Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Poczułem, że ta ostatnia drobina czegoś skrywanego dotąd przeze mnie w tajemnicy, jakiś okruch wiary w nią, zaufania do niej, kiedy była ze mną, i na- 322 dziei, że żyje nadal, rozedrgała się we mnie i rozprysła na kawałki. Pomyślałem: „Niedługo będzie po wszystkim". — A dziecko? Gdzie jest dziecko? Dygotał. Coś mu się przypomniało, nawiedziła go jakaś straszna myśl, wstrząsnęła nim i wpadł we wściekłość. — Ta przeklęta suka w łodzi uciekła! — zaczął wrzeszczeć jak mały chłopak; ogarnęło mnie przemożne uczucie szczęścia, wybuch jakiejś nierealnej radości, że zobaczę jeszcze moją żonę i dziecko na tym świecie... Strzeliłem, i świat poczerwieniał. Lachat klęczał, miał twarz zalaną krwią. Zdołał jednak rzucić we mnie nożem, który przeciął mi rękę trzymającą broń. W jego oczach malowało się przerażenie. Przygotowywał się do skoku. W zakrwawionej twarzy widać było jego białe zęby, strzępy gumy do żucia, siny język. Nie spuszczając mnie z oczu, sięgał po coś na śniegu. Był to mój rewolwer, z moją ręką. Zrozumiałem, że mogę zginąć. Wiedziałem, że moje serce musi dodać mi odwagi, w przeciwnym bowiem razie wydam na tym śniegu ostatnie tchnienie życia. Lęk opanował mnie i poniósł, a wraz z nim śmieszna myśl, że po czterdziestu latach życia posługuję się rewolwerem, z którego od stu lat nikt nie wystrzelił. — Wiesz, że wziąłem tę broń z Isfahanu... Lecz tę myśl wyparło pragnienie życia i spełnienia. Nie byłem znowu tak wielkim pechowcem. Gdybym użył tej morderczej broni tam, w zatoce, posłałbym swoją żonę i dziecko na tamten świat. W ułamku sekundy spojrzałem na świat z olbrzymiej wysokości, z dystansu tak wielkiego, że trudno było odróżnić dobro od zła, poczucie honoru od wstydu, radość od smutku, a więc tego wszystkiego, co stanowiło sens mego życia. Chciałem moje życie zbyć śmiechem. Lachat zmieszał się. Klęcząc, sięgnął w końcu po moją leżącą dłoń. Przypuszczam, że zgubiła go lekkomyślność. Chwycił rękę dwoma palcami, była jednak zakrwawiona, śliska, wypadła mu na śnieg. Korzystając z jego chwilowej nieuwagi wymierzyłem mu kopniaka ostrym butem, a chwilę później złamanym nożem zadałem mu cios w oko. 323 W pewnej chwili obudziłem się w nocy, szukając kołdry. Szczękałem zębami i modliłem się, aby śmierć uchroniła moje ciało od całkowitego rozpadu. Nawiedziła mnie myśl, że rana jest zakażona, że talibowie wyrzucą mnie na śnieg, aby mieć miejsce dla swoich towarzyszy, lecz Catherine LePage przyjdzie po zakończeniu dyżuru, zaopiekuje się mną, zabierze mnie i położy w kuchni na podłodze. Wiedziałem, że dreszcze nie są wywołane zakażeniem i gorączką, lecz ulgą, jakiej doznaję; że mam dreszcze, ponieważ to wszystko się wreszcie skończyło i będę mógł pojechać do domu. Przypominam sobie, że kiedy się obudziłem, Catherine leżała obok mnie skulona, z podciągniętymi nogami, jak małe dziecko. Domyśliłem się, że operowała cały dzień i całą noc. Otworzyła oczy. Była skonsternowana. Usiadła, włożyła na siebie bieliznę, potrząsnęła włosami. Marszcząc brwi, przyglądała się memu ubiorowi i spojrzała na mnie ze złością. - Musiałam ją uciąć przy barku, John. Pojawił się bardzo