Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Catti-brie westchnęła głęboko i opuściła dłoń na muskularny bok pantery, a jej oczy skierowały się na wysadzany klejnotami sztylet, spoczywający obojętnie przy pasie. Widziała, jak Entreri nosi ten sztylet, raz nawet miała jego ostrze przy swoim gardle. Młoda kobieta wzdrygnęła się, przypominając sobie tamtą straszną chwilę, wy dającą się jeszcze gorszą teraz, gdy rozumiała właściwości tej okrutnej broni. Guenhwyvar warknęła i przycisnęła się do niej, skłaniając ją do dalszego marszu. Catti-brie rozumiała ponaglanie pantery. Zgodnie z opowieściami Drizzta, gobliny rzadko przemierzały Podmrok w oddzielnych bandach. Jeśli tu było dwudziestu, w pobliżu było najprawdopodobniej dwustu. Catti-brie spojrzała na tunel za sobą, tunel, którym przyszła i do którego umknęły gobliny. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie zawrócić, pokonać pozostałą garstkę i nie uciec na powierzchnię, gdzie było jej miejsce. Była to przelotna myśl, wybaczalna chwila słabości. Wiedziała, że musi iść dalej, lecz jak? Catti-brie jeszcze raz spojrzała na swój pas i uśmiechnęła się, odwiązując magiczną maskę. Uniosła ją do twarzy, niepewna sposobu w jaki działa. Westchnąwszy do Guenhwyvar, młoda kobieta przycisnęła maskę do twarzy. Nic się nie stało. Trzymając ją mocno, pomyślała o Drizzcie, wyobraziła sobie siebie z mahoniową skórą i ostrymi rysami drowa. Przy każdym porze twarzy poczuła mrowiące ukąszenia magii. Po chwili odsunęła dłoń, a maska trzymała się twarzy sarna z siebie. Catti-brie mrugnęła wielokrotnie, bowiem w magicznym świetle gwiazd dawanym jej przez Kocie Oko ujrzała, iż jej cofająca się ręka lśni idealną czernią jej palce są szczuplejsze i delikatniejsze niż je zapamiętała. Jakże łatwe to było! Catti-brie żałowała, że nie ma lustra, by mogła sprawdzić przebranie, czuła jednak w sercu, że to prawda. Pomyślała, jak idealnie Entreri naśladował Regisa, gdy przybył do Mithrilowej Hali, aż do stopnia ekwipunku halflinga. Z tą myślą młoda kobieta spojrzała na swój raczej brudny i znoszony strój. Przypomniała sobie opowieści Drizzta o jego ojczyźnie, o osławionych i złych wysokich kapłankach Lloth. Znoszony płaszcz podróżny Catti-brie stał się bogatą szatą, lśniącą purpurą i czernią. Jej buty sczerniały, a końce zawinęły się delikatnie. Broń pozostała jednak ta sama i Catti-brie wydawało się, iż przy takim wyglądzie wysadzany klejnotami sztylet Entreriego będzie najodpowiedniejszy. Młoda kobieta znów skupiła swe myśli na tym okrutnym ostrzu. Jej część chciała rzucić go w błoto, zagrzebać tam, gdzie nikt nie będzie mógł go znaleźć. Zacisnęła nawet palce na jego rękojeści. Puściła jednak natychmiast sztylet, umocniła się w swym postanowieniu i wygładziła drowie szaty. Ostrze pomogło jej, bez niego byłaby okulawiona i zagubiona, jeśli nie martwa. Była to broń, tak jak jej łuk, i choć jej brutalne właściwości naruszały jej wrażliwość, w tym momencie Catti-brie je akceptowała. Gdy dni przeszły w tydzień, a następnie w drugi, już łatwiej jej się niosło sztylet. Był to Podmrok, gdzie mogła przetrwać jedynie dzikość. Część 3 CIENIE W Podmroku nie ma cieni. Dopiero po latach spędzonych na powierzchni zacząłem rozumieć znaczenie tego, wydawałoby się drobnego, faktu – znaczenie kontrastu pomiędzy światłem a ciemnością. W Podmroku nie ma cieni, nie ma obszarów tajemniczości, gdzie może się udać jedynie wyobraźnia. Jakąż wspaniałą rzeczą jest cień! Widziałem moją własną sylwetkę, idącą pode mną, gdy słońce się wznosiło. Widziałem, jak świstak rósł do rozmiarów wielkiego niedźwiedzia, gdy niskie światło za nim rozciągało jego złowieszczą sylwetkę daleko po ziemi. Przemierzałem lasy o zmroku i mój wzrok przechodził pomiędzy jaśniejszymi obszarami, chwytającymi ostatnie promienie dnia, liściastą zielenią przechodzącą w szarość oraz tymi ciemniejącymi płatami, miejscami, gdzie mogło się udać jedynie oko mego umysłu. Czy mógł tam się czaić potwór? Ork albo goblin? Czy też może pod osłoną mroku leżał ukryty skarb, wspaniały i zaginiony, zaklęty miecz? Czy też może coś tak zwyczajnego jak potrzask na lisy? Kiedy przemierzam lasy o zmierzchu, obok mnie kroczy moja wyobraźnia, wzmacnia moje zmysły, otwiera mój umysł na wszelkie możliwości. Jednak w Podmroku nie ma cieni, nie ma miejsca na wyobraźnię. Wszystko wszędzie tkwi w objęciach ciągłego drapieżnego pośpiechu oraz niezwykle rzeczywistego, wiecznie obecnego niebezpieczeństwa. Wyobrażanie sobie przykucniętego wroga albo ukrytego skarbu jest radosnym ćwiczeniem, stanem czujności, ożywienia. Kiedy jednak ten wróg zbyt często jest rzeczywisty, nie wyobrażony, kiedy każdy wystający kamień, każda potencjalna kryjówka, staje się źródłem napięcia, wtedy nie ma już tak wiele zabawy. Nie da się iść korytarzami Podmroku z wyobraźnią przy boku. Wyobrażanie sobie wroga za jednym kamieniem może oślepić na tego rzeczywistego, który kryje się za drugim. Wślizgnięcie się w sen na jawie oznacza utratę gotowości, a w Podmroku brak czujności oznacza śmierć. Kiedy wróciłem do tych pozbawionych światła korytarzy, właśnie to okazało się dla mnie najtrudniejszą zmianą. Znów musiałem stać się pierwotnym łowcą musiałem przetrwać każdą chwilę, opierając się na instynktach, na stanie nerwowej energii, która utrzymywała moje mięśnie bez przerwy napiętymi, zawsze gotowymi do skoku. Na każdym kroku liczyła się jedynie teraźniejszość, poszukiwanie potencjalnych kryjówek potencjalnych przeciwników