Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Co chcesz, ale nie przepadam za grą z nut. Wolę improwizować, tak dla rozrywki. - Ach, tak? - powiedział powoli. - Pokaż mi, jak improwizujesz. Grace usiadła i podniosła wieko. Kiedy Louis podał jej manuskrypt, położyła go na podpórce i zaczęła grać. Początkowo wkładała w wykonanie niewiele uczucia i tylko mechanicznie odtwarzała kolejne frazy, lecz w pewnej chwili zamknęła oczy i pozwoliła palcom biec szybciej, inaczej, chociaż nadal w stylu oryginalnego utworu. Louis nie posiadał się ze zdumienia. Nie znał nikogo, kto potrafiłby grać w ten sposób, naturalnie poza nim samym. Kiedy dziewczyna skończyła, jego oczy były mokre od łez. - Sprawiłaś wielką przyjemność staremu człowiekowi - rzekł zachrypniętym ze wzruszenia głosem. Nagle utkwił w jej twarzy dziwnie skupione spojrzenie. - Ile masz lat? - zapytał. - Osiemnaście - odparła. - W jakim miesiącu się urodziłaś? - W październiku. - W październiku... - powtórzył powoli, kiwając głową. - W październiku... Prawda dotarła do niego w jednej chwili, twarda i celna jak cios między oczy. Musiał usiąść. - Dobrze się czujesz, stryju Louisie? - Głos Grace dobiegł do niego z dużej odległości. - Zagraj coś jeszcze... - wykrztusił. - Cokolwiek... Grasz tak pięknie, że serce pęka mi z zachwytu... Zagraj, proszę... I Grace zagrała. Wyczuwając jego smutek, pozwoliła, aby zrozumienie kierowało jej palcami, więc muzyka stała się odbiciem jego przygnębienia i pozwoliła mu powoli wydźwignąć się z tego stanu. był to dopiero początek procesu zdrowienia, który miał potrwać wiele miesięcy, lecz Grace była bardzo uzdolniona i kiedy się żegnali, Louis czuł się już lepiej. - Masz piękne róże - powiedziała Grace, wychodząc. Otworzyła swoje wewnętrzne oko i ujrzała całą grupę duszków, tańczących między gałęziami krzewów. - Podoba im się twoja muzyka - dodała. - Nic dziwnego, że kwiaty rosną tu lepiej niż gdziekolwiek indziej... - O kim mówisz? - zapytał Louis. - O duchach - odparła tak naturalnie, jakby każdy mógł je zobaczyć. Louis pokręcił głową, patrząc, jak Grace oddala się lekkim krokiem. Wszystko stało się dla niego boleśnie oczywiste. Grace nie była córką Cecila. Louis wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi. Jego mały salon nadal pachniał Grace, słodkim zapachem młodości i optymizmu, zmieszanym z leciutkim aromatem cytryny. Usiadł przy fortepianie i oparł palce na klawiszach. Oddychał ciężko, kąciki jego ust opadły w grymasie, do którego tak się przyzwyczaił. Powoli, jakby dając wyraz swojej cierpliwości, zaczął grać skomponowaną dla Audrey melodię. Zamknął oczy, a biały szron, który już dawno osiadł na końcach jego rzęs, zalśnił wilgotnym smutkiem. Louis kończył grać Sonatę i znowu do niej wracał. Nie dziwił się już, że Audrey zdołała przetrwać te wszystkie lata bez niego - Grace była częścią jego ciała i duszy, którą zostawił w Buenos Aires. Tej nocy miał sen. Nie pamiętał już nawet, kiedy ostatni raz coś mu się śniło, lecz tej nocy ujrzał Grace. Siedział na polu żółtym od jaskrów, łagodne wieczorne słońce obmywało go ciepłym blaskiem i czuł wielki spokój. Grace była z nim, jej śmiech przypominał szmer pobliskiego strumienia i wypełniał go uczuciem dziwnej lekkości, aż w końcu uświadomił sobie, że unosi się nad ziemią. Chciał zostać na ziemi, lecz jednocześnie pragnął się od niej oderwać, a Grace śmiała się i śmiała, napełniając go radością, dzięki której wznosił się coraz wyżej i wyżej... Rano obudził się nie z przygnębieniem, które sprawiało, że wstawanie z łóżka było najtrudniejszą częścią dnia, lecz z entuzjazmem, utraconym wiele lat wcześniej razem z marzeniami i uśmiechem. Miał nadzieję, że Grace znowu go odwiedzi i ta nadzieja dodawała mu sił. Wykąpał się, ogolił i oklepał policzki wodą kolońską tak starą, że butelka wydawała się oblepiona kurzem. Przestraszył się, że nie ma świeżej koszuli, ale na dnie szuflady znalazł czystą, chociaż odrobinę za ciasną, starannie wyprasowaną przez gospodynię, która przychodziła raz w tygodniu. Potem wyszedł prosto w poranne słońce i w sklepiku