Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. Rozdział II INNA GROŹBA JN.toś mną potrząsał. Usiadłem oszołomiony, napoty- kając wzrok, który począłem rozpoznawać w trakcie jakby nieskończenie powolnego przebudzenia. Davidson z prze- rażeniem na rumianej twarzy znowu zaczął mnie trząść. — Co się stało? Co to było? Jim, czy wszystko w po- rządku? Obudź się, Jim. Co to było? Pozwoliłem mu, aby pomógł mi wstać. Pokój dokoła zaczął się uspokajać, ale zawirował znowu gwałtownie, gdy zobaczyłem, kto leżał obok telegrafu, owinięty zwojami taśmy — z twarzą do podłogi i krwią wciąż jeszcze sączącą się z rany po kuli w plecach... Williams nie widział, kto go trafił. Musiał to być ten sam błysk, który mnie oślepił. Pomacałem policzek w po- szukiwaniu śladów oparzeliny od prochu, jaka musiała powstać, gdy niewidzialny zabójca wystrzelił tuż przy mo- jej twarzy, ale wyczułem tylko odrętwienie. Zdrętwiałe zresztą miałem całe ciało, a nawet mózg, jedną rzecz trzeba było jednak ustalić jak najszybciej. Ile czasu upłynęło? Czy zgubny komunikat poszedł w świat, gdy leżałem tu bez sił? Dopadłem telegrafu dwoma chwiejnymi susami. Taśma oplatająca ciało Wil- liamsa wciąż zawierała ów niebezpieczny komunikat, kto- kolwiek więc strzelał zza mych pleców, zrobił to dla in- nej przyczyny. No, bo i rzeczywiście, jak ktoś inny mógłby pojąć jego znaczenie? Kryła się w tym wszystkim jakaś oszałamiająca tajemnica, ale nie miałem czasu, aby się nad nią zastanawiać. Oderwałem taśmę, zmiąłem ją i wcisnąłem do kieszeni. Następnie pstryknąłem przełącznikiem telegrafu i nadałem depeszę zwrotną tak szybko, jak tylko zdołałem obsłużyć maszynę drżącą ręką. Fitzgerald — pilne — pilne — spotkajmy się na poste- runku 27 — opuszczam teraz dowództwo — nie rób nic do mego przyjazdu — pilne — podpisano J. Owen. W czasie gdy wzywałem helikopter przez telewizję, Davidson gapił się na mnie z wytrzeszczonymi oczami, a kiedy skierowałem się do drzwi, wyciągnął rękę. Zmusi- łem się do zatrzymania i zastanowienia. — O co idzie? — spytałem. Nie odpowiedział; wpatrywał się tylko w ciało William- sa na podłodze. — Nie — powiedziałem. — Nie zabiłem go, chociaż pewnie musiałbym to zrobić, gdyby okazało się, że jest to jedyne wyjście. Mamy trudności z jeziorem — zawahałem się. — Ty też tam byłeś, Dave. Czy rozumiesz, co mam na myśli? Nie byłem całkiem pewien, czego właściwie starałem się dociec. Czekałem na jego odpowiedź. — Ty jesteś szefem — tyle mi odrzekł. — Niemniej... tego... nie zrobiła żadna mutacja. To była kula. Powinie- neś wiedzieć, kto go zabił, Jim. — A jednak nie wiem. Wyłączyłem się. Coś... — Moje myśli zawirowały i znów uspokoiły się, ujawniając nieocze- kiwany pomysł. Przycisnąłem sobie rękę do czoła, czując oszołomienie, które spowodowała próba przypomnienia sobie rzeczy wciąż dla mnie niedostępnych. — A może rzeczywiście coś w rodzaju mutacji miało w tym swój udział — przyznałem. — Może nie jesteśmy osamotnieni w naszych staraniach o... zapewnienie je- zioru spokoju. Zastanawiam się, czy coś z Pierścienia nie mogło rozmyślnie wyłączyć mojej świadomości tak, abym nie widział, jak Williams został zabity? Nie było jednak czasu na rozwinięcie tej hipotezy. — Chodzi o to, Dave — powiedziałem ze zniecierpli- wieniem — że śmierć jednego człowieka teraz nic nie zna- czy. Pierścień... — przerwałem, bo nie byłem w stanie ciągnąć dalej, ale nie musiałem tego robić. — Co chcesz, żebym zrobił? — zapytał Davidson. Zrozumiałem, że mogę na nim polegać, a wkrótce mogłem potrzebować kogoś godnego zaufania. — Przejmij tutaj komendę — powiedziałem. — Ja jadę zobaczyć się z Fitzgeraldem. Aha, Dave, słuchaj, to jest bardzo ważne. Zatrzymaj każdą depeszę, jaką przyśle Fitz- gerald. Każdą! Zrozumiano? — Przyjęto — odpowiedział. Gdy wychodziłem, jego oczy wciąż zadawały pytania, na które żaden z nas — na razie — nie znał odpowiedzi. Pode mną przemykał spustoszony krajobraz pozostałoś- ci po Trzygodzinnej Wojnie — zniszczone domy, pola i la- sy. W dali, poza kipiącym życiem na skraju Pierścienia, mogłem dostrzec słaby poblask powierzchni wody. Byłem w drodze wystarczająco długo, aby uporządkować myśli, ale nie udało mi się tego dokonać