Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Pomijając ryzyko wpadki, członek organizacji podziemnej miał większe możliwości i korzystał z udogodnień niedostępnych reszcie społeczeństwa. Przede wszystkim członek ruchu oporu był chroniony przez swoją organizację, dysponującą sprawnym zazwyczaj mechanizmem konspiracyjnym. Posiadał doskonałe jakościowo dokumenty potrzebne do poruszania się oraz skutecznie chroniące przed aresztowaniem w łapance. Dysponował pewny- 75 t3J.WU.JVC iiuansowymi, przydzielanymi w celu w miarę normalnego funkcjonowania. Wiedział, gdzie wobec zagrożenia ma się udać i gdzie je przeczekać. Członek Podziemia miał też przewagę psychiczną nad kolaborantem pracującym dla Niemców. Posiadał spokój wewnętrzny płynący z przekonania, że służy słusznej sprawie, oraz poczucie własnej godności i wartości. Miał też przewagę nad ludźmi pozostającymi poza konspiracją. Skoncentrowani tylko na przetrwaniu, żyli na ogół w większym strachu i bezradności wobec terroru hitlerowskiego niż ludzie Podziemia. Terror hitlerowski dotykał ludność polską w sposób nie dający się przewidzieć. Stosowana była zasada odpowiedzialności zbiorowej, będąca jednym z najokrutniejszych i nieludzkich aspektów tej wojny. Polegała ona na regule, że za czyny jednostki odpowiada grupa. Grupa zwykle nie mająca nic wspólnego z autorem aktu zbrojnego czy sabotażu. Wielokrotnie bywało tak, że bojownicy Podziemia wykolejający pociąg, podpalający magazyny ze zbożem czy zabijający gestapowca wychodzili bez szwanku, a przed plutonem egzekucyjnym stawiano mieszkańców najbliższej wsi czy ulicy. Ginęli niewinni ludzie. W Warszawie znana była historia zamachu na kawiarnię, do której przychodzili codziennie hitlerowscy oficerowie, w tym tacy, którzy szczególnie angażowali się w zwalczanie ruchu oporu. Podczas akcji zastrzelono bodaj dwóch gestapowców, a następnych kilku raniono. Zamachowcom udało się zbiec. Odwet niemiecki był straszliwy. Rozstrzelano dwustu mieszkańców domów sąsiadujących z kawiarnią. Zginęli niewinni ludzie, często nie mający w ogóle pojęcia o istnieniu organizacji podziemnej, która przygotowała zamach. Chcieli przeżyć okupację. Nie chcieli walczyć. Zapłacili życiem za walkę innych. Niemcy spodziewali się, że swoją diabelską taktyką zmuszą Podziemie do zaniechania działalności zbrojnej przeciwko nim. Gdybyśmy ulegli tej okrutnej presji, osiągnęliby swój cel. Mimo niewinnych ofiar, mimo bólu i nieszczęścia ich rodzin nie daliśmy się zastraszyć. Nie mogli czuć się w Polsce bezpiecznie i bezkarnie. W czerwcu 1940 roku Niemcy urządzili w Warszawie gigantyczną łapankę. Schwytano około dwudziestu tysięcy ludzi, przewieziono ich w kilka miejsc, gdzie odbyło się sprawdzanie dokumentów, rewidowanie, a gdy były jakieś podejrzenia, także przesłuchiwanie. Wszyscy mężczyźni poniżej czterdziestki zostali wywiezieni na roboty do Rzeszy, najczęściej do zakładów przemysłu zbrojeniowego. Kobiety pomiędzy siedemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia trafiły do pracy na roli, głównie na tereny Prus Wschodnich. Osoby, które nie miały dokumentów, posiadały "lewe" papiery lub nie dość przekonująco tłumaczyły, gdzie pracują i co robią, bądź gubiły się w personaliach, odstawiono do obozów koncentracyjnych. Ponad cztery tysiące ludzi trafiło do Oświęcimia, gdzie znalazło się praktycznie poza możliwością otrzymania pomocy. Później dowiedziałem się, że w tej łapance znalazło się także ponad stu członków Podziemia. Zostali zwolnieni, bowiem ich dokumenty nie wzbudziły żadnych podejrzeń. Każdy przekonywająco podawał, gdzie mieszka, co robi, w jakim zakładzie czy biurze jest zatrudniony. Byli wiarygodni, pewni siebie. Wszystko, o czym mowa, stanowi ilustrację niezbędną do właściwego zrozumienia sytuacji ludzi decydujących się na pracę w ruchu oporu. Korzyści