Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Jedynym 125 momentem, kiedy widziałam cię odpoczywającego, była chwila, gdy leżałeś nieprzytomny, wyrzygany przez tę bestię Sarlaka. Jeśli myślisz o takim odpoczynku, to niezbyt mi się to podoba. Gdyby był do tego zdolny, komentarz kobiety pewnie by go ubawił. - To nie był odpoczynek, tylko umieranie — odrzekł. I pewnie skończyłoby się to jego śmiercią, gdyby pozostał tak, leżąc na pół strawiony w gorących piaskach Morza Wydm Tatooine... gdyby nie ona i Dengar. Zawdzięczanie czegokolwiek, a co dopiero własnego życia, innemu stworzeniu było dla niego całkowicie nowym doświadczeniem. Jak spłacać takie długi? Wciąż zastanawiał się nad tym problemem. Gdyby nie brał tego pod uwagę, na pewno byłby mniej miły dla pasażerów na pokładzie „Wściekłego Psa". - Może - w zadumie odparła Neelah. - W końcu nie wiem, co takie stworzenie jak ty uważa za „odpoczynek". Mam wrażenie, że najbardziej odpowiada ci zabijanie innych istot. - Nie tak bardzo, jak otrzymywanie za to zapłaty. Neelah zamilkła na kilka chwil. Boba Fett odwrócił się znowu w stronę pulpitu sterowniczego kokpitu i dokonał kilku nowych obliczeń nawigacyjnych. Dokładnie jak przewidywał, dawny statek Bos-ska nie był ani tak nowoczesny, ani tak dobrze utrzymany jak jego własny „Niewolnik I". Potrzebował dłuższej chwili, żeby się przyzwyczaić do tego bałaganu, który zresztą w dalszym ciągu go irytował. Stwierdził, że to nic dziwnego, iż Bossk nigdy nie zdołał wspiąć się na wyżyny profesji łowcy nagród: Trandoszanin próbował widocznie zastąpić staranne planowanie i inwestycje w sprzęt bezwzględnością i brutalną siłą. To nigdy nie działa powiedział sobie Boba Fett. Bezwzględność i siła są potrzebne, zgodą ale nie wystarczą. Kobiecy głos wdarł się w tok jego myśli. - Może potrafiłabym odpocząć, gdybym mogła otworzyć ci głowę. Boba Fett nawet się nie obejrzał. - A co to niby ma znaczyć? - To, co słyszałeś. Chciałabym rozpołowić ten twój hełm, jakby to była skorupka jajka - prawie wypluła z siebie te słowa. -Szkoda, że nie skorzystałam z okazji, kiedy leżałeś na łożu śmierci. Mogłam wtedy rozwalić ci czaszkę i może wydobyć z niej wszystko, co chciałabym wiedzieć. O sobie. - Może wcale nie chciałabyś tego wiedzieć. - Fett leciutko wzruszył ramionami. - Może by ci się to nie spodobało. 126 - Bardzo chętnie podejmę takie ryzyko. Wolę to, niż pozostawać w nieświadomości - odparła. - Nie martw się. Wkrótce się wszystkiego dowiesz. Głos Neelah stał się nagle złowróżbnie spokojny. - Wolałabym nie czekać. Udało jej się go zaskoczyć. Boba Fett wyciągnął rękę nad pulpitem, żeby dosięgnąć monitora, umieszczonego niewygodnie wysoko. Poczuł lekkie, prawie niