Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ricardo rzucił klucze Jaimemu, ten sprawdził na etykietce, że to są rzeczywiście klucze do budynku, gdzie mieszka Karen. Samochód skoczył do przodu, dojechał do parkingu, obaj wysiedli, nie zamykając nawet za sobą drzwi. - Ricardo, ty wjeżdżasz windą, ja idę schodami! - Dobrze - rzekł Ricardo, wyciągając pistolet z kieszeni marynarki. Jaime trzymał już w ręku drugi. Wbiegł bez tchu na trzecie piętro, zanim Ricardo wysiadł z windy. Na drzwiach nie było śladu włamania; jeśli weszli bez klucza, byli prawdziwymi zawodowcami. Włożył klucz do zamka, starając się nie robić hałasu. Jaime wszedł pierwszy, Ricardo za nim, zamykając starannie drzwi, żeby zabezpieczyć tyły. Znajdowali się w małym przedpokoju, z którego krótki korytarz prowadził do salonu z wahadłowym zegarem. Po obu stronach drzwi: jedne do toalety, drugie do kuchni, z której można było wejść do salonu. W mieszkaniu było cicho i z miejsca, gdzie stali, nie było widać nikogo w salonie. - Ty ubezpieczasz korytarz - szepnął Ricardo do ucha Jaimemu, szykując się do otwarcia drzwi do kuchni. - Jaime zaprzeczył gestem, wskazując mu drzwi do toalety. W czasie gdy Ricardo sprawdzał toaletę, on obserwował korytarz i widoczną część salonu. Drzwi leciutko zaskrzypiały, co w zupełnej ciszy zabrzmiało jak wystrzał. Po kilku sekundach Ricardo wyszedł, kręcąc przecząco głową. - Te drzwi prowadzą do kuchni, odgrodzonej barierką od salonu - szepnął Jaime. - Wchodzimy obaj jednocześnie. Podniósł palec: jeden, dwa, trzy. Ricardo wszedł do salonu z pistoletem gotowym do strzału, a Jaime pojawił się w tym samym czasie od strony kuchni. Celowali w przeciwnych kierunkach. Nie było nikogo. Drzwi do sypialni Karen były zamknięte; w salonie był bałagan; obrazy przekrzywione, sofy rozprute, meble otwarte, szuflady na podłodze. W kuchni jeszcze gorzej, nawet śmiecie były rozsypane na podłodze. Pozostawała sypialnia, gdzie Karen miała mały kącik biurowy, a obok łazienkę. Ricardo stanął cicho przed drzwiami, a Jaime z tyłu. Ricardo otworzył drzwi kopniakiem, uskakując od razu w bok, ajaime wszedł do sypialni, stając po stronie przeciwnej do Ricarda, aby utrudnić celowanie ewentualnemu strzelcowi. Tu też nikogo nie było. Drzwi do łazienki były otwarte i Jaime wbiegł tam trzema skokami. - Nie ma nikogo. Ptaszki odfrunęły. Nie znaleźli też nikogo w szafach ani oczywiście na tarasie. Sypialnia przedstawiała żałosny widok; materac rozpruty, papiery pokrywały kącik biurowy. Komputer Karen był otwarty na poczcie. Ktoś w nim grzebał. Jak weszli do komputera? Albo byli świetnymi informatykami, albo Karen podała im hasło dostępu, z pewnością nie dobrowolnie. Czy mogli wyprowadzić Karen z domu tak, by strażnik niczego nie zauważył? Jeśli tym osobnikom udało się wejść do budynku, wyjść z niego było o wiele łatwiej. Mogli też oczywiście dostać się tu inną drogą. Jeśli taka istniała. Jaime zaczął przeglądać pościel, całą sypialnię, sofy i podłogę. - Czego szukasz? - spytał Ricardo. - Śladów krwi. Ale nie widzę, dzięki Bogu. - Myślisz, że ją porwali? - Muszę tak myśleć, póki jej nie znajdę. Ale wiem, gdzie ona może być. - No to natychmiast wychodzimy. Jeśli przed naszym wyjściem