uczestnictwa w Podziemiu w daleko większym stopniu kompensowały niedogodności i zagrożenia, niżby się to mogło wydawać ludziom postronnym i niezorientowanym. Sytuacja niewielkiej garstki kolaborantów, pragnących wzbogacić się na klęsce ojczyzny bądź uważających, że Polska w ich planach się "zdezaktualizowała" i powinni wiązać swój los ze "zwycięską Tysiącletnią Rzeszą Niemiecką" - była o wiele trudniejsza i bardziej skomplikowana, niż wyglądała z pozoru. Ludzie ci obawiali się, po pierwsze, Polaków. Wiedzieli, że ich postawa jest totalnie potępiana, a oni sami otaczani pogardą. Nie mogli być także pewni, że Podziemie nie wystawi im rachunku. Z kolei Niemcy też nie obdarzali tych neofitów nadmiernym zaufaniem: kolaboracji zawsze towarzyszy obustronna podejrzliwość. Brak zaufania kolaboranci naturalnie odczuwali i z pewnością był dla nich dolegliwy. Tak więc znajdowali się pomiędzy młotem a kowadłem. Balansowali między iluzją poparcia ze strony Niemców a konkretną nienawiścią ogółu uczciwych Polaków i członków Podziemia. Nie należy jednak przypuszczać, iż próbuję lokować w pobliżu siebie Polaków, którzy nie brali udziału w czynnym oporze, i tych, którzy ojczyznę zdradzili. Wielu dzielnych, patriotycznych i uczciwych rodaków nie należało do Podziemia. Ograniczeni byli okolicznościami, w jakich im przyszło żyć: często sytuacjami znaczonymi wielkim poświęceniem i cierpieniem. Ludzie ci nie odmawiali nam pomocy i byli do niej gotowi, mimo ryzyka. I taka postawa dominowała. Klasycznym jej przykładem była moja warszawska gospodyni. Nie należała do żadnej organizacji podziemnej. Wbrew pozorom wcale nie było łatwo zostać członkiem ruchu oporu. Kandydaci musieli spełniać określone kryteria. Przede wszystkim chodziło o dobre warunki fizyczne oraz brak obciążenia innymi obowiązkami, mogącymi komplikować pracę konspiracyjną. W moim przypadku, stan kawalerski bardzo ułatwiał sprawę. Poświęcanie całego czasu i energii Podziemiu nie było trudne. Nie miałem rodziny, która czekała w domu, mogłem spać gdziekolwiek i jakkolwiek. Przed nikim nie musiałem się ukrywać ze swoją działalnością. Robiłem wszystko na swój własny rachunek. Nikogo nie narażałem. Ludzie obarczeni rodzinami już nie mieli takiego luksusu. Nie mogli wieść koczowniczego trybu życia, ukrywać przed najbliższymi, czym się zajmują, czy wystawiać ich na ryzyko tortur i represji. 76 77 Pani Nowakowa miała wystarczająco dużo własnych zajęć
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Szukał jednej twarzy, tylko jednej twarzy...
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- Tylko dwie szuflady zamknięte były na klucz: dolna szuflada komody oraz szufladka po prawej stronie biurka...
- A może to nie była miłość, może to było coś, co zastępuje miłość tym, którzy skapitulowali...
- Powoli wracali do stajni, w której trzymano tylko konie Calhenny’ego, a później Morris szedł do swojego wielkiego domu, a Beau do swojej chaty, gdzie czekała na niego...
- "Wierzymy mocno - głosiła odezwa - że nie tylko nie ma sprzeczności między nauką i wiarą, ale obie uzupełniają się wzajemnie w ścisłym współdziałaniu, bo wiara odpowiada nam na te...
- Czy nie za dużo zasługi i autorytetu przyznajemy poetom lub pisarzom, kompozytorom lub malarzom, za to tylko, że posiadają dar, którego nie posiadają inni? Z grubsza mówiąc...
- Mamy zatem szybciej z Waszą Książęcą Mością załatwić wszystkie te sprawy, które obecnie nie tylko nie doszły do pożądanego wyniku, ale — zda się — obróciły się nawet na gorsze,...
- Ale ponieważ Zina była na razie ani czarna, ani biała, tylko śpiąca, postanowiono zaczekać do rana, aby w świetle dziennym specjalnie wybrana komisja ustaliła, jakiego koloru...
- Jest tylko rozdrażnienie, najprawdziwsze rozdrażnienie czło- wieka, którego oderwano od bardzo ważnych zajęć dla jakiegoś głup- stwa...