Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Małgosia mi mówiła. Dozorca spojrzał na dziewczynkę z sympatią. Przyjemnie było pogadać z taką małą, przyjacielską osobą, i w dodatku siostrą tej dzielnej dziewczynki, która rozgadała wnuka. - Twoje siostry to skarby - wyraził uznanie. - Ty też pewnie jesteś skarbem - dodał. - Powiedz to ode mnie rodzicom. - Dobrze! - zawołała Kasia. - Do widzenia! Przybiegła do domu i zaraz opowiedziała wszystko Małgosi. Małgosia wysłuchała, przygryzła dolną wargę, przygryzła górną i odezwała się: - Ich trzeba zaprosić. Niech ten staruszek powie rodzicom, że my wszystkie trzy jesteśmy skarbami. Nie zaszkodzi, jeśli i dziadkowie usłyszą. Ale nie wypada, żebyśmy tak same o sobie dobrze mówiły. To nie byłoby to. Z domu doleciało skwierczenie mięsa na patelni i zapach zupy jarzynowej. I jedno, i drugie wpłynęło rozjaśniająco na umysł Małgorzatki. - Ty - szturchnęła siostrę - przecież szkolna stołówka zamknięta. - Zamknięta - przyznała Kasia. - No, to gdzie oni jedzą? Mam na myśli tego nieuka i jego dziadka. - Pewnie sami gotują. - I pewnie jajka pod różnymi postaciami. Pamiętasz, jak babcia i dziadek pojechali do sanatorium? Mama się wtedy rozchorowała i obiady gotował tata. Co jedliśmy? - Chyba jajka pod różnymi postaciami. Na miękko, na twardo, jajecznicę, sadzone... - wyliczała Kasia. - I zupy mleczne - podpowiedziała Małgosia. - Babciu! - ryknęła w stronę kuchni. - Jutro na obiad przychodzi do nas chłopak Maryśki z dziadkiem! A swoją drogą ta Marysia jest głupia. Nawet nie pomyśli, co jej Marcin jada. - I co je jego dziadek. Obydwie dziewczynki poszły do kuchni, gdzie zastały zupełnie oszołomionych dziadków. - Czy ja się przesłyszałem? - zapytał dziadek. - Małgosiu, dziecko drogie - zaczęła łagodnie babcia. - Albo nie. Kasiu, dziecko drogie - zwróciła się do najmłodszej wnuczki chytrze uważając, że z młodszego dziecka więcej wydobędzie. - O czym mówiła twoja siostra? - Ona mówiła, że jutro przyjdą do nas na obiad narzeczony Marysi i jego dziadek. Im nie ma kto gotować, babciu. Małgosia oparła się o framugę drzwi. Nic jej nie obchodziło, co babcia i dziadek mają na ten temat do powiedzenia. Oczami wyobraźni widziała dwie osoby napychające się przy jej rodzinnym stole. - Albo nie - zadecydowała. - Oni przyjdą dziś. Idę ich zaprosić. - Małgosiu! - zawołała babcia z rozpaczą, ale Małgosia już wybiegła. - Kajtusiu - błagała dziadka. - Zatrzymaj ją! - Dlaczego? - zdziwił się dziadek. - Chętnie obejrzę narzeczonego naszej małoletniej wnuczki. Tak to właśnie Alinka i Jasio wychowują swoje dzieci. Przecież dziewczyna ma dopiero czternaście lat! Właśnie o wilku mowa! Weszła Marysia i zapytała o obiad. Wyglądała tak ładnie, że babcia aż przełknęła ślinę ze wzruszenia. - Obiad będzie za trzy kwadranse - powiedziała jednak surowym tzonem. - Teraz możesz zjeść jabłko. I proszę mi powiedzieć, o jakim to narzeczonym mówią twoje siostry. Marysia, która już zdążyła odgryźć olbrzymi kęs jabłka, wypluła go na dłoń, bo uniemożliwiał mówienie. - Ja nie mama żadnego narzeczonego - powiedziała ze zdumieniem. - Narzeczony mówiło się w czasach babci i dziadka. To po prostu Marcin, mój chłopak - odpowiedziała Marysia z prostotą. - Chodzę z nim na spacery i do kina. - A ile on ma lat? - badał dziadek. - Piętnaście albo szesnaście. - Taka mała różnica wieku i już mówi się o nim narzeczony? - To nie jest żaden narzeczony! - cierpliwość Marysi wyczerpała się. - To mój chłopak! - Jak go zwał, tak go zwał. Chodzi o fakt - nie dawał się dziadek. Chwilę panowało milczenie