Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Wciskasz pan, zaciągnięty. Wciskasz drugi raz, puszcza. Spróbował, potem otworzył maskę i wysiadł. – Ciekawe, czy dałoby się przerobić na gaz – rzucił od niechcenia, pochylony nisko, studiując konstrukcję ogromnego motoru. – Nie słyszałem, żeby ktoś to robił z ósemką. Ale czemu nie? Zatrzasnął klapę, niechętnie odstąpił od samochodu. – To chodź pan, panie Maks. Zapraszam do środka. Porozmawiamy o moich stratach. Awanturny ten pana dziadek, oj, awanturny! Wszystkie Kotowicze takie są. Pan też, z tego, co się słyszy. Uśmiechnąłem się, zrobiłem niewinną minę. Ze znajomych rzeczy w domu zostały tylko drzwi do sieni i do większego pokoju, gdzie sypialiśmy z Robertem. Były zamknięte. Korciło mnie, żeby tam zajrzeć, ale nie wypadało. Wręczyłem gospodarzowi wiśniówkę w prezencie. Wyciągnął z kredensu kieliszki, usiedliśmy za stołem. – Sam pan jest w domu? – zagadnąłem. – Tylko z obstawą? – Jaką obstawą? – zdziwił się. – No ci, co byli na podwórku. To kuzyn z Iławy – roześmiał się. – Zegarmistrz po fachu. Na urlop przyjechali z bratem i szwagrem. Za rybamy chodzą. Ale panie, co dziś się złapie na Drewency. Trzeba jeździć na jeziora. Teraz są w Partęczynach. Ale pewnie też gówno. – Pani Kulkowskiej nie ma? – W mieście u córki. A na co panu pani Kulkowska? – zapytał podejrzliwie. – W interesach przyjechałem. Dobrze jest rozmawiać nie tylko z głową rodziny, ale też i z szyją, która tą głową kręci. – Jakie tam interesy. Wstawię nową szybę zespoloną, pan zapłaci, ile zażądają, i w porządku. Telefonowalim do tej firmy. Wezmą sto dziewięćdziesiąt złotych. – Ja chciałbym całą chałupę kupić. Nawet z tą wybitą szybą. Roześmiał się krótko, docenił koncept. – Nie jest na sprzedaż. – Renia od Eihlerów mówiła, że już rozmawiała... – A rozmawiała, rozmawiała. – No więc? Kręcił głową, krzywił się. – Kupił, nie kupił, pohandlować chyba można... – Ano można – zgodził się nagle. Nalał wiśniówki do kieliszków. – To ile pan dajesz? – A ile pan żądasz? Uśmiechnął się chytrze, ukazując stalowe koronki na przednich zębach, znak firmowy polskich dentystów prowincjonalnych. – Pół miliona. – Nowych czy starych? – zapytałem zdezorientowany. – A co dziś się kupi za pół miliona starych? Bak benzyny do fiata. – A za pół miliona nowych – ze dwadzieścia takich ruder. Ja onegdaj zapłacił Bronkowi Kotowiczowi dwieście czterdzieści tysięcy złotych. Bez targowania. Jak zażądał, tyem dał. I wiesz pan, co on mi zrobił? Wzion pieniądze, podpisał papier u rejenta, że sprzedaje ze wszystkim, jak stoi. Ale jak my się wprowadzili, to patrzę, a na strychu nie ma podłogi... – Tam nigdy nie było podłogi – przerwałem. – Tylko deski leżały. – No mówię. On te deski wywiózł. I wykopał drzewka z ogrodu. Starszych nie dało rady, ale młode wszystkie zabrał. Mimo że ja mu zapłacił dwieście czterdzieści tysięcy. Drogom kupił. To było dwadzieścia cztery tysięcy dolarów. – Dwa tysiące czterysta – poprawiłem go. Dolar stał po sto złotych na początku lat siedemdziesiątych. Dziś przekracza trzy i pół nowego złotego. Wychodziłoby, zaraz... góra dziewięć tysięcy za dom. Nie przejdzie. – Dziś dolar jest słabszy, a złotówka mocniejsza – zauważyłem. – Uwzględniając jedno i drugie, oferuję piętnaście tysięcy złotych. – Za wszystko? – nie mógł uwierzyć. – Tylko za zabudowania i tę działkę. Reszta gruntów mnie nie interesuje. No, może jeszcze łąka. Niech pan pomyśli: odzyskuje pan włożone pieniądze. Co znaczy, że przez te wszystkie lata mieszkał pan tu z rodziną za darmo. To znakomity interes! To był ulubiony argument amerykańskich agentów nieruchomości, kiedy oferowali bezczelnie niską cenę. Ale na Kulkowskiego nie podziałał. Miał taką minę, jakby zaraz miał wyprosić mnie z domu. Albo wyciągnąć dubeltówkę zza szafy. – To tylko moja wyjściowa propozycja – dodałem szybko. – Teraz niech pan rzuci swoją cenę. – Pół miliona nowych złotych. Skończyliśmy butelkę, a on twardo stał w miejscu. Nie opuścił ani grosza. Zastanawiałem się, jak oni handlowali z dziadkiem ćwierć wieku temu: jeden skąpiec, który dla złotówki gotów był wskoczyć zimą do Drwęcy, drugi uparty jak osioł. Jakim cudem dobili targu? Nie wierzyłem w wersję Kulkowskiego. Samochód zostawiłem u niego na podwórku. Poszedłem na piechotę do Kurkowa, żeby ta wiśniówka wywietrzała mi z głowy. Rozdział XIV. Kiedy referowałem Reni przebieg negocjacji w ogródku knajpy Pod Różą w Nowym Mieście, słońce popisywało się swoją starą sztuczką ze znikaniem za dachami domów, a jaskółki wyczyniały akrobacje. Jedliśmy późny obiad i rozmawialiśmy o wszystkim – poza wspólną nocą. – Więc Kulkowski postawił zaporową cenę – podsumowała moją opowieść. – Cóż, musisz próbować dalej. – A jest sens? Mówił ci, że chce sprzedać? – Nie, ale zgodził się negocjować – zręcznie operując widelcem, zdjęła z pstrąga przypaloną na ruszcie skórę. – W Kurkowie baby opowiadają, że jego żona chce przenieść się do Nowego Miasta. Jedna z ich córek urodziła dziecko, ma tam trzypokojowe mieszkanie i dobrą pracę, boi się długo siedzieć na macierzyńskim
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Do tego mo|na doBczy wyznanie z niewysBanego listu do Aleksandra I: Puszkin wyznaje monarsze, |e oszczerstwo ToBstoj a-Amerykanina (ten ostatni pu[ciB plotk, |e Puszkin zostaB wychBostany na policji) zaprowadziBo go niemal na skraj samobójstwa
- Nie miał trudności z rozpoznaniem samochodu Slaughtera, a wóz Rettiga, z włączoną na pełny regulator syreną, właśnie się oddalał podjazdem...
- Porzucony samochód był oczywiście kradziony, a broń, z której strzelano, zostawiono na miejscu, czystą jak łza...
- Przy Bramie Zachodniej uformowała się już kolumna samochodowa, Na ten widok spojrzał na zegarek...
- Murzyni będą podkładali na zmianę coraz to nowy chodnik pod przód samochodu...
- Macandrew postanowił, że dziś zostawi samochód w garażu i pójdzie do kliniki pieszo...
- Ale jeśli następuje zmierzch cywilizacji zachodniej i ma ją zamienić synteza nowej cywilizacji świata, wówczas to oderwanie Ameryki może jej dać większą łatwość...
- Dziś wyślemy samochód po Matyldę...
- Samochody zatrzymały się na szczycie wzgórza...
- Wreszcie po trzech czy czterech dniach nie wytrzymał i pękł: Czy miałby pan coś przeciwko „Głosowi Ameryki”? Widziałem, jak dużo go to kosztowało...