przyjedzie policja, to stracimy wiele godzin na udzielanie wyjaśnień, których ty nie będziesz chciał udzielić - Jaime natychmiast zareagował. Jeśli tu ich przyłapią, będą musieli składać zeznania i zawiozą ich na komisariat, a on nie będzie mógł szukać Karen. Tego by nie zniósł. - Chodźmy. - Mieszkanie rzeczywiście zostało ograbione. Czegoś szukali i wszystko przewrócili do góry nogami. Pani Jansen nie ma. Odchodzimy - poinformował Jaime. - Tu są klucze. - Rzucił je Wasowi. - Chwileczkę. - Strażnik ich zatrzymał. - Nie mogę panów puścić. Policja powiedziała, żebym panów tu zatrzymał. - Was, spieszymy się. Życie Karen jest w niebezpieczeństwie. Otwórz szlaban. - Przykro mi, ale nie mogę. - Was, masz dzieci? - spytał Ricardo. - Tak, ale... - Otóż twoja żona będzie miała dzieci sieroty, jeśli natychmiast nie otworzysz - zagroził, wkładając lufę pistoletu do okienka na wysokości twarzy Wasa. Podnieś ten kurewski szlaban! Was nie ruszał się, tylko patrzył na nich wybałuszonymi oczami. - Rób, co ci każe, Was. On nie żartuje - doradził Jaime. Szlaban zaczął powoli się podnosić, a Ricardo cały czas celował strażnikowi między oczy. Dopiero kiedy barierka była w górze i samochód wyjechał, Ricardo schował pistolet. - Mogłem najechać na tę cholerną barierkę, ale dopiero co polakierowałem samochód na ten piękny, czerwony kolor. Nie chciałem go porysować z winy tego idioty. Jaime nic nie odrzekł. Wiedział, że teraz mogą ich oskarżyć o napaść z bronią w ręku. Ale się tym nie przejmował. Oby tylko Karen była wolna, oby schroniła się w Montsegur. Była to jego jedyna nadzieja i jedyny sposób skontaktowania się z katarami. Tam pojadą. Usłyszeli policyjne syreny i za chwilę reflektory przedarły się przez dyskretne nocne światła ulicy. Samochody pędziły w odwrotnym kierunku, ku osiedlu apartamentowców. - Niewiele brakowało - mruknął Jaime. - Kiedy strażnik powie, co zaszło, zaczną na nas polować wszystkie gliny w tym cholernym mieście - powiedział Ricardo. - Mój samochód za bardzo rzuca się w oczy. Nawet nie muszą znać numerów, wystarczy marka i kolor. - Jedźmy na lotnisko po mój wóz. - Zgarną nas, zanim tam dojedziemy. - Gdzie jest najbliższy hotel? - spytał Jaime. Hotelowy boy odprowadził ich samochód na parking, a oni natychmiast wzięli taksówkę i pojechali na lotnisko. W drodze Jaime znów próbował zadzwonić do Karen, ale jej komórka była nadal wyłączona. - Nie przejmuj się stary - dodawał mu otuchy Ricardo. - Twoja dziewczyna na pewno ma się świetnie. Jaime zapamiętał w jakim sektorze parkingu zostawił samochód, w przeciwnym razie godzinami musiałby go szukać. Niemniej jednak kazał taksówkarzowi zatrzymać się nieco dalej, bo gdyby w najgorszym wypadku policja zlokalizowała corvette, a taksówkarz po powrocie pod hotel byłby przesłuchiwany, to policja mogłaby wpaść na trop jego własnego samochodu. - Rozejrzyj się, czy nie ma tu jakiegoś samochodu - ostrzegł Jaime, gdy dojeżdżali do Montsegur. - Oznaczałoby to niebezpieczeństwo, nawet gdyby w samochodzie nikogo nie było. „Strażnicy Świątyni” mogą ukrywać się w ciemnościach. Przejechali powoli przed domem i nie zobaczyli w pobliżu niczego podejrzanego. Ogród był oświetlony, ale w żadnym oknie nie paliło się światło