groźny uraz w górnej części ramienia i klatce piersiowej. Doktorze, może twojej ręce nie będzie doskwierał ból. - Nie próbuj rozmawiać. Nie zasługujesz, aby żyć, lecz prawdopodobnie przeżyjesz. Żyj wiecznie, Catherine. - Miałeś rację. Nie pozwolą mi pracować. Doktor Habibe protestował, mówiąc, że ludzie umierają z powodu braku opie ki lekarskiej, lecz oni tylko wzruszyli ramionami. Wyruszamy więc dzisiaj po południu do Peszawaru i musimy zostawić tych ludzi z ich cierpieniem. Jak ludzie mogą być tak głupi? Nie wiem, Catherine. Rozejrzała się wokoło, pocałowała mnie, wstała i wyszła. Podniosłem się jakiś czas później i zastałem chłopca z siostrą, siedzących w kucki na podłodze. Myślałem, że śnię, lecz kiedy wstałem ponownie, byli tam nadal. Między nimi stała czysta metalowa miseczka i szklanka herbaty. Nie ulega wątpliwości, że nakarmiła ich doktor LePage. - Weźcie jego broń, landcruisera i wszystko, co w nim jest - powiedziałem. - A teraz idźcie i niech Bóg ma was w swojej opiece. - Chcielibyśmy pojechać z tobą do Iranu. Jesteśmy sierotami. 324 - Wiem. Lecz prócz błogosławieństwa niczego nie mogę wam dać. - Jak rozkażesz. W samochodzie jest trup. - Chodźmy więc. Pomogli mi się ubrać. W samochodzie chłopak zajął się kierownicą, a jego siostra pedałami. Pojechaliśmy na dziwny cmentarz. Dzieciaki zrobiły otwór w błotnistym murze, aby przepchnąć ciało, zerwały zmarzniętą darninę przysypaną śniegiem, aby wykopać grób, i odmówiły modlitwę z Koranu. Zakopałem wraz z ciałem swoją prawą rękę, żeby zadowolić La-chata, oraz po to, aby mnie i dzieciom nie zakłócał snów. 25 Powróciłem do Isfahanu przez Fajsalabad. Był piękny wiosenny dzień, wietrzny i rześki. Spacerowałem wśród poletek zielonej pszenicy. Skowronki harcowały obok mnie lub wzlatywały w niebo i wysoko nade mną wyśpiewywały trele. W Zamku Dziewczyny z wielką pieczołowitością odbudowano sklepienie; zagościło tam słońce i świeże powietrze. Kustoszem Zamku został, bądź sam się nim mianował, pewien stary człowiek. Powiedział, że pałac wybudował legendarny Dżam-szid. Zaczął mówić o wężach i zakopanych skarbach. Po chwili pokazał mi coś, co go zaintrygowało - nazwisko wyryte nożem na jednej z kamiennych kolumn: H. M. STANLEY 1871 Poniżej wyryto trzy wersy przepięknego perskiego pisma, zwanego szekaste. Litery były uszkodzone, a mężczyzna udawał, że czyta, poruszając wargami. Lecz nie mógł czytać, ponieważ często nie można odczytać szekaste, jeżeli z góry się nie wie, o czym on mówi. Jego celem nie jest przekazanie treści, lecz piękna, nie przesłanie, lecz rysunek skomponowany 325 w zamyśleniu, pewien rodzaj dialogu z własną samotnością, która nie traci nadziei. Tekst brzmiał: Gdybyś przychodził do mego domu, przynieś mi lampę, mój miły i okienko takie, żebym mogła przez nie zobaczyć tłumy na ulicy szczęścia*. Pod napisem wyryty był rok irański 1374, a więc data o rok wcześniejsza od wyrytej pod nazwiskiem. Poszedłem do basenu, aby się wykąpać, a stary człowiek odszedł rozczarowany. Po jego odejściu wróciłem i z wielkim trudem, lewą ręką, wyryłem trzy pierwsze linie: Mówię o kresie nocy, o kresie ciemności, mówię o kresie nocy**. Wyryłem także dzisiejszą datę