Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zwiedzający mieli przed sobą porośnięty lasem teren opadający łagodnie aż do brzegu laguny. Słońce zachodziło, opuszczając się coraz niżej nad zasnuty mgłą horyzont. Jurassic Park skąpany był w łagodnym blasku, walczącym bez szans na wygraną z wydłużającymi się szybko cieniami. Powierzchnia laguny skrzyła się różowymi refleksami. Nieco dalej na południe pasażerowie land cruiserów dostrzegli pełne wdzięku, długie szyje apatozaurów stojących nad samym brzegiem. Panowała zupełna cisza, w której jedynie od czasu do czasu rozlegało się granie cykad. W chwili takiej jak ta niemal można było uwierzyć, że jakiś niezwykły wynalazek pozwolił ludziom przenieść się miliony lat wstecz, do dawno nie istniejącego świata. — To robi wrażenie, prawda? — usłyszeli przez interkom głos Eda Regisa. — Czasem przyjeżdżam tu wieczorem, tuż przed zachodem słońca, siadam i po prostu nic nie robię. Grant nie uległ nastrojowemu widokowi. — Gdzie jest t-rex? 164 — Dobre pytanie. Małego można często zobaczyć w lagunie. Mamy w niej ryby, a maluch nauczył sieje łapać. Robi to w interesujący sposób: w ogóle nie używa łap, tylko wsadza pod wodę całą głowę, zupełnie jak ptak. — Maluch? — Mały t-rex. Ma dopiero dwa lata i jest mniej więcej o dwie trzecie mniejszy od dorosłego osobnika. Mierzy sobie dwa i pół metra, a waży półtorej tony. Drugi jest w pełni dorosły, ale jakoś nigdzie nie mogę go wypatrzyć. — Może poluje na apatozaury? — zasugerował Grant. Z głośnika dobiegł zniekształcony, piskliwy śmiech Regisa. — Z pewnością zrobiłby to, gdyby tylko mógł. Czasem stoi na brzegu, gapi się na nie przez wodę i z wściekłością macha tymi swoimi krótkimi łapkami. Niestety, całe jego terytorium jest otoczone fosami i ogrodzeniami. Może nie rzucają się zbytnio w oczy, ale znakomicie spełniają swoje zadanie. — W takim razie, gdzie on się podział? — Schował się — wyjaśnił Regis. — Jest trochę nieśmiały. — Nieśmiały? — zdumiał się Malcolm. — Tyranozaur jest nieśmiały? — Z reguły stara się przebywać w ukryciu. Prawie nigdy nie pokazuje się na odkrytym terenie, a już na pewno nie za dnia. — Dlaczego? — Przypuszczamy, że ma wrażliwą skórę i łatwo doznaje oparzeń słonecznych. Malcolm parsknął śmiechem, a Grant powiedział z głębokim westchnieniem: — Niszczy pan kolejny mit. — Mimo to nie sądzę, żebyście byli zawiedzeni — odparł Regis. — Zaczekajcie jeszcze trochę. Do uszu zwiedzających dobiegło ciche meczenie, a w chwilę potem na środku rozległego, trawiastego terenu pojawiła się klatka, wyniesiona w górę z podziemi na hydraulicznym podnośniku. Pręty rozsunęły się, klatka zniknęła pod ziemią, a na łące pozostała mecząca raz po raz koza. — Lada chwila — powiedział Regis. Czekali w milczeniu. — Spójrzcie tylko na nich — powiedział Hammond, obserwując ekran monitora w dyspozytorni. — Mało nie powypadają przez okna, 165 tacy są niecierpliwi. Nie mogą się doczekać. Chodzi im o dreszczyk emocji. — Tego właśnie się obawiam — odparł ponuro Muldoon. Kręcił młynka trzymanym w ręku pękiem kluczy i wpatrywał się z napięciem w ekran. Po raz pierwszy turyści wyruszyli na zwiedzanie parku i Muldoon podzielał obawy Arnolda. Robert Muldoon był potężnie zbudowanym, 50-letnim mężczyzną o stalowoszarych wąsach i ciemnobłękitnych oczach. Urodzony w Kenii, większą część życia — podobnie jak jego ojciec — przepracował jako przewodnik myśliwych przyjeżdżających do Afryki na grubego zwierza, ale od roku 1980 coraz więcej czasu poświęcał konsultowaniu projektów nowych ogrodów zoologicznych i współpracy z organizacjami zajmującymi się ochroną przyrody. Zyskał międzynarodową sławę, a w londyńskim Timesie napisano kiedyś: „Robert Muldoon jest dla ogrodów zoologicznych tym, kim dla klubów golfowych Trent Jones: projektantem o niezrównanej wiedzy i talencie". W roku 1986 został zaangażowany przez firmę z.San Francisco, budującą na małej wyspie prywatny park zoologiczny. Muldoon przygotował jego podstawowe założenia projektowe, uwzględniając indywidualne potrzeby różnych gatunków zwierząt, między innymi lwów, słoni, zebr i hipopotamów