na rogu kupił gazety i mleko. Kiedy wrócił, Grace siedziała na progu, ubrana w sprane dżinsy i jasnożółtą koszulową bluzkę. Obok niej stał koszyk, wypełniony rozmaitymi produktami żywnościowymi. - Dzień dobry! - Wyraźnie ucieszyła się na jego widok. - Jest piękny dzień, więc zabieram cię na piknik, stryju. Kupiłam pieczywo, pasztet, butelkę wina i pomidory... Louis był tak zaskoczony, że nie bardzo wiedział, co powiedzieć, lecz Grace nie czekała na odpowiedź. Podniosła się i weszła za nim do domu. - Nie mam dziś wykładów, natomiast całe mnóstwo pytań, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi... Pomyślałam sobie, że może zechcesz mi pomóc... - Jaki jest twój podstawowy przedmiot? - zapytał Louis. - Filozofia. - Ach, w filozofii nigdy nie ma satysfakcjonujących odpowiedzi, są tylko pytania... - Ale przecież ekscytujące jest już samo odkrywanie, ile pytań można zadać, prawda? Moglibyśmy wybrać się w jakieś przyjemne miejsce, zapowiada się ciepły dzień. Babie lato, zauważyłeś? Powinniśmy korzystać z dobrej pogody, dopóki jesień całkiem się tu nie zadomowi. A przy okazji - używasz bardzo przyjemnej wody kolońskiej... Louis szybko doszedł do wniosku, że Grace jest zupełnie nie przewidywalna i dzięki temu jej towarzystwo jest jeszcze bardziej odświeżające. Z uśmiechem lekko unoszącym kąciki ust wyprowadził swego starego morrisa z garażu i pojechał z Grace za miasto, gdzie drogi były wąskie i kręte, a żyzne zielone pola poznaczone długimi liniami murów z szarego kamienia, które przetrwały wiele wieków wichrów i burz. Grace zabawiała go opowieściami o Argentynie, między innymi o brzydkiej ciotce Hildzie i jej rozpaczliwie poszukującej kandydata na męża córce Nelly. Louis co parę chwil wybuchał głośnym, szczerym śmiechem. - Brakuje ci tego wszystkiego? - zapytał, wycierając oczy. - Gdy wyjeżdżałam, myślałam, że będę bardzo tęskniła, ale teraz moje miejsce na ziemi jest tutaj. Kiedyś chciałabym tam wrócić, chociaż oczywiście wszystko się zmieniło... Babcia umarła parę lat temu, a niedługo po niej odeszła ciocia Edna. Ciotka Hilda żyje, ale jest już tak stara, że chyba wyschła na wiór. Wcześniej czy później osobowość zawsze odbija się w rysach twarzy, nie da się tego uniknąć, więc ciotka Hilda musi mieć teraz kamienne oblicze... Tak czy inaczej, chciałabym wrócić, choćby po to, by przypomnieć sobie, jak kiedyś żyliśmy. Znaleźli mały lasek nad strumieniem i usadowili się na kocu, który Louis znalazł w starej skrzyni w holu i zabrał ze sobą. Słońce przeświecało przez liście, tworząc ruchome wzory na trawie. Grace zrzuciła buty i rozprostowała nogi
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Orygenes Talk więc dręczące Platona pytanie z Eutyjrona — czy bogowie miłują to, co święte, ponieważ jest święte, czy też jest ono święte dlatego, że bogowie je miłują? —...
- Leżąc wieczorem ze wzrokiem wbitym w gasnące węgle, zastanawiałem się, jakich narzędzi należy użyć, żeby wyciąć w żywopłocie przejście, i gdzie te narzędzia zdobyć...
- Skoro bowiem od długiego czasu nie znali ni nazwy, ni faktu niewątpliwej klęski, więc ten nagły cios znosili bez opanowania i odpowiedniej postawy...
- Więc co robić? — Masz rację! Co robić? Co robić? — mruczał towarzysz i z powrotem położył się na łóżko...
- Pozbawione szacunku i największych źródeł dochodu istoty chwytały się więc czego tylko mogły, byle tylko zdobyć jakieś środki do życia...
- Isser przesłał wiadomość, że chce jak najszybciej wi dzieć się ze mną i Uzim, zanim więc zdążyliśmy odsapnąć, Dawid już miał na sobie fedorę i wełniany płaszcz...
- Nie: ani jedna linijka jego dawnych listów i ani jeden moment z jej własnej i niena- wistnej młodości nie dały jej odczuć, że wtorkowe wieczory mogą być tak nużąco rozwlekłe...
- "Nic nigdy nie dzieje się tak, jak tego oczekujesz - wymamrotał Lews Therin - Nie oczekuj więc niczego, a wówczas nie zostaniesz zaskoczony...
- Lecz potem wdał się w językoznawstwo jak w niebezpieczną aferą miłosną, więc począł zmagać się z panującymi aktualnie modami strukturalizmu i zasmakował, jakkolwiek opornie,...