Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Virakocha był bowiem także białym bogiem i misjonarzem, starym i brodatym, który pewnego dnia, na długo przed Inkami, zjawił się w kraju. Przyniósł z sobą krzyż, zatknął go na górze, nauczał i chrzcił, przyjmował spowiedź, nakładał pokutę skruszonemu winowajcy i ogłaszał odpuszczenie grzechów. Założył wzniósł Cuzco, wdrożył krajowców we wszelkie kunszty techniczne dobre obyczaje i wycofał się później na wyspę słońca na jeziorze Titicaca, gdzie, jak głosi legenda, miał odtąd swą główną siedzibę. Potem jednak popadł w spór z kacykiem Cari z doliny Coquimbo. Cari zwyciężył Virakochę, zabił jego białych wojów, tylko kobietom i dzieciom darował życie. Sam biały zbawiciel uszedł nieledwie cudem. Z kilkoma najbliższymi zwrócił się w kierunku zachodniego oceanu i usiadłszy na izpostartym na falach czarodziejskim płaszczu, zniknął z oczu. Przedtem jednak wygłosił jeszcze raz kazanie i obwieścił całemu światu, że gdy spełni się czas, w dalekiej, dalekiej przyszłości, przyśle swych wysłanników - „białych, brodatych mężów"! Heyerdahl wymienia jako swe źródło Kroniką Peru, napisaną w 1553 roku przez dziejopisa hiszpańskiego Cieza de Leon, towarzysza walk Pizarra. Ale kronika ta, na co amerykaniści wyraźnie zwrócili uwagę, jest w tej kwestii opisem z drugiej ręki. Virakocha nie był przecież bogiem Inków, a to, co Hiszpan zanotował na podstawie opowiadań swych brunatnych informatorów, było dla Inków także już tylko legendą i tradycją. Mimo to Hiszpanie byli zdumieni. Dopiero co Majowie i Aztecy powitali ich jako „białych bogów", a teraz w Peru spotyka ich to samo. Widocznie także Inkowie wiedzą, że istnieją biali, jasnowłosi ludzie. Nieznani wysłannicy ze świata białych ludzi musieli zatem dawno temu dotrzeć do Ameryki. Cieza de Leon nie wyciągnął wyraźnie tego wniosku. Ale nie mógł uporać się z faktem, że gdy jego rodacy, wśród których znalazło się zapewne niemało jasnowłosych, niebieskookich i białoskórych potomków Gotów i Wandalów, wtargnęli w 1527 roku do Peru, zostali przywitani przez Indian z trwożnym szacunkiem jako biali bogowie. My znajdujemy się obecnie w takiej samej sytuacji jak Cieza de Leon. Jak ostatnio podniósł podróżnik szwajcarski Siegfried Huber w swej książce Im Reich der Inka („W państwie Inków"), wszystko to „byłoby zupełnie niewytłumaczalne, gdyby nie istniała wspomniana tradycja, gdyby więc biali, brodaci ludzie nie byli już znani i nie oczekiwano ich powrotu w późniejszych czasach". Oczywista, że Hiszpanie stali się teraz bardzo spostrzegawczy. Z zainteresowaniem stwierdzili, że u Inków istnieje nie tylko spowiedź, którą przyjmuje kapłan obowiązany do przestrzegania tajemnicy spowiedzi, ale że podobnie jak w Europie nakłada się tu pokutę i udziela rozgrzeszenia. Tak samo w Cuzco rzuca się im w oczy rodzaj symbolu trójcy: obrazy „słońca- pana", „słońca-syna" i „słońca-brata", którym składano ofiary i które nasuwały porównanie z Trójcą Świętą. Zdziwiło Hiszpanów również niezmiernie, że istnieją tam zakony, w których mnisi umartwiają się, biczują do krwi, przestrzegają surowych postów; że podobnie jak w Starym Świecie znajdują się w Peru święci pustelnicy, którzy żyją w straszliwych samotniach oddając się rozmyślaniom. Zrozumiałe, że przybysze snuli porównania ze zwyczajami chrześcijańskimi. Nie wpadło im nawet na myśl, że te rzekome paralele mogły być złudzeniem, toteż ówcześni kronikarze nie mieli potrzeby przyozdabiania i upiększania w duchu chrześcijańskim wiadomości o życiu religijnym Inków. Najjaśniej wyraził to niedawno amerykanista fiński; Rafael Karsten. Podkreśla on, że Inkowie, jak wszyscy Indianie, byli politeistami. Nad Olimpem antropomorficznie pojętych bóstw istniał jednak jeden najwyższy władca, pojmowany, w sposób zupełnie nie- indiański, jako istota duchowa i bezcielesna - bóg-stwórca Virakocha, którego znajomość i kult Inkowie przejęli z kultury Tiahuanaco. Virakocha stał wysoko- ponad słońcem: „Wieczny pan, uzmysłowienie świata i jego wiecznie trwająca praprzyczyna. On jest słońcem słońca, stwórcą świata..." - mówi jedna z najstarszych modlitw inkaskich. Według nowszych poglądów, Virakocha, podobnie jak Quetzalcoatl, był białym wysłannikiem, przybyłym z Zachodu. Na poparcie tej teorii warto przytoczyć, że za czasów konkwisty hiszpańskiej można było wśród ayllusów inkaskich, tj. wśród wysokiej szlachty peruwiańskiej, spotkać wielu ludzi o jasnej cerze. W szczególności coyas, „miłe panie", jak nazywano kobiety należące do najwyższych rodów magnackich, wyglądały często- zupełnie jak Europejki. Fakt ten jest bardzo dziwny, gdyż Inkowie należą etnologicznie do grupy szczepowej Indian Quechua, przybyłej prawdopodobnie z północnego Peru, której pochodzenie i początki są jeszcze nie znane. Antropologicznie natomiast są oni, jak ustalił Rafael Karsten, „jedną z ras egzotycznych, które swym typem zbliżają się najbardziej do rasy białej". Relacje hiszpańskie wyraźnie to potwierdzają