Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Nosze z majorem Herzogiem stoczono rampą na płytę i ostrożnie wsunięto do ambulansu. Włoski celnik siedział w amerykańskim dżipie, bez entuzjazmu obserwując poczynania załogi i wygrzewając się w słońcu. Karetka wolno odjechała i pięć minut później nosze z majorem Herzogiem wtoczono do maleńkiej separatki na pierwszym piętrze szpitala, przed której drzwiami stało dwóch amerykańskich żandarmów. ROZDZIAŁ 4 Na szczęście dla Backmana - chociaż oczywiście nie mógł o tym wiedzieć, a nawet gdyby wiedział, miałby to pewnie gdzieś - w ostatniej godzinie sprawowania władzy prezydent Morgan ułaskawił również starego miliardera, który uniknął więzienia, bo uciekł za granicę. Miliarder, emigrant ze słowiańskiego kraju, który przybywszy do USA jako młody człowiek, miał prawo zmienić nazwisko, chętnie z tego prawa skorzystał, przybierając tytuł księcia Mongo. Książę podarował mnóstwo pieniędzy na kampanię wyborczą Morgana. Gdy wyszło na jaw, że jego głównym zajęciem było uchylanie się od płacenia podatków, okazało się również i to, że kilka wieczorów spędził w Sypialni Lincolna, gdzie przy małym kieliszeczku na dobranoc omawiał z prezydentem ciążące na nim zarzuty. Według obecnego przy tych rozmowach świadka, młodej dziwki, wówczas piątej żony księcia, prezydent obiecał wywrzeć nacisk na izbę skarbową i wyciszyć sprawę. Ale tak się nie stało. Akt oskarżenia liczył trzydzieści osiem stron i zanim zszedł z prasy drukarskiej, książę zagrał wszystkim na nosie i z przyszłą żoną numer sześć wyjechał do Urugwaju. Teraz chciał wrócić do kraju, żeby umrzeć z godnością, jak prawdziwy patriota, i spocząć w mogile na swoim ranczo pod Lexington w Kentucky, gdzie hodował czystej krwi araby. Critz dograł sprawę i kilka minut po podpisaniu aktu ułaskawienia Joela Backmana prezydent Morgan ułaskawił również księcia Mongo. Wiadomość przeciekła w jeden dzień - Biały Dom miał dobre powody, żeby jej nie upubliczniać - i prasa oszalała. Oto człowiek, który w ciągu dwudziestu lat oszukał rząd na sześćset milionów dolarów, kanciarz zasługujący na dożywocie, i co się z tym kanciarzem dzieje? Wsiada do swojego gigantycznego samolotu i wraca do kraju, żeby dożyć swych dni w obrzydliwym luksusie. Sprawa Backmana, chociaż niesamowicie sensacyjna, miała teraz poważnego rywala nie tylko w uprowadzonych Duńczykach, ale i w postaci największego w kraju oszusta podatkowego. Mimo to wiadomość wciąż była gorąca. Większość porannych gazet ze Wschodniego Wybrzeża zamieściła zdjęcie Wielkiego Gracza na pierwszej stronie. Większość zamieściła również długi artykuł o związanym z nim skandalu, o jego przyznaniu się do winy i ułaskawieniu. Carl Pratt przeczytał je wszystkie w Internecie, w wielkiej, zagraconej pakamerze nad garażem w północno-zachodniej części Waszyngtonu. Uciekał tam od wewnętrznych wojen szalejących w firmie i od wspólników, których chronicznie nie cierpiał. Mógł tam pić i nikogo to nie obchodziło. Mógł przeklinać, rzucać czymś w ścianę, robić wszystko co chciał, bo było to jego prywatne schronienie. Jako jedne z nielicznych, akta Backmana trzymał w szafie, w wielkim kartonowym pudle. Teraz leżały na stole i przeglądał je po raz pierwszy od wielu lat. Było w nich wszystko: wycinki z gazet, zdjęcia, okólniki, najważniejsze notatki, kopia aktu oskarżenia, a nawet protokół z sekcji zwłok Jacy’ego Hubbarda. Cóż to była za żałosna historia... W styczniu 1996 roku trzech młodych pakistańskich informatyków dokonało zdumiewającego odkrycia. Pracując w ciasnym, dusznym mieszkaniu na najwyższym piętrze bloku na przedmieściach Karaczi, połączyli w sieć kilka komputerów Hewlett- Packard, które nabyli przez Internet dzięki rządowemu stypendium. Ten nowy superkomputer podłączyli następnie do wyrafinowanego telefonu satelitarnego, który też dostali od władz. Cała operacja była tajna i finansowało ją - nielegalnie - pakistańskie