Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W Morzysławiu Tomasz postanowił wejść do kościoła, potężne dębowe drzwi okazały się przeszkodą nie do pokonania, wejście do mieszkania kościelnego również było zamknięte, zapukał w okno. Za szybą na moment ukazała się owinięta szarą chustą kobieca głowa. – Idźcie dalej! – krzyknęła. – Szukam kościelnego! – zawołał Tomasz ponownie uderzając palcem w brudną szybę starej chaty. – Nic nie mamy! – krzyknęła kobiecina z większą niż poprzednio złością. – Nie lubimy żebraków – odezwał się z tyłu głos. Tomasz przyjrzał się nieogolonemu mężczyźnie w połatanym ubraniu, poznał Antoniego więc opanował swój głos. – Klucze do kościoła. – Wyjście nie z tej parafii. – Pomodlić się nie wolno? Jak cię huknę w łeb to ci ściana odda! – Tomasz! – zawołał tamten. – Nie poznałem cię. Przez zakrystię wejdź. Co się z tobą działo? Na wojnie byłeś, wiem, ranny jesteś... – Ale zachowałem jeszcze tyle siły, żeby ci... – Nie bij. Otworzę kościół. Tomasz nie wie, jak długo klęczał przed obrazem Matki Chrystusowej, nie pamięta, kiedy zmęczony padł na łokcie składając dzięki za pomoc w wydostaniu się z Torunia, choć ciągle tamte wydarzenia okrywały mu się mgłą. Ciemno już było, kiedy ktoś dotknął jego ramienia prosząc ciepłym głosem „wstań”. – Przegraliśmy nad Pleissą, przegrywamy Księstwo, ale to przecież nie koniec – Tomasz podniósł się z kolan. – Wyzwolimy Polskę, ale nie z Napoleonem. – A z kim? – Jeżeli naród przestanie grzeszyć, pochłonie się w pokucie, ktoś nam dopomoże. – Wierzysz w to? Wejdź do izby, napijesz się cukrowej herbaty. – Pójdę do domu. – Możesz u mnie przenocować. – Do domu. Kiedy Tomasz ujrzał swój Izabelin, duszno mu się zrobiło więc przystanął na moment i wsparty na kiju mocno dysząc szepnął „dziękuję Ci...” Podchodząc bliżej ujrzał swoją starą kuźnię, która wzruszyła go jak nigdy dotąd – ta kuźnia żywiła nas, kiedy musieliśmy opuścić dworek w Izbicy. Oparł się o ścianę domu, kostur położył na ziemi, przez chwilę myślał o matce, ale niedługo, bo inna Polska stawała mu przed oczami, Kraj, po którym mógłby podróżować swobodnie, bez tłumaczenia Prusakom i Ruskim, dotąd idzie i po co. Wierzył, że Książę chciał dobrze, ale bardziej ufał swoje szabli niż Matce Boskiej... Może źle go oceniam? Wtem otworzyły się drzwi, w których ukazała się stara kobieta. – Mateńko moja! – Synu. 49 7 – ...Niełatwo mu o tym mówić, ja wiem, ale nie mam pojęcia, jak go pocieszyć i czy w ogóle ma sens pocieszanie go. – Jak się uspokoi, na pewno sam wszystko opowie – zauważył organista. – Następuje taki moment w życiu człowieka, że musi wyrzucić z siebie wszystko, co go gnębi, co przedtem zamknął w sobie. Księstwo Warszawskie jest małe, granice się przesuwają, nie wiadomo, jak długo się utrzyma okrążone przez wrogie armie, które tylko czyhają, żeby wtargnąć. Nie łatwo po Polsce podróżować. Organista Lisowski pocieszał dziedziczkę jak umiał. Tomasz nie chce iść w Licheniu do spowiedzi, bo się krępuje znajomego księdza, na pewno do Konina pójdzie, ale nie wolno w jego osobiste życie wkraczać. – Ma jeszcze rany nie wyleczone – zauważyła obolała fizycznie i psychicznie pani Kłossowska. – Na głowie i na ręce pozostały szramy, gorsza noga i nie wiadomo, co w środku. – Niech się pani dobrodziejka nie denerwuje – prosił dalej organista Lisowski. – On przeżywa niepowodzenie tak jak każdy, ale czy to nie cud, że wrócił mimo przygód? Niech posiedzi przez lato i zimę w domu, uspokoi się, a potem sam podejmie rozsądną decyzję. Tomasz jest mądry, szanowany tu i w okolicy. Ja mojego księdza prosiłem, żeby teraz nie jechał do biskupa, bo możemy zostać bez proboszcza. Organista Lisowski wyprowadził pod rękę panią Kłossowską z kościoła mówiąc „z Bogiem, wielmożna pani, proszę ufać Opatrzności”. Dziedziczka opuszczała kościół w Licheniu podniesiona na duchu i jakby zobojętniała na wszystko. Ominęła szynk w obawie, żeby ktoś ze stałych bywalców gospody nie pytał ją o Tomasza, nie wypowiadał do niej „pijackich” mądrości, nawet szczere ukłony denerwowały by ją dziś, parasolki przez zapomnienie nie wzięła, nie odkłoniła się pastuchowi z Grąblina – to jedno miała sobie do zarzucenia. Chciała wrócić do domu sama, ale to jej się nie udało, bo niespodziewanie dogoniła ją Gienia. – Pochwalony, pani dobrodziejko. – Niech będzie pochwalony. Dokąd się tak śpieszysz? – Do domu, pani dobrodziejko, bo mi kiszki marsza grają. – Gieniu. Jak ty się wyrażasz? – pani Kłossowska skarciła ją. – Tak jak mój pan. Gienia tłumaczyła się, ale pani Kłossowska zajęta swoimi myślami, nie słuchała jej, dopiero kiedy tamta wspomniała, że ktoś się na Tomasz obraził, czy on na kogoś spojrzała na Gienię. – Coś powiedziała? Kto się obraził? – Onufry na wielmożnego pana. – O co? – Że niby pan Tomasz jakimiś brzydkimi słowami go wyzwał. – To niemożliwe. – Że niby jak Onufry tę słomę z kuźni nie zabierze to mu taki pater noster wygarnie, że sobie popamięta. – Gdzie tu brzydkie słowa? – zapytała pani Kłossowska wciąż patrząc przed siebie. – Ja nie wiem. – Gienia podbiegła do przodu, żeby zajrzeć pani w oczy – ale Onufry się obraził, że niby wielmoży pan, a tak brzydko się do niego odezwał. – To nie są brzydkie słowa Gieniu. – Pan Tomasz nie musi się z nich spowiadać? 50 – Nie, moja Gieniu. Idź już. – Pochwalony... Pani Kłossowska słysząc znajomy głos, odwróciła się od drzwi domu. – Na wieki... Wszelki duch pana Boga chwali, co się z tobą dzieje, Feliksie? – Nic. Jest Tomasz? – W kuźni. Co się stało? – Nic. Dlaczego się nie odzywa? Ludzie mówią, że z wojny wrócił, że Przenajświętszą Panienkę widział, a się nie odzywa. – Zmęczony. Wejdź do domu, prosić cię trzeba? – Przyszedłem, bo... jak mnie młodszy kuzyn nie odwiedza, to ja go muszę – gość usiadł na ławie. – Ja z Matką Boską rozmawia to mnie ma za nic. Na wojnie wielu ludzi ma różne objawienia. – Co ty opowiadasz? – Jak to było z tym cudem? – Jego zapytaj – pani Kłossowska sięgnęła po druty, którymi robiła sweter dla Tomasza