Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Siadam natychmiast i poczynam pilnie mu się przyglądać. W nieopisanym zdumieniu widzę twarz i postać Śri Siankary. Jest wyraźna i nieomylnie widzialna. Nie zdaje się wcale elektryczną zjawą, raczej zupełnie normalną, ludzką postacią, tylko jakaś tajemnicza świetlistość otacza ją i odgranicza od dalszej ciemności. Stanowczo obecność jego normalna nie jest możliwa. Czyż nie pozostawiłem go w Czingleput? Zamykam mocno oczy, by się przekonać, czy się nie łudzę, za chwilę znów je otwieram i znów widzę go tak samo wyraźnie! Czyż nie wystarczy mi uczucie dobrej, serdecznej, błogosławiącej obecności? Znów zamykam i otwieram oczy: patrzę na łagodną postać w luźnej żółtej szacie. Twarz zmienia wyraz, usta się uśmiechają i zdają się mówić: „Bądź pokorny, a znajdziesz to, czego szukasz!" Dlaczego czuję, że to żywa istota ludzka zwraca się do mnie w te słowa, dlaczego nie uważam jej przynajmniej za ducha? Widzenie znika równie tajemniczo, jak się pojawiło. Pozostawia mnie z uczuciem nieopisanego spokoju, szczęścia i podniesienia na duchu, nie zaniepokojonego bynajmniej swym nadnaturalnym pojawieniem się. Czy mam oddalić je jako sen? Czy to ważne? Czyż nie wszystko jedno? Nie mogę już zasnąć. Leżę spokojnie i myślę o wydarzeniach dnia, o pamiętnym na zawsze spotkaniu Śri Siankary z Kumbakonam, wysłańca Bożego do prostego ludu południowych Indii. 89 GÓRA ŚWIĘTEGO PŁOMIENIA Na madraskiej stacji południowej kolei hinduskiej wsiadamy f z Subrahmanią do wagonu pociągu cejlońskiego. Pędzimy przez ' kilka godzin wśród różnorodnych krajobrazów: zielone pólka ryżu ,; przeplatają się z czerwonymi, nagimi wzgórzami, cieniste plantacje J kokosowych palm ustępują zalanym polom, rojącym się od pracujących postaci. || Siedzę przy oknie aż do zapadnięcia szybkiego indyjskiego * zmierzchu, przysłaniającego krajobraz, następnie odwracam się i tonę w zadumie. Myślę, ile to dziwnych rzeczy spotkało mnie, odkąd włożyłem złoty pierścień Brahmy. Wszystkie me plany I zmieniły się. Szereg nieoczekiwanych zdarzeń pchnął mnie ku południowi, zamiast, jak zamierzałem, ku wschodowi. Czyż to możliwe, pytam siebie, by ten kamień istotnie posiadał jakąś tajemną moc, w którą wierzył Brahma? Choć staram się mieć myśl otwartą, trudno człowiekowi Zachodu o naukowo wyćwiczonym umyśle przyjąć bez zastrzeżeń taką myśl. t Odrzucam wszelkie spekulacje, lecz nie udaje mi się uwolnić od jakiejś niepewności, utajonej na dnie mych myśli. Dlaczego tak dziwnie kierowano mymi krokami ku tej samotni górskiej, do której się oto zbliżam? Dlaczego dwóch ludzi, obaj w szafranowej szacie, służyło za wysłańców przeznaczenia, by skierować mój oporny wzrok ku Mahariszi? Używam tu słowa „przeznaczenie" nie w jego zwykłym, przeciętnym znaczeniu i tylko dlatego, że odpowiedniej-« szego nie mogę znaleźć. Doświadczenie nauczyło mnie, iż często pozornie nic nie znaczące zdarzenia odgrywają nieoczekiwanie dużą rolę w kształtowaniu się naszego życia. Wysiadamy na niewielkiej stacji o czterdzieści mil od Pondichery, tego szczątka francuskich posiadłości terytorialnych w Indiach. I Mamy się tu przesiąść na boczną linię, idącą w głąb kraju. Musimy 1 czekać parę godzin. Spędzam je w półmroku poczekalni. Towarzysz ¦ mój przechadza się po peronie. Wysoka jego postać, raz po raz i wynurzająca się z mroku, to znów ukazująca się na tle gwiaździstego I nieba, zdaje się na wpół fantastyczną zjawą. ¦F ' 91 Nareszcie powolny, ciężko dyszący i gwiżdżący pociąg zabiera nas wraz z kilkoma pasażerami. Zmęczony, usypiam od razu niespokojnym, pełnym widzeń snem. Budzę się na energiczne wołanie mego towarzysza: - Wysiadamy! Malutka, cicha stacyjka. Zupełnie pusto. Oddalający się pociąg świeci chwilę czerwonymi ślepiami wśród nocy, aż wreszcie niknie zupełnie. Chronimy się znów do pustej sali o wątłym światełku naftowej lampy chcąc doczekać się świtu. Walczy on z nocą powoli, aż nareszcie słaby brzask przedziera się przez zakratowane okienko i mogę odróżnić kontury otaczających przedmiotów. Wychylam się nieco chcąc się rozejrzeć i oto dostrzegam rysujący się w dali kształt samotnej góry. Szeroka u dołu, wyrastająca z wielkiej masywnej podstawy, kryje szczyt wśród gęstej, porannej mgły