wojsko. Cel mieli prosty: zlokalizować i uzyskać dostęp do nowego indyjskiego satelity szpiegowskiego, który krążył na wysokości czterystu osiemdziesięciu kilometrów nad ich krajem. Gdyby im się udało, mogliby śledzić jego poczynania, taką przynajmniej mieli nadzieję. Jeszcze śmielszym marzeniem byłaby próba przejęcia nad nim kontroli. Kradzież tajnych danych wywiadowczych była początkowo ekscytująca, ale szybko okazało się, że dane te są całkowicie bezużyteczne. Nowe indyjskie „oko” robiło dokładnie to samo, co stare satelity robiły od dziesięciu lat: pstrykało tysiące zdjęć wciąż tych samych instalacji wojskowych. Z kolei satelity pakistańskie od dziesięciu lat przesyłały na ziemię zdjęcia indyjskich baz wojskowych i ruchów indyjskich wojsk. Obydwa kraje mogłyby powymieniać się fotkami i nie dowiedziałyby się niczego nowego. Ale przy okazji, zupełnie przypadkowo, informatycy odkryli innego satelitę, a zaraz potem drugiego i trzeciego. Nie należały ani do Pakistanu, ani do Indii, co więcej, w ogóle nie powinno ich tam być. Krążyły na wysokości mniej więcej czterystu osiemdziesięciu kilometrów, przemieszczając się na północny wschód ze stałą prędkością stu dziewięćdziesięciu dwóch kilometrów na godzinę i utrzymując odległość sześciuset czterdziestu kilometrów od siebie. Podnieceni do nieprzytomności hakerzy przez dziesięć dni śledzili ruchy co najmniej sześciu różnych satelitów, najwyraźniej należących do jednej sieci czy systemu - nadlatywały powoli od strony Półwyspu Arabskiego, żeglowały nad Afganistanem i Pakistanem i znikały nad zachodnią granicą Chin. Nic nikomu nie mówiąc, wyprosili od wojskowych nowocześniejszy telefon o dużo lepszym zasięgu, twierdząc, że potrzebują go do ukończenia prac nad indyjskimi satelitami. Po miesiącu metodycznych, dwudziestoczterogodzinnych obserwacji odkryli istnienie globalnej sieci dziewięciu współpracujących ze sobą identycznych satelitów, które skonstruowano w taki sposób, że były widoczne jedynie dla tych, którzy je wystrzelili. Odkryciu swemu nadali kryptonim „Neptun”. Wszyscy trzej kształcili się w Stanach Zjednoczonych. Ich przywódca, niejaki Safi Mirza, absolwent i były asystent na uniwersytecie Stanforda, pracował przez krótki czas w Breedin Corporation, firmie zbrojeniowej spoza klucza, rządowego dostawcy systemów satelitarnych. Fazal Sharif zrobił doktorat z informatyki na politechnice w Georgii
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Ś Diaspar zamieszkiwane jest wciąż przez tych samych ludzi, chociaż w miarę, jak jedni wracają do Sali Tworzenia, a inni z niej wychodzą, skład aktualnej populacji Diaspar ulega...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Dość szybko zorientowałem się w omyłce, mimo to ukończyłem ten wydział, z pewnym wysiłkiem woli co prawda, gdyż myśl uciekała mi wciąż w inne strony...
- Minutę później wciąż jeszcze strzelała – w jej zaklętym kołczanie nigdy nie kończyły się pociski – kiedy podeszła do niej Guenhwyvar i otarła się o nią...
- Cztery dni później był już w Petersburgu u Modesta wciąż przeżywając rozterkę, czy szukać domu w mieście - "muszę się przyznać, że odczuwam potrzebę posiadania...
- Patrzyli zazdrośnie na ich łatwą śmierć, ponieważ ich włócznie były wciąż spragnione krwi, a oni sami opętani jeszcze szaleństwem...
- Z Wielkiej Encyklopedii radzieckiej każdy radziecki żołnierz czerpał niewzruszoną pewność, że Suworow to „największy wódz wszechczasów" (Napoleon występuje tam jako...
- Francuzi przegnali armię papieską do Rawenny, gdzie podczas świąt Wielkanocy rozegrała się decydująca bitwa, w której zginęło podobno około dwunastu tysięcy żołnierzy z...
- Uczniowie wciąż jeszcze me podejrzewali Judasza, widzieli jednak ze Chrystus był bardzo głęboko poruszony...
- Jest-em szczę- śliwy, że posłuszny swej żołnierskiej przysigdze i swemu przeko- ńaniu - postawić mogę do dyspozycji sejmowi swą władzę, którą dotąd w narodzie...