Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Z tyłu unieruchomiono pułapki kołkami wbitymi w ziemię. Przed wieczorem Balakamo za pomocą sznurków z łyka rafiowego nastawił deseczki i praca nad pułapkami została zakończona. Wszyscy odetchnęli głęboko i pełni dobrych myśli wrócili do obozu. 6 Przez kilka pierwszych dni Dzika codziennie rano zaglądała na wybieg, by sprawdzić, czy w którąś z pułapek nie złapał się lampart. Klatki jednakże wciąż były puste, jakkolwiek przy ogrodzeniu każdego ranka widniały nowe ogromne ślady drapieżnika. Dziewczynka wiedziała dobrze, że koty mają bardzo słaby węch, a więc nie woń człowieka odstraszała lamparta od pułapek, tylko instynkt mówiący mu, że w tych dziwnych otworach w płocie tkwi jakieś nieznane niebezpieczeństwo. Pocieszała się jednak, że za kilka dni drapieżnik przyzwyczai się do klatek i wreszcie do którejś wejdzie. Zwykle po śniadaniu zabierała z sobą Sjo i szła brzegiem rzeki, nieraz aż do następnych progów, większych i bardziej burzliwych niż te, które znajdowały się powyżej obozu. W wycieczkach tych często towarzyszył im Jacek ze swoją nieodstępną kamerą i karabinkiem. Na przeciwległym brzegu widywali niejednokrotnie wydry, czasem krokodyla, a raz nawet wypatrzyli antylopę karłowatą, stworzenie nie większe od zająca. Antylopka również ich spostrzegła. Zastygła na 80 nadbrzeżnych kamieniach jak posążek i wpatrywała się dużymi, czarnymi oczami w nie znane sobie zjawisko. Sjo próbował namówić Jacka na pewny strzał: — Smali massa*! Ty strzel ze swojej strzelby do tego maleńkiego deera! To mnóstwo, bardzo mnóstwo dobre mięso! Ale Dzika nie pozwoliła „małemu panu" zabić antylopki, gdyż postanowiła zdobyć ją żywą. Rzeka miała w tym miejscu co najmniej pięćdziesiąt metrów szerokości, a śliczne zwierzątko stało jeszcze kilkanaście kroków dalej, tuż przed zieloną ścianą puszczy. Była to więc odległość zbyt duża na wiatrówkę, ale dziewczynka zdecydowała się spróbować. Klasnęło sprężone powietrze i w tej samej chwili cała trójka stwierdziła ku swej szalonej radości, że antylopka została trafiona. Sjo natychmiast zrzucił ubranie i skoczył do wody. Szybko przepłynął rzekę, przebiegł kilkanaście kroków po nadbrzeżnych kamieniach i podniósł w górę antylopę, pokazując ją Dzice i Jackowi. Już miał wejść z powrotem do rzeki, gdy nagle cofnął się jak oparzony, z oczami wlepionymi w wodę. — Czemu Sjo nie wraca? Co on tam zobaczył? — zżymał się Jacek. — Daj mi karabinek! Tam jest krokodyl! Widzisz? Wystawił tylko oczy! — wyjaśniła Dzika podnieconym głosem i krzyknęła w stronę chłopca: — Sjo, odsuń się od brzegu! Prędzej! Sjo cofnął się parę kroków w stronę puszczy, dziewczynka zaś wycelowała uważnie i nacisnęła spust. Rozległ się huk wystrzału, woda zakotłowała się gwałtownie, wychynął z niej kawałek potężnego łba, a potem wszystko zniknęło w burzliwych nurtach. 6 W pogoni za mwe 81 — Aleś mu dała! — zawołał z uznaniem Jacek. — Ten gad miał ' chyba z pięć metrów długości! Ależ ty masz wzrok, jeśli potrafiłaś wypatrzyć w wodzie te jego ślepia! — Eee! Pięć metrów to za dużo, miał najwyżej trzy! — odparła Dzika lekceważąco. — Sjo! Chodź już, niebezpieczeństwa nie ma! — zawołała do chłopca. — Na wszelki wypadek weź sporą gałąź i bij nią po wodzie! Sjo wszedł do rzeki trzymając w jednej ręce antylopkę, której nogi skrępował trawą, w drugiej zaś kawał kija. Waląc nim z całej siły w wodę, robił tyle hałasu, że słychać go było chyba na pół mili wokoło. Gdy przepłynął rzekę i wygramolił się na brzeg, Jacek wziął od niego antylopkę i zaniósł ją Dzice, siedzącej na zwalonym pniu. Razem oglądali teraz maleńkie zwierzątko, porośnięte rudą sierścią z niebieskoszarym nalotem na grzbiecie. Mały, kształtny łebek — z czarnym, wilgotnym noskiem i jaśniejszymi okularami wokół oczu — uzbrojony był w maleńkie, bardzo ostre rożki. Nóżki antylopka miała niewiele chyba grubsze od ołówka, raciczki wprost miniaturowe i płaski ogonek, podniesiony nieco do góry. Ruszyli w powrotną drogę, nie zatrzymując się już przy norach hipopotamów, bo antylopka ocknęła się z narkozy i tak się wyrywała, że trzeba było jak najprędzej dostać się do obozu. Gdy rozwiązywali zwierzątko na wybiegu, przybiegł do nich Pepesu z radosną wieścią, że obaj „big massy", Bala-kamo i pozostali Murzyni pobiegli do puszczy, bo nad strumieniem wpadającym do rzeki Mahe złapał się w pułapkę mwe. Nowina była wprost oszałamiająca, ale Jacek zaczął zaraz narzekać, że nie sfilmuje hipopotama w pułapce ani też w trakcie wydobywania go z dołu i wpędzania do klatki. 82 — A wszystko dlatego — lamentował — że polazłem z tobą, Dziko, nad rzekę! Gdybym siedział w obozie, nie ominęłoby mnie złowienie mwe. Dzika próbowała go pocieszać, ale widząc, że nic to nie pomaga, poszła spokojnie do namiotu po ręcznik i udała się nad rzekę. Po kąpieli wstąpiła do zagrody, by zobaczyć, jak się miewa antylopa karłowata. Razem ze Sjo sklecili mały szałasik, w którym zwierzątko mogło się schronić przed dziennym skwarem. O zachodzie słońca powrócili z puszczy myśliwi i opowiadali o schwytanym w pułapkę hipopotamie. Na razie zabezpieczyli dół, żeby zwierzę zeń nie uciekło i żeby żaden drapieżnik nie mógł go pożreć. Przygotowali także materiał na klatkę, gdyż następnego ranka mieli przywieźć hipopotama do obozu