Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Proszę wziąć sobie krzesło. Nigdzie nie zauważyłem żadnego krzesła, więc usiadłem na dywanie. - Jestem Ernst - przedstawił się pies i podał mi łapę. - Jack Sperry. - Uścisnąłem porośniętą sierścią kończynę. - Ty mówisz - stwierdziłem. - Dzięki bioelektronicznemu implantowi w krtani. Manny wsunął się bokiem do maleńkiej wnęki kuchennej, zdjął czajnik z palnika gazowej kuchenki, nalał wrzątku do dwóch kubków, po czym nasypał do każdego po dwie czubate łyżeczki kawy Donaldsona. - Miała być świeża - zauważyłem z veritazjańską bezpośredniością. - Dla nas jest świeża - odparł papież. - Chcesz usłyszeć dowcip o gadającym psie? - zapytał Ernst. - Nie - poinformowałem go zgodnie z prawdą. - Aha... - mruknął, najwyraźniej boleśnie dotknięty moją szczerością. Manny wrócił z firmową tacką coca-coli, na której stały nasze kubki, dzbanuszek ze śmietanką oraz plastikowy pojemnik opatrzony napisem SÓL. - Tam, na górze, świat jest zupełnie jałowy. Jałowy, zanieczyszczony, pozbawiony chęci do życia. - Manny postawił tacę obok mnie na dywanie i zwrócił oczy ku niebu. - Niedługo będzie nasz. Nie wierzysz mi? Udało nam się już wprowadzić do władz dwudziestu ludzi. Osoba dysponująca naszymi umiejętnościami nie ma żadnych problemów z wygraniem wyborów. - Chce pan powiedzieć, że zamierzacie podbić Veritas? - zapytałem, starając się nie patrzeć Manny’emu w oczy. Papież zasłonił uszy rękami. - Nie używaj słowa „podbić” - ostrzegł mnie pies. - Zamierzamy zreformować Veritas - powiedział Manny. W dalszym ciągu wpatrywałem się w dywan. - Prawda to piękno, Wasza Świątobliwość. - Zacząłem odliczać na palcach, recytując wyrytą w mojej pamięci litanię: - W Epoce Kłamstw politycy kłamali, specjaliści od reklamy mijali się z prawdą, duchowni mamili... - Założyciele Satirev nie mieli nic przeciwko mówieniu prawdy - przerwał mi Manny, poprawiając jarmułkę. - Ich sprzeciw wywołało jedynie pozbawienie ludzi wyboru. Uczciwość, która nie ma alternatywy, jest jak niewolnictwo okraszone uśmiechem. - Wskazał na sufit. - Prawda tam, na górze... - Postawił kubek na podłodze. - Godność tu, na dole. - Zachichotał cicho. - W Satirev wyżej cenimy sobie to drugie. Słodzisz? - Proszę? - Czy słodzisz kawę? - Owszem, jeśli ma pan cukier. Papież podał mi pojemnik z solą. Wysypałem na dłoń kilka ziarenek, dotknąłem językiem: cukier. - Mam złamane serce - oznajmił Manny z ręką przyciśniętą do piersi. - Rozpłakałem się, kiedy opowiedziano mi, co przytrafiło się twojemu synkowi. - Naprawdę? - zapytałem, słodząc kawę satireviańską solą. - Jestem zdruzgotany. - Przecież nawet go pan nie zna? - Jakże szlachetnie postępujesz! - Ja też tak myślę, choć jestem tylko psem - wtrącił się Ernst. - Mam tylko jedno pytanie - ciągną! Manny, - Proszę go uważnie wysłuchać: Czy kochasz swojego syna? - To zależy, co... - Nie chodzi mi o to, czy go kochasz, ale czy go naprawdę kochasz szaloną, irracjonalną, nieveritazjańską miłością? Ku memu zaskoczeniu - papież nie wydawał się ani trochę zdziwiony - nie miałem żadnych problemów z udzieleniem odpowiedzi. - Kocham go - oświadczyłem, patrząc Ginsburgowi prosto w oczy. - Kocham go szaloną, irracjonalną, nieveritazjańską miłością. - Wobec tego, witamy na pokładzie. - Moje gratulacje! - powinszował mi wilczur. - Muszę cię jednak ostrzec: terapia nie zawsze przynosi zamierzone skutki. - Manny pociągnął łyk kawy. - Radzę ci poświęcić się bez reszty, całą duszą, nawet jeśli sądzisz, że jej nie masz. I proszę nie patrzeć mi w oczy. Odwróciłem wzrok, nie wiedząc, czy powinienem cieszyć się z pozytywnej decyzji Jego Świątobliwości, czy martwić możliwością porażki. - Jak pan ocenia moje szansę? - Są ogromne. - Wyśmienite - dorzucił Ernst. - Nie zawahałbym się postawić na ciebie całych oszczędności - dodał papież. - Rzecz jasna, obaj możemy kłamać - zakończył pies. W niedzielę rano Martina i ja ponownie urządziliśmy sobie wycieczkę do budki telefonicznej stojącej na porośniętym pięciolistną koniczyną pagórku. Wystukałem domowy numer Arnolda Cooka, po czym oddałem słuchawkę Martinie, która przedstawiła się jako moja żona i oznajmiła, że lekarz stwierdził u mnie obustronne zapalenie płuc, w związku z czym nie zjawię się w pracy co najmniej przez tydzień. Po takiej dawce kłamstw natychmiast rozbolała mnie głowa, lecz jednocześnie doznałem czegoś w rodzaju seksualnego podniecenia. Kustosz wyrecytował standardową formułkę o tym, jak mu przykro, i na tym się skończyło. Jakim wspaniałym narzędziem jest kłamstwo, pomyślałem, praktycznym i prostym w użyciu. Chyba powoli zaczynałem rozumieć, dlaczego w dawnych czasach cieszyło się tak dużą popularnością. Szliśmy we dwójkę przez park, a raczej we trójkę, ponieważ Franz Beauchamp przez cały czas kręcił się w pobliżu. Martina wzięła mnie za rękę; w tej samej chwili moje palce stały się najbardziej erogennymi strefami mego ciała. Powiedziała, że jeszcze dziś wraca do Veritas, gdzie wreszcie udało jej się dostać pracę: będzie pisała przemówienia wyborcze dla Doreen Hunter, dotychczasowej deputowanej z Dzielnicy Kartezjusza. - Będzie mi ciebie brakowało. - Wrócę - odparła, gładząc wolną ręką swój gruby warkocz. - Jak wszyscy obłudnicy, muszę przebywać w Satirev co najmniej przez dziewięćdziesiąt dni w roku. Najbliższy weekend mam zamiar spędzić nad Jordanem