Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Sam mebel był ogromny, ale pasował do gabinetu – też wielkiego, o bezpretensjonalnym owalnym kształcie. – Ostrożnie – zatroszczył się szatan. – Nie porysuj... Dziadek spojrzał kpiąco na zaniepokojonego gospodarza. Obawy były uzasadnione, trunek, który właśnie pili, był dość agresywny chemicznie. – No dobra, wiem, że masz to biurko na stanie. – W jego tonie zabrzmiały pojednawcze nuty. Był gotów wybaczyć szatanowi wiele, kiedy tylko sekretarka o olśniewającej urodzie wniosła tacę z trunkami. A właściwie jednym gatunkiem trunku, który dziwnym zbiegiem okoliczności przypadł niegdyś do gustu również gospodarzowi. – A żebyś wiedział, że mam – burknął szatan z rozdrażnieniem. – Stary kutwa, nie dość, że obcina budżet, to jeszcze wszystkiego pilnuje osobiście. Wszechwiedzący, cholera, nawet protokołu zniszczenia nie można napisać. – Mówisz o Szefie? – spytał Dziadek cicho. – Nie bluźnij. Abbadon potrząsnął głową, zaskoczony. Kaszlnął, jadowicie błękitny alkohol, o zupełnie innym pierwotnym przeznaczeniu, palił nawet diabelskie gardło. – No co ty, Pawło – zaprzeczył szybko, z nagłym zażenowaniem. Zerknął odruchowo na portret Szefa, który wisiał za nim na ścianie, jak w każdej porządnej instytucji rządowej. Dziadek podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. Na portrecie Szef zbliżał palce do wyciągniętej dłoni Adama. Trzeba przyznać, że ma dobrego portrecistę, przemknęło Dziadkowi przez głowę. Naturalnie, była to tylko reprodukcja. – Jakżebym śmiał – sumitował się Abbadon, gładząc machinalnie obleczoną w nylon łydkę sekretarki, która przycupnęła skromnie na rogu wielkiego biurka. – O szefie zaopatrzenia mówię... Cień złości przemknął po przystojnej twarzy szatana. – Bo pomyśl tylko, Pawło. – W głosie zabrzmiała irytacja, i poczucie niezasłużonej krzywdy. Tak wielkie, że Dziadek z trudem powstrzymał uśmiech. – Przecież to czysta złośliwość, szefem zaopatrzenia zrobić archanioła. Ech, kłody pod nogi... Nie udawał zdenerwowania. Ręka drżała mu lekko, kiedy przechylił butelkę w kształcie szklanej góry lodowej. – O, przepraszam – zreflektował się i sięgnął po szklankę gościa. Zabulgotały nalewane perfumy polarne misie, zalśniły przejrzystym, jadowitym błękitem. W powietrzu rozszedł się niezrównany zapach, którego nie można z niczym pomylić, i zmieszał z dyskretnym aromatem siarki. Dziadek pociągnął spory łyk. – Do rzeczy, Abbadon – ponaglił gospodarza. – Mów, co masz jeszcze do powiedzenia. Bo późno się robi, a jeszcze musicie mnie odwieźć. Szatan spojrzał spod oka. Gładził nogę sekretarki, teraz już w okolicy kolana. Dziewczyna, najwyraźniej znudzona, wyglądała przez ogromne okno, na park, po którym snuły się czarne postaci agentów. – A co, chcesz posłuchać? Przecież już odmówiłeś? Dziadek Mróz zerknął na niego z rozbawieniem, ostentacyjnie przeniósł spojrzenie na opróżnioną dopiero w połowie butelkę. – Aż tak bardzo mi się nie spieszy – oświadczył godnie. – Możesz nawijać dalej, posłucham, z samej uprzejmości. Chociaż i tak nie skorzystam. Szatan skrzywił się lekko. – Nie bądź taki pewien – zripostował. – Na razie była relacja, kusić dopiero zaczynam. W oku gościa pojawił się nagły błysk. Przygasł szybko. – Nie masz mnie czym kusić, Abbadon – powiedział Dziadek oschle. – Już nie masz. Zapadła cisza. Dłoń Abbadona znieruchomiała na udzie sekretarki. – Wiem, Pawło – powiedział miękko szatan. W jego głosie dało się słyszeć prawdziwe, niekłamane współczucie. – Naprawdę rozumiem. Dziadek poruszył szklanką, błękitny płyn zakołysał się, spłynął po ściankach naczynia. – I nie roztkliwiaj się – uciął. – Nie znoszę tego. Diabeł pokiwał głową. – W porządku – odparł. – Tak dla porządku tylko wspomnę... Żebyś wiedział, że gram uczciwie. Popatrzył twardo na rozmówcę. Po raz pierwszy na jego przystojnej twarzy można było zobaczyć solenną powagę. I nic poza tym. – Nie mogę cię tym kusić. Nie mam takiej mocy. Nikt nie ma, poza... Zawiesił głos. Skinieniem głowy wskazał portret Szefa. – Zapomnij, Abbadon. – Dziadek pochylił głowę, zalśniły krótko ostrzyżone, siwe włosy na poznaczonej bliznami czaszce. – Nie proszę o protekcję. Nie sprzedam za to duszy. W oczach szatana zamigotało profesjonalne zainteresowanie. Ukrył je szybko, opuszczając powieki. – Przecież nie możesz – powiedział po chwili. – Jesteś nieśmiertelny. Palce Dziadka zacisnęły się na szklance. – Jestem – powiedział. – Więc skończ już. – W porządku. – Rozłożył ręce szatan. Gość podziękował mu krótkim skinieniem głowy. Dopił resztkę trunku, sięgnął po butelkę. – Nie krępuj się, Abbadon – powiedział. – Opowiadaj. Chętnie jeszcze raz posłucham. I jeszcze raz odmówisz, pomyślał diabeł, i z trudem powstrzymał złośliwy uśmiech. Jeszcze tym razem... – No dobrze. – Przybrał oficjalny wyraz twarzy. Popatrzył groźnie na sekretarkę, która obciągnęła spódniczkę i złożyła wargi w ciup. – No to jeszcze raz... Wstał z fotela z szerokim, skórzanym oparciem. Zapewne kuloodpornym, jak i szyby w oknach owalnego gabinetu, grube, zielonkawe w odcieniu. Żaden poliwęglan, uczciwe, grube, hartowane szkło pancerne. – Jak wiesz, Pawło... – Szatan urwał, spojrzał pytająco