Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Przy tym wszystkim w świątyni panowała intymna atmosfera; dzięki niewielkiej, ludzkiej skali było to miejsce dla modlitw, a nie procesji. Ławki stały blisko ołtarza. Terri usiadła w jednej z nich, wspominając przez chwilę kaplicę w misji Dolores w dniu mszy żałobnej za duszę jej ojca. Wydało jej się, że w cichym, tonącym w półmroku kościółku zagubiła się gdzieś między przeszłością a teraźniejszością. Po jakimś czasie wstała, uklękła przed ołtarzem i przeżegnała się. Dopiero wtedy zrozumiała, dlaczego tu przyszła. Pochyliwszy głowę, poprosiła o odpuszczenie grzechów. Upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim wyszła na słońce. Chris patrzył na wzgórza i doliny, popijając wodę mineralną. Zauważyła, że jego opuchnięta ręka była już prawie wyleczona. Spojrzał na nią z wyraźnym zaciekawieniem. Terri uświadomiła sobie, że wyszła z kościoła ogarnięta uczuciem dziwnej lekkości. - W jakiś dziwny sposób wydał mi się znajomy - powiedziała mu. - Może w innym życiu brałam tu ślub. Oczywiście, z kimś innym niż Richie. Chris uśmiechnął się. Siadając obok niego, Terri odsunęła od siebie wspomnienie swego snu. - Czy kiedykolwiek chodziłeś do psychoanalityka? - zapytała. Uśmiechnął się raz jeszcze, jakby śledził jej myśli. - Uhm. Przez dwa lata po tym, jak zostałem ojcem. Postanowiłem wtedy poświęcić trochę myśli własnym rodzicom. Zaciekawiona Terri odwróciła się w jego stronę; Chris rzadko mówił o swojej rodzinie. - Jacy oni byli? - zapytała. - Jeśli chodzi ci o to, „kim oni byli?”, nie mam pojęcia. - Wciąż badał wzrokiem okolicę. - Pili, kłócili się i nie mieli żadnego celu. Ich jedyne życie toczyło się na stronach kronik towarzyskich. Terri uświadomiła sobie, że rzadko myślała o Chrisie jako o dziecku. - A jakie było twoje życie? - Było takie, jakie znałem. - Mówił takim tonem, jakby chciał odsunąć od siebie te wspomnienia. - Kiedy masz cztery lata i zaczynasz zdawać sobie sprawę, że miłość twoich rodziców jest warunkowa, jeśli w ogóle istnieje, nie otrzymujesz nowego domu i nowych rodziców. Zamiast tego dochodzisz do wniosku, nawet sobie tego nie uświadamiając, że jeśli twoi rodzice chyba niezbyt cię lubią, to musiałeś dać im jakiś powód. Na szczęście dla mnie byli także wielkimi zwolennikami szkół z internatem. - Przerwał na chwilę, po czym dodał sardonicznie: - Oczywiście, jako dorosły postarałem się o tym wszystkim zapomnieć. Terri uśmiechnęła się, usłyszawszy tę niezbyt subtelną aluzję. - W porządku, Chris, wynajmę jakiegoś psychoterapeutę. Choćby tylko dlatego, że wolę, żebyś mnie pieprzył, niż poddawał psychoanalizie śmiejąc się, Chris ujął jej dłoń. Terri pomyślała, że już wkrótce będą w Portofino. Zbliżał się koniec ich podróży i, być może, jeszcze czegoś. - Chciałabym, żebyśmy mogli zostać tutaj - powiedziała. - Ukryć się w Montalcino. Uśmiechnął się, wiedząc, co ma na myśli. - A co byśmy tutaj robili, dzień po dniu? - Unikali rzeczywistości, oczywiście. Lub podejmowania jakichkolwiek decyzji. - Wzięła go za rękę. - Moglibyśmy wkroczyć do jakiegoś tunelu czasoprzestrzennego między trzynastym wiekiem a teraźniejszością, w którym nigdy byśmy się nie zestarzeli, a termin wyznaczony przez Richiego nigdy by nie nadszedł. - Za późno - odparł łagodnie Chris. - W rzeczywistym świecie, w którym żyjemy, ten termin jest tuż-tuż. DWADZIEŚCIA Portofino, miejscowość na Riwierze Włoskiej, było otoczone przez strome wzgórza, których zbocza opadały prosto do połyskującej, zielonej wody. Zbocza i szczyty porastały palmy, wysokie, smukłe drzewa iglaste i liściaste oraz różnokolorowe kwiaty. Pośród bujnej roślinności widać było żelazne bramy prywatnych rezydencji i rozłożony na dużej powierzchni śródziemnomorski hotel Splendido, w którym zatrzymali się Chris i Terri. Siedzieli właśnie przy szklanym stoliku na należącym do ich apartamentu balkonie. Przed nimi rozciągał się rozległy widok: pomarańczowe i różowe frontony sklepików w wiosce rybackiej; zalany oślepiającym światłem port; lazur, z którego niczym kolce wystawały białe maszty łodzi; a po drugiej stronie zatoki osłonięte drzewami wzgórza z wyrastającą ponad zieleń starą, kamienną fortecą. Bliżej, pod nimi, były basen i patio otoczone przez palmy oraz ogród pełen kwiatów importowanych ze wszystkich kontynentów. Jedynymi dźwiękami, które słyszeli, były śpiewy ptaków dobiegające z otaczających hotel zboczy. Tak pięknie, pomyślała Terri, i tak boleśnie. Kiedy przeszła do sypialni, żeby zadzwonić, Chris został na balkonie. Elena malowała obrazki z babcią. - Mamusiu! - krzyknęła. - Gdzie jesteś?! Terri odkryła, że się uśmiecha, jakby głos dziewczynki coś w niej zmienił. - W miejscu, które nazywa się Portofino, kochanie