Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Na Boga! Któż jest taki zapalczywy?! Jesteście przecież ambasadą zabezpieczoną do granic możliwości! - Niestety. Skutek utajnienia okazał się odwrotny do zaplanowanego. Każdy terrorysta czy zamachowiec uważa, że spory polityczne, które on usiłuje rozstrzygać na swój sposób, są najważniejsze w świecie. Stąd rodzi się. w nim przekonanie, że próba zabezpieczenia naszej ambasady - rzeczywiście najdalej w notowaniach dyplomatycznych posunięta - musiała być dziełem tego państwa, z którym akurat on walczy. No a ponadto nikt nie chce dać wiary, że my naprawdę nic nie wiemy. Wszyscy myślą, że tylko udajemy i że jak się. nas podda odpowiedniej presji, to przyznamy sit* do tej czy innej metropolii. Proszę popatrzeć - ambasador ściągnął mankiet i pokazał na przedramieniu kilka solidnych siniaków. - Nie mają podsłuchu, czy jak? - Ależ mają, mają - każde dziecko ma dzisiaj przecież te zabawki. Ale w podsłuch też nie wierzą! Myślą, że to szczególnie zręczny kamuflaż. Mówię panu - zdenerwowany ambasador uderzył dłonią w stół, aż Znawca spojrzał z niepokojem na breloczek. - Wytworzyła się koszmarna sytuacja; nie sposób przekonać kogokolwiek, że się czegoś nie wie! Gdyby to ode mnie zależało, dawno zniósłbym to całe utajnienie! - Czy nie zależy to od pana ambasadora? - Bynajmniej! Procedura dyplomatyczna domaga się przy podejmowaniu podobnych decyzji zgody na piśmie ze stolicy! No a niech mi pan powie - gdzie ja mam szukać mojej stolicy?! Próbowałem już dawać pocztą kurierską na poste restante, ale nikt nie odbierał. Swoją drogą - przyznał z zażenowanym uśmiechem - to było bardzo porządnie wykonane, wasza Secret Service mogłaby się. przy nas uczyć - kawał rzetelnej tajności. Z ciszy, która nastała po słowach strapionego dyplomaty, rozległa się seria głośnych eksplozji, aż posypał się tynk z sufitu. Zmagające się wokół murku strony musiały podtoczyć broń skuteczniejszego kalibru. - Aha, panie ambasadorze - odezwał się Znawca. - wracając do spraw, by tak rzec, bieżących - czy ta ambasada ma jakieś zapasowe wyjście? Mogą być kuchenne schody; nie poczytam sobie tego, słowo honoru, za a-front. Rzecz w tym, że już jestem spóźniony, a skorzystanie z głównego wyjścia mogłoby nastręczać teraz pewne, hm, trudności. - Niestety, nic takiego nie ma. Ale będę rad mogąc, do czasu wyjaśnienia sytuacji, gościć pana i pańskiego milczącego przyjaciela - przepraszam, czy on taki nieśmiały, czy też niewiele miałby do powiedzenia? - On? Skądże! - żachnął się John McHmm. - To mój oddany służący! - Służący, powiada pan? Oj, to fatalnie! - zafrasował się ambasador. Spojrzał na Plexiglasa. Z wahaniem zadał pytanie: - Przepraszam, czy pan jest człowiekiem? - Tak, sir - odparł szczerze dzielny służący. - No właśnie! To zmienia zupełnie postać rzeczy! Bardzo przykra sprawa. - Ale dlaczego? - Niestety, musze panu wyjaśnić, że my, jako placówka dyplomatyczna, funkcjonująca w porozumieniu i za zgodą waszego rządu, winniśmy respektować wszystkie prawa i przepisy przez ten rząd stanowione. W tym również przepisy dotyczące wymiany z zagranicą! - Ma się rozumieć, lecz co z tego? - Proszę sobie przypomnieć podjętą przez wasz parlament ustawę o całkowitym zakazie proliferacji służących-ludzi - obejmującym Kontynent, inne strony świata, a w myśl ostatniej nowelizacji - również Kosmos. O ile wiem, ustawodawcy przyświecała idea ochrony zabytków. Państwo, które reprezentuje, z pewnością leży bądź na Kontynencie, bądź też w innej stronie świata, że nie wspomnę już o Kosmosie. W związku z powyższym pański służący musi bez chwili zwłoki opuścić teren ambasady. Pomoże to uniknąć konfliktu o zasięgu międzynarodowym. - Ja się nie zgadzam! - krzyknął Znawca. - Niezmiernie mi przykro - ambasador rozłożył ręce. - Ale prawo międzynarodowe też jest Jakimś prawem. - Ale to jest nieludzkie! Protestuje! Cóż pocznę bez niego! Plexi! - zrozpaczony Znawca chwycił służącego za połę liberii. - Plexi, zrób coś! - Sir, będzie to raczej trudne. Sytuacja nosi pewne cechy drażliwości... - Plexi, ty przecież potrafisz wszystko! Wymyśl coś, żeby nas nie rozłączyli, cokolwiek! - Jak pan każe, sir - Plexiglas skłonił się nisko. Następnie przystąpił do ambasadora i zaczął mu coś szeptać na ucho, wskazując przy tym na Znawcę i wykonując tajemnicze gesty. Dyplomata słuchał z uwagą, pytał o coś szeptem. Wreszcie skinął głową. - W porządku - powiedział obojętnym głosem. - Oczywiście w takiej sytuacji prawo nie zostało przekroczone. Obydwaj panowie możecie zostać - umilkł i spojrzał na naszego Badacza wzrokiem specyficznym. Potem z wnikliwą uwagą zaczął oglądać swoje paznokcie. - Zawezwę zaraz mojego sekretarza; wskaże panom pokój i przypilnuje, abyście dostali coś do jedzenia. Mam nadzieje, że obecne oblężenie nie będzie trwać w nieskończoność. A teraz..