Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dziennikarz podszedł do radiowozu, przy którym jeszcze przed chwilą stał samochód Rettiga, wsiadł do środka, znalazł właściwy kluczyk i zapalił silnik. Pomyślał, że Slaughter równie dobrze mógł zlecić włączenie świateł któremuś z podwładnych, ale specjalnie wybrał jego, żeby dać mu jakieś zajęcie. I słusznie, bo dziennikarz od razu poczuł się lepiej. Oddychał szybciej, był skoncentrowany, palenie w żołądku mniej mu przeszkadzało. Zadowolony, że nie sterczy bezczynnie jak kołek, podjechał pod rezydencję i ustawił wóz tak, by jak najlepiej oświetlić budynek. Następnie zaczął szukać odpowiedniego przycisku, żeby włączyć reflektor. Znalazł go z boku obudowy; po chwili jaskrawe światło zalało prawą połowę budynku aż po drugie piętro. Wysiadł pospiesznie, pobiegł do wozu Slaughtera i zrobił to samo, tym razem oświetlając lewy bok rezydencji. Kobiety, która przyglądała się jego manewrom, nie musiał instruować. Sama wsiadła do swojego samochodu i przestawiła go po raz drugi, oświetlając wejście. Słońce schowało się za górami i park w dole spowiła szarość, ale rezydencja była dobrze widoczna w blasku reflektorów, który w dodatku odbijał się od okien; policjanci nie musieli się potykać w mroku. Dunlap usłyszał warkot zbliżającego się samochodu. Z początku sądził, że to kolejny radiowóz, ale pojazd nie miał ani migacza, ani włączonej syreny. Kiedy się zatrzymał, dziennikarz zobaczył w środku mężczyznę i kobietę. O Chryste! - Gdzie jest Slaughter? - spytali go, kiedy wysiedli. - Gdzieś w pobliżu. W tym samym momencie Slaughter wyłonił się z rezydencji i stanął na ganku oświetlonym blaskiem reflektorów. Dojrzawszy mężczyznę i kobietę, ruszył szybko w ich kierunku. Oni rzucili się ku niemu biegiem. - Nie powinni byli państwo przyjeżdżać. A w ogóle skąd się państwo dowiedzieli, że on tu może być? - spytał. Dunlap widział, że komendant jest zły. - Nasz sąsiad łapie wasze pasmo. Znalazł pan Warrena? - Nie. Podobno jest na górze. - Slaughter wskazał okna na piętrze. - Niech państwo wracają do domu i czekają na wiadomość. Nic innego nie mógł im powiedzieć. Dunlap pomyślał, że Slaughter, skąpany ostrym blaskiem reflektorów, wygląda, jakby się nagle postarzał o kilkanaście lat. Policzki miał obwisłe, oczy podkrążone. Chryste, on wcale nie był zły. Był wystraszony. - Dlaczego się schował? Niech mi pan pozwoli wejść i z nim porozmawiać - poprosiła kobieta. - Nie, to nie byłoby zbyt rozsądne. - Slaughter rozgarnął butem żwir. - Niech pani lepiej zostawi wszystko nam. - Słyszał pan moją żonę. Idziemy na górę! - Nie mogę na to pozwolić. - Tak się tylko panu wydaje! Zamierzali pobiec do wejścia, ale Slaughter zastąpił im drogę. - Reflektory, wozy policyjne! Wystraszycie mi tylko dzieciaka! - oburzył się mężczyzna. - Nie chciałem wam o tym mówić, ale chyba nie mam wyboru. Wasz syn zaatakował człowieka. Mężczyzna ten o mało się nie wykrwawił. Kobieta zamarła w pół kroku. - O mój Boże - szepnęła. Jej mężowi zaparło dech. - Leży w karetce. Proszę iść go zobaczyć; zrozumie pani, dlaczego nie mogę wpuścić państwa do środka. Małżonkowie odwrócili się w stronę karetki, którą wskazał Slaughter; akurat w tym momencie przez tylne drzwi wysiedli sanitariusze i zamknęli je szybko za sobą. - Zrobiliśmy, co było w naszej mocy! - zawołał jeden z nich. Slaughter skinął mu głową. Sanitariusze okrążyli biegiem karetkę i wsiedli do szoferki. Silnik zawarczał, włączyły się światła i syrena, po czym wóz pomknął półkolistym podjazdem w kierunku ulicy. Dunlap patrzył na karetkę, dopóki nie znikła mu z oczu. Kiedy obrócił głowę, zobaczył, że kobieta płacze. - Proszę mnie posłuchać. Naprawdę powinni państwo wrócić do domu - powiedział Slaughter. - Chcę tu zostać. Komendant podniósł ręce, po czym opuścił je bezradnie. - To niech państwo przynajmniej czekają w samochodzie. Proszę włączyć światła i ustawić wóz tak, żeby padały na dom. I bardzo proszę nie przeszkadzać nam w pracy. Mamy pełne ręce roboty. Będziemy uważać, żeby chłopcu nie stała się krzywda. Obiecuję. Kobieta szlochała, podtrzymywana przez męża. Kiwnęli głowami i ruszyli wolno do samochodu. I wtedy usłyszeli. Usłyszeli to wszyscy. Matka, ojciec, Slaughter, Dunlap i policjanci przy domu zadarli głowy, wpatrując się w okna na piętrach. Gdzieś w głębi domu, nie wiadomo, na którym z dwóch pięter, coś wyło. Dźwięk przypominał wycie psa, kojota lub wilka, ale był znacznie bardziej przerażający i posępny; gardłowy, dudniący. Chwilami nieco cichł, przechodząc w ujadanie, a potem znów przybierał na sile. Mrożące krew w żyłach dźwięki płynęły przez jakiś czas, odbijając się echem od ścian rezydencji. Dunlap czuł, jak ciarki przechodzą mu po grzbiecie. Nagle wycie urwało się i, jeśli nie liczyć miarowego warkotu pracujących silników samochodowych, zaległa cisza. - Co to było, u licha? - spytał szeptem jakiś męski głos. - Chyba wolę nie wiedzieć - odparł inny. Slaughter, a tuż za nim Dunlap, popędzili do frontowych drzwi domu. 51 Chwyciło zwłoki za kostki i zaczęło je wlec przez kuchnię. Kiedy ciągnęło je w dół po schodach, głowa uderzała rytmicznie o stopnie. Wreszcie znalazło się w piwnicy; wolało przebywać w mroku