Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Do- strzegła wózek sprzątacza u drzwi jednego z pobliskich pokoi, co mogło oznaczać, że mężczyzna jest wewnątrz, zajęty sprzątaniem. Wstrzymując dech, wśliznęła się do schowka. Drzwi zatrzasnęły się za nią natychmiast pogrążając ją w ciemnościach. Po omacku odszukała włącznik i zapaliła światło. W maleńkim pokoiku najwięcej miejsca zajmował pokaźny 111 obudowany zlew. Na przeciwległej ścianie znajdowała się lada, pod jej blatem szafki, wyżej rząd płytkich szafek ściennych, obok szafka na szczotki. Otworzyła ją. Nad komorą ze szczotkami i zmywakami było kilka półek, ale zanadto na widoku. Przyjrzała się szafkom ściennym, a potem powiodła spojrzeniem wyżej. Postawiwszy stopę na brzegu zlewu, wspięła się na górę. Wyciąg- nęła rękę i obmacała górny brzeg szafek ściennych. Tak jak przy- puszczała, między wierzchem szafek a sufitem zostało szczelino- wate zagłębienie. Przekonana, że znalazła to, czego szukała, wsu- nęła tam kopię historii choroby i popchnęła ją głębiej. Z szafki wzniósł się obłoczek kurzu. Zadowolona, zeszła, opłukała ręce w zlewie i wymknęła się na korytarz. Jeśli nawet kogokolwiek zainteresowało to, co robiła, nikt tego nie okazał. Jedna z pielęgniarek mijając ją uśmiechnęła się wesoło. \ Janet wróciła do dyżurki i rzuciła się w wir pracy. Po pięciu minutach zaczęła się uspokajać. Po dziesięciu nawet jej tętno powróciło do normy. Gdy kilka minut później pojawiła się Mar- jorie, Janet była już na tyle opanowana, że mogła ją^zapytać o zakodowane lekarstwo Helen Cabot. - Sprawdzałam, jakie leki przyjmują nasi pacjenci - powie- działa. - Chciałam się z nimi zapoznać, żeby być przygotowana do pracy z każdym, do kogo mogłabym trafić. Napotkałam wzmiankę o MB300C i MB303C. Co to za leki i skąd się je bierze? Marjorie wyprostowała się znad biurka. Sięgnęła do klucza, który miała zawieszony na szyi na srebrzystym łańcuszku i wyciąg- nęła go przed siebie. — MB dostajesz ode mnie - wyjaśniła. - Trzymamy je tutaj, w dyżurce, w zamykanej lodówce. - Otworzyła szafkę i zaprezen- towała małą lodówkę. - Wydawanie ich należy do szefowej każdej zmiany. Rozliczamy je tak jak narkotyki, tylko trochę ściślej. — No tak, teraz to jasne, dlaczego nie mogłam ich znaleźć w szafie - rzekła Janet z wymuszonym uśmiechem. W jednej chwili zrozumiała, że zdobycie próbek leków będzie sto razy trudniejsze, niż sobie wyobrażała. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy w ogóle możliwe. Tom Widdicomb próbował się opanować. Nigdy w życiu nie był tak zdenerwowany. Zazwyczaj matka była w stanie go uspo- koić, ale teraz nawet nie chciała z nim rozmawiać. Specjalnie postarał się tego ranka przyjechać wcześniej. Obser- 112 wował nową pielęgniarkę, Janet Reardon, od pierwszej chwili, gdy się pojawiła. Tropił ją ostrożnie, śledząc każde jej poruszenie. Po godzinie doszedł do wniosku, że jego obawy były nieuzasad- nione. Zachowywała się jak każda inna pielęgniarka, toteż Tom poczuł ulgę. Ale nagle ona znowu wylądowała w pokoju Glorii! Tom nie wierzył własnym oczom. Pojawiła się właśnie wtedy, kiedy poczuł się bezpieczny. To, że ta sama kobieta nie raz, lecz dwa razy udaremniła jego zamiar, by uwolnić Glorię od cierpienia, nie mogło być zbiegiem okoliczności. - Dwa dni pod rząd! - syknął Tom w samotności swojego schowka. - Ona musi być szpiegiem! Pocieszał się tylko, że tym razem to raczej on wpadł na nią, a nie odwrotnie. Właściwie było nawet jeszcze lepiej. Prawie na nią wpadł. Nie był pewien, czy go widziała czy nie, ale raczej widziała. Od tego momentu znowu ją śledził. Z każdym jej krokiem był bardziej przekonany, że jest tu po to, by go przyłapać. Najgorsza chwila przyszła, kiedy zakradła się do jego schowka i zaczęła otwierać szafki. Słychać ją było na korytarzu. Wiedział, czego szuka, i był chory ze zmartwienia, że znajdzie jego przybory. Gdy tylko wyszła, wpadł do pomieszczenia. Wspiąwszy się na blat sięgnął na wierzch szafki ściennej w najodleglejszym kącie w po- szukiwaniu swojej sukcynylocholiny i strzykawek. Dzięki Bogu były tam nie naruszone. Tom zszedł na podłogę i usiłował pokonać zdenerwowanie. Powtarzał sobie, że dopóki sukcynylocholina leży na swoim miej- scu, jest bezpieczny. Ale nie ulegało wątpliwości, że musi coś zrobić z Janet Reardon, tak jak musiał coś zrobić z Sheilą Arnold. Nie może pozwolić, by wstrzymała jego krucjatę. W przeciwnym razie ryzykuje utratę Alice. - Nie martw się, mamo - powiedział Tom na głos. - Wszys- tko będzie dobrze. Ale Alice nie słuchała. Bała się. Po piętnastu minutach Tom uspokoił się na tyle, że mógł stawić czoło światu. Wziął głęboki, krzepiący oddech, otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Jego wózek stał pod ścianą z prawej strony. Ujął go i zaczął popychać przed sobą. Posuwał się w stronę windy ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Mijając dyżurkę pielęgniarek usłyszał, jak Marjorie krzyczy do niego, że ma posprzątać w pokoju. - Wezwano mnie do administracji - powiedział Tom nie 113 8 - Stan terminalny podnosząc wzroku. Nieraz gdy zdarzył się jakiś drobny wypadek, jak rozlana kawa, wzywano go, żeby sprzątnął. Regularne sprzą- tanie pomieszczeń administracji należało do nocnej zmiany. - No to leć i wracaj jak najszybciej - krzyknęła Marjorie. Tom zaklął pod nosem. Gdy znalazł się w sektorze administracji, skierował swój wózek prosto do sekretariatu. Tam zawsze było pełno ludzi i nikt nie poświęcał mu więcej niż jedno spojrzenie. Zatrzymał wózek do- kładnie naprzeciwko rozwieszonego na ścianie planu rezydencji mieszkalnej Forbes w południowo-wschodniej części Miami. Na planie było dwadzieścia mieszkań, przy każdym miejsce na nazwisko. Tom szybko odszukał nazwisko Janet Reardon pod numerem dwieście siedem. Jeszcze większym ułatwieniem była szafka zawieszona na ścianie tuż pod planem. Wewnątrz znaj- dowały się klucze, wszystkie opatrzone numerami. Szafka teore- tycznie była zamykana, ale klucz zawsze tkwił w zamku
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- A może to nie była miłość, może to było coś, co zastępuje miłość tym, którzy skapitulowali...
- Było to rozpaczliwe łkanie umęczonej duszy człowieczej i pasaż jęków rozdartego serca i cichy, rozdzierający płacz dziewczęcy i pieśń żałobna wieczystej rozłąki...
- Pierwszym celem była obrona chłopów, a drugim celem Szewczenki było dążenie do ukazania duszy chłopskiej w jej całej krasie i niewinności...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- W moim życiu nie było przesadnie dużo powodów do dumy i nie bardzo mogłam się czymś przechwalać, nie przypominając przy tym kogoś z rodziny Charlesa Man-sona1...
- Wnętrze było przepiękne: ściany z błękitnego i różowego marmuru; sklepienie, którego trzy kopuły ozdabiały jaskrawe malowidła serafinów; bogate freski; cudownie...
- Kto by pomyślał kilka lat przedtem, że ta wspaniała Sabina i jej krewni znajdą się w jednym i tym samym wagonie bydlęcym ze mną i z moimi dziećmi? A jednak było przyjemnie...
- W całym tym opowiadaniu chodzi mi właśnie o podkreślenie tego, że nie było wówczas we mnie pożądania alkoholu, mimo długiego okresu zależności od Johna Barleycorna...
- Ulga, jakiej doznawała na myśl, że oglądana scena należy już do przeszłości, że nie było przy tym Tereski, że nie została zmuszona do dokonywania kradzieży albo też być może...