Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Pożegnanie z lękiem (1964). Utraciła ona wzrok w wieku 32 lat, po ciężkim, około trzyletnim okresie psychicznych i fizycznych zmagań z chorobą oczu i jej skutkami. Zacytuję obszerne fragmenty, ponieważ autorka podaje nie tylko opis, lecz także analizę swych przeżyć i zachowania (s. 40 i nast.). Utraciwszy już prawe oko, co nastąpiło po dłuższym okresie choroby, na skutek iniekcji oka i nieudanych operacji, "(...) pewnego ranka obudziłam się z łupiącym bólem, w lewej skroni, od którego pękała mi czaszka. Obraz, który odbierało moje lewe oko, hył zasnuty mgłą. Ogarnięta paniką pobiegłam do okulisty. Jego rozpoznanie całkowicie potwierdziło wszystkie moje obawy, które starałam się dotąd powściągnąć: stwierdził on stan zapalny i uszkodzenie rogówki i radził poddać się operacji chirurgicznego zamknięcia oka na okres roku. Zrozpaczona - poszłam poradzić się innych specjalistów. Wszyscy wypowiadali się za tą samą metodą działania: jeden rok niewidzenia. (...) Jedyną formą przeciwstawienia się rozpaczy jest działanie. Termin operacji ustalono na początek stycznia 1955 r. W pociągu wiozącym mnie do Springfield broniłam się przed uświadomieniem sobie tego, co stale mnie prześladowało, a mianowicie obawy. być może po raz ostatni będę widzieć moją córkę. (...) Wróciłam do Nowego Jorku na operację uzbrojona w pancerz, który miał mnie chronić przed nadzieją, przed lękiem, przed wszelkimi uczuciami. (...) Kiedy spoglądam wstecz, cały ten okres oczekiwania (na wynik operacji - przyp. H. L.) wydaje mi się jakby zasnuty mgłą. Bywały dni, kiedy czułam się jak drobniutka cząstka obcej materii w chemicznym roztworze, zawieszona bezcelowo we wrogim sobie świecie. Hyłam całkowicie pogrążona w ciemności. (...) Po trochu nauczyłam się jednak wykonywać pewne czynności samodzielnie. W znanym otoczeniu dawałam sobie nawet nieźle iadę. (...) Niekiedy zdarzało się, że wybuchała we mnie gwałtowna potrzeba wyładowania swej energii. Szłam wówczas do mego biura i całym godzinami dyktowałam, Marając się w ten sposób odrobić olbrzymie zaległości w pracy, które powstały podczas mojego urlopu chorobowego. Ostro zabrałam się do organizowania od nowa pracy komitetów. Opracowywałam plan działania na okres jesienny. Były to momenty, kiedy odczuwałam ogromną pewność siebie. Przychodziły jednak i inne chwile, kiedy to na przykład zabierałam się do studiowania Braille'a, ot tak, na wszelki wypadek - mówiłam sobie. Albo kiedy starałam się oswoić z myślą i uczuciem, jakby to było, gdybym miała nieodwołalnie stracić wzrok. Nadszedł czerwiec - okres szamotania się dobiegł końca. Pojechałam do Nowego Jorku, aby mi zdjęto szwy i rozwarto powieki, a także i po to, aby usłyszeć wyrok, by przekonać się, co moje oko zdoła dojrzeć. Widziałam światło, ale w jego migocący, zamglony obraz wdzierały się jaskrawe ogniste języki. Nie była to ślepota, ale też i nie można było tego nazwać widzeniem. Oko l>olało mnie. Stwierdzono, że - w przeciwieństwie do wcześniejszego optymistycznego orzeczenia - stan rogówki poważnie pogorszył się. Byłam przygotowana na najgorsze, /achowując jednak postawę człowieka, który chce stawić czoła złemu losowi. Byłam jednak zdziwiona, że głos mój zabrzmiał pewnie, kiedy zapytałam: «Czy już nic więcej 73 nie da się zrobić?» Rozdarta wewnętrznie - z jednej strony miałam nadzieję, że oświa czą mi: «Nie, nic już więcej zrobić nie można». Skończyłaby się wówczas dła mnie l sensowna, diabelska huśtawka wzlotów i upadków i mogłabym wreszcie odpocz Z drugiej strony miałam ochotę krzyczeć z radości, kiedy powiedziano mi, że nadz nadal istnieje. Po okresie badań, przygotowań i oczekiwania na właściwego dawcę, dokona przeszczepu rogówki. Po przeszło miesięcznym okresie gojenia się i po badaniu ko trolnym, lekarz stwierdził: «Mrs. Keitlen, transplantacja nie udała się. Nadżerka na rogówce stale się rozszer W pani przypadku nic więcej nie da się zrobić. Nigdy już pani nie odzyska wzroku». Czurnu noc podpełzła ku mnie i objęła mnie swymi ramionami, niczym żywe stwórz nie. Zdążyłam już przywyknąć do ciemności. Ale nagle i gwałtownie ciemność ta stała pochłonięta przez nieprzeniknioną, dławiącą czerń nocy, mającej trwać wieczni! Nikt mi dotychczas jeszcze nie powiedział: nigdy już nie będziesz widzieć. Teraz do piero padły te słowa. Żadne wątpliwości nie miary mnie już odtąd dręczyć. Ale znikłl też i wszelka nadzieją, która podtrzymywałaby mnie na duchu. Zerwane zostały wszelk nici, których mogłabym się jeszcze uczepić. Szukałam w sobie źródeł ukrytej, wewnętr/-nej siły i nie mogłam ich odnaleźć, chociaż niejeden raz mówiłam sobie, że taki mo/» być finał, nic mi to teraz nie pomogło. Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani słow.i, ani gestu. - Bardzo pani współczuję - powiedział lekarz. (...) On mi współczuł? Nie potrzebuję niczyjego współczucia. Dam sobie sama ratk Posłyszałam, że z moich ust płyną słowa podzięki dla lekarza za wszystko, co dla mnn zrobił". Po powrocie do domu pani Keitlen przeżyła okres ciężkiego kryzysu. (...) "Odmawiałam wszystkiego. Nie byłam w stanie ani mówić, ani myśleć, ani reagn wać na cokolwiek. (...) Ponura świadomość mojego kalectwa wypełniała jednak m<>i umysł bez reszty, paraliżując go swym groźnym jadem. (...) Trwałam w tym odrętwieniu l przez wiele dni. Ludzie przynosili mi jedzenie, ale nie tykałam go. Ludzie odwiedzali mnie i mówili do mnie, lecz nie słyszałam ich. Radzono mi, bym wstała z łóżka, poszł* na spacer, posłuchała muzyki. Pragnęłam jedynie być sama w swoim pokoju, ukryU pod kołdrą, przy zapuszczonych storach i zamkniętych drzwiach. Wszystkie sugestia i rady moich bliskich natrafiały na coś więcej niż niechęć, bo na niemoc. Czułam sif fizycznie i psychicznie całkowicie sparaliżowana. Zachowywałam się jak zapadająca w sen zimowy zwierzę, którego krew płynie cieńszym i wolniejszym strumieniem, w miarfl jak zimno groźnie narasta, i które szukając możliwości przetrwania zawiesza wszystkie | swoje funkcje życiowe. Bezruch był dla mnie pewnego rodzaju mechanizmem ochronnym, osłoną, za którą przestrajałam się wewnętrznie, by móc stawić czoła odmiennemu l światu. Zawieszenie funkcji życiowych jest dla istoty ludzkiej stanem jeszcze bezpiec/> nym, ale już maksymalnie bliskim śmierci. Musiała umrzeć we mnie istota widząca, | bym mogła się później odrodzić na nowo jako niewidoma. Bywały już dawniej okresy, kiedy chorowałam, kiedy byłam pozbawiona możliwości l widzenia, kiedy przeżywałam zmorę zależności od otoczenia. Ale nawet wówczas mogłam l w pewnym sensie działać