Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Był na koncu zweżajacego się niebezpiecznie przejscia. Tutaj swiece były zrobione z łoju, nie ze stearyny. Znalezli się w starej czesci posiadłosci. Nigdy wczesniej tu nie była, ale wiedziała, że gdzies w pobliżu znajduja się pokoje dla służby. Z pewnoscia wiele z tych drzwi prowadziło do spiżarni. A jeśli nie złapie Randa, zanim ktos go zobaczy... Przyłożył palec do ust,jąkby nie spał i był swiadomy jej obecnosci. Miał na sobie dziwna czapke, która sprawiała, że wydawało się, iż włosy opadaja mu na ramiona, a jego buty wydawały się konczyc długim czubem. Dokadją prowadzi? I dlaczego? Zaciękawiona, szła za nim, podniecona faktem, że jest w tej czesci budynku, w której nigdy nie była i pełna obawy, czy znajdzie droge powrotna. Ale odnalazła. Idacjąk najbliżej Randa - ale nigdy wystarczajaco blisko - wkrótce znalazła się w korytarzu, na którego koncu znajdowały się drzwi do jej pokoju. Postac w mieniącej się koszuli stała w otwartych drzwiach. - Rand - wyszeptała - pozwól mi położyc cię do łóżka. Stał bez ruchu, a ona ruszyła biegiem w jego strone. Gdy wyciagneła ręke, by go dotknac, rozpłynał się w nicosc. Poczuła gesia skórke, a gdy usłyszała przerazliwy krzyk, była niemal pewna, że wydobył się z jej krtani. Krzyk dobiegł jednak z jej pokoju, tak głosny, że mógł obudzic nawet zmarłego. Sylvan pobiegła do pokoju, przekonana, że Bernadette widziała to samo, co ona, ale zanim dobiegła do pokoju, ktos z niego wypadł. Meżczyzna. cięmnowłosy, w długiej białej koszuli. Uciękał wzdłuż korytarza. Sylvan ruszyła za nim, ale gdy przebiegała obok drzwi do swojego pokoju, Bernadette krzykneła: - Nie! - Sylvan zawahała się, a Bernadette piszczała: - Nie, prosze, panienko. - Jestes ranna? - spytała Sylvan. Bernadette byłająk w transię. - Prosze tam nie isc. To był duch Clairmont i próbował mnie zabić. Prosze za nim nie isc. - Co zrobił? - Sylvan pomogła Bernadette usiasc na krzesle. - Gdy krzyknełam, uderzył mnie kijem. - Bernadette dyszała,jąkby biegła w wyscigu. - Zasłoniłam się reka. Przesuwajac dłonią po ramieniu Bernadette, Sylvan spytała: - Zrobił ci krzywde? -Tak! - Poważna krzywde? Bernadette zawahała się, a potem wymamrotała: -Nie. Chyba jestem tylko posiniączona. Ale on szukał panienki. - Z jej oczu popłyneły łzy. - Najpierw zaatakował łóżko, a gdy zobaczył, że pani tam nie ma, wsciękł się. Zerwał przescięradła i... - Nie. - Sylvan podbiegła do łóżka, ale białe przescięradła były poszarpane. Rand nigdy by nie zrobił czegos takiego, ale ktos to zrobił, a ona tylko błyszczacej zjawie zawdziecza swoje życię. Ile duchów kryje się w tym domu? - Duchy nie napadaja na ludzi. - Sylvan podeszła do Bernadette. - Strasza ich, ganiąja albo zawodza, albo... - Zabrakło jej pomysłów. - Ale nie łapia za kij i nie bija ludzi. - Wiec kto... - Bernadette otworzyła szeroko oczy i spytała z niedowierzaniem: - Chce pani powiedziec, żejąkis człowiek napadł na mnie dla zabawy? - Zmrużyła oczy. - Chce pani powiedziec, że ktos z tej posiadłosci chciał skrzywdzic panią? - Sadze, że można... - Po tym wszystkim, co pani zrobiła dla lorda Randa i biednej Roz? - Bernadette wstała i podeszła do Sylvan. - To podłosc. - Co się stało? - W drzwiach staneła lady Emmie z rozpuszczonymi włosami i długiej, białej koszuli nocnej. - Czy słyszałam krzyk? - Ciotka Adela przepychała się do wejscia. - Nic im nie mów. - Chwyciwszy Bernadette mocno za ramie, Sylvan powiedziała błagalnym szeptem: Obiecaj, że nic im nie powiesz. - Ale panienko... - Powiedz im, że widziałas ducha. - Sylvan zadrżała. - Pomysla, że jestes głupia, ale chce zobaczyc, kto jutro bedzie miał zaskoczona mine. Bernadette skrzyżowała ramiona na piersiach. - Ale, panienko, on chciał panienke skrzywdzic, ają nie moge pozwolic... Nie chciała ustapic, wiec Sylvan obiecała jej pospiesznie: - Powiem Randowi co zdarzyło się dzis w nocy. Sylvan zrozumiała dlaczego Betty wyznaczyła Bernadette na jej osobista pokojówke. Na twarzy Bernadette pojawiło się zaciękawienie, a gdy lady Emmie zbliżyła się do nich, jej twarz wyrażała przerażenie. - Och, wasza wysokość, to był duch - zapłakała. - Cóż za bzdura! - prychneła lady Adela. - ?adna bzdura - odparła lady Emmie. - Mamy tutaj ducha. Zaczeły się spierac. Sylvan pobiegła korytarzem, a pózniej schodami do pokoju Randa. Drzwi były zamkniete, ale wpadła do srodka bez pukanią i przez ułamek sekundy jej serce zamarło. Randa nie było w łóżku