Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Will patrzył na ów świat za drutami. Nie było w nim śladu życia, prócz kęp wysokiej, szorstkiej trawy cogon, nieruchomej w upalnym, stojącym powietrzu. Will, wchodząc poprzez wąskie wrota, między wieżyczki najeżone karabinami maszynowymi, przypomniał sobie ostrzeżenie Dantego: porzućcie wszelkie nadzieje, którzy tu wchodzicie... Szedł za tłumem po wypalonym, wyschłym na pieprz placu apelowym. Jego grupę przeliczono i obszukano, czy nie ma broni. Każdy przedmiot, jaki spodobał się strażnikowi, ulegał konfiskacie. Podoficer wywrzeszczał rozkaz i poprowadzono jeńców na wzgórze, do budynku, na którym zatknięto japońską flagę. Stali w piekącym słońcu godzinę, zanim wyszedł z budynku oficer. Był to komendant obozu, kapitan Tsuneyoshi. Niski i krzywonogi, stąpał służbiście pobrzękując szablą w stronę podium, na które wspiął się tak, jakby był generałem Tojo. Chwilę wodził lustrującym wzrokiem dokoła, po czym zaczął wrzeszczeć piskliwie, robiąc nagłe przerwy, by dać stojącemu przy nim pulchnemu, małemu Filipińczykowi, czas na tłumaczenie. - Kapitan mówić, że jesteście są jego wrogi - powiedział Filipińczyk bojaźliwie. - Kapitan mówić, teraz jesteście jego. Winniście wdzięczne wielka cesarska armia japońska, że daruje wam życie! - Tsuneyoshi wrzeszczał nadal, wymachując gwałtownie ramionkami. - Kapitan mówić, że będą traktowani jak nieprzyjacielskie niewolniki, a nie jak jeńcy od wojna. - Tłumacz się pocił. - Kapitan mówić, że Nippon zająć Jawer, Sumater i Nowy Guynyah. Kapitan on mówić, że my rychło mieć Austrayler i Nowy Zeylander. Kapitan mówić, że wy nie zachowuje sobie jak żołnierze. Nie macie dyscypliny. Nie stoicie na baczność. Jak kapitan mówić. Tłumacz spozierał naokoło i powiedział niemal potulnie: - Kapitan mówić, wy będzie mieć kłopot z nim. Im bardziej się Tsuneyoshi zapalał, tym potulniejszy stawał się Filipińczyk. Wymachując gniewnie pięścią, kapitan przeklinał Teodora Roosevelta za to, że ten wtrącał się w negocjacje japońsko-rosyjskie w 1905. - Kapitan mówić wy zapomnieć Ameryka. Wy teraz pracować twardo dla odbudowa Nowe Filipiny w Porządek Nowego Świata Azji dla Azjatów. Nigdy więcej przeklęty anglo-amerykański imperializm! Jeńcy tęsknili do wody i cienia, ale nie dano im wytchnąć. - Kapitan mówić, macie chodzi dwadzieścia stopy od kolczasty drut, straż zastrzelić was na śmierć - zakończył tłumacz niemal przepraszająco. Kapitan strzelił obcasami i odmaszerował niczym burza. Podzielono wtedy jeńców: oficerów i poborowych według stopni. Will, oddzielony do Dominga, otrzymał wraz z piętnastoma innymi amerykańskimi oficerami skierowanie do zniszczonej chałupy na północnym krańcu obozowiska. Ludzie najbardziej ze wszystkiego łaknęli wody. Tuż za szeregiem chat biegły dwie rury, ale z kranów nie wyciekła ani kropla. Silnik pompy był nieczynny. Kilka godzin później zezwolono odkomenderowanemu oddziałowi przynieść wody w wiadrach, z rzeki płynącej przez dżunglę milę za bramą obozu. Gdy oddział przyniósł wodę, grupa Willa ugotowała ryż przydzielony przez komendanta obozu. Były to najwyraźniej zmiotki z podłogi młyna ryżowego, ponieważ zamieniły się w purpurową maź. Will wziął to do ust i popełnił błąd, przełykając. Miało koszmarny smak. Pluł tym potem bez końca. Trująca reszta pozostała w żołądku. - Musimy się nauczyć jeść to gówno - powiedział szkieletowały major, świecąc oczyma z głębokich oczodołów. - Trzeba to żreć, albo skonać z głodu. Willowi spodobał się twardy wyraz jego twarzy. Przeżył i miał zamiar żyć nadal. Włożył do ust następną porcję odrażającej mazi i tym razem ją zatrzymał. Skręciło go, potem zmusił się do uśmiechu, przypomniawszy sobie stary dowcip, opowiedziany mu przez Marka. - To smakuje jak gówno - rzekł - ale ja to lubię... Zaśmiali się i, acz ze wstrętem, sięgnęli po tę czarcią mieszaninę. Jeden z młodych, porucznik, wypluł ją i gwałtownie wybiegł z baraku. - Ten nie przetrzyma - powiedział major i wetknął sobie w usta kolejną garść. - Ja, tak. CZĘŚĆ TRZECIA DROGA POWROTNA ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 1. Tokio, 18 kwietnia 1942 Dwa dni po doprowadzeniu Willa do obozu O'Donella, nad Tokio pojawiło się trzynaście B-25, które zaczęły zrzucać bomby. Zbiegiem okoliczności, kilka minut przed przylotem Amerykanów urządzono nalot pozorowany, wielu obywateli witało więc samoloty Doolittle'a wymachiwaniem rąk. Mimo iż pierwsze, pomniejszające to wydarzenie sprawozdania nie spowodowały paniki, to lepiej poinformowani obywatele szli następnego ranka do pracy w nastroju ponurym. Od stuleci wpajano im wiarę, że kraj ojczysty nigdy nie zostanie zaatakowany. Teraz w to, w głębi swych dusz, zwątpili. Sam nalot, jeśli zliczyć dokonane przezeń zniszczenia fizyczne, był nieskuteczny, ale wywarł ogromne wrażenie na całej Ameryce. Naród, przygnębiony upadkiem Bataanu, uznał ów pojedynczy śmiały wyczyn za dowód, że Ameryka nareszcie przystąpiła do ofensywy. Podniosło to na duchu aliantów na wszystkich polach bitew, a jeńcom wojennym na Filipinach, którzy się o tym jakoś dowiedzieli, przywróciło nadzieję. Powszechnie odczuwaną radość podsycił sam prezydent Roosevelt, ogłaszając ze swym niezrównanym zmysłem wielkiego aktora, że te bombowce, które wystartowały z lotniskowca, wyleciały w istocie z tajnej bazy lotniczej na Pacyfiku o nazwie Shangri La. Shangri La to sekretny raj z powieści Jamesa Hiltona pod tytułem "Zagubiony horyzont". Była to kolejna bajka, podobna do tej, jaką opowiadano po ucieczce MacArthura przed Japończykami i jego szczęśliwym lądowaniu w Australii. Generał, wyjaśniał prezydent zaraźliwie szczerząc zęby, przebrał się za japońskiego rybaka i płynąc przeciekającą wiosłową łodzią, oszwabił całą Cesarską Flotę Wojenną Japonii. Mimo iż ucieczka MacArthura oraz nalot Doolittle'a podniosły naród na duchu, pracownicy z gmachów dowództw armii i floty przy Constitution Avenue wiedzieli, że właściwie nie ma się z czego cieszyć. Uwolnienie Filipin nie nastąpi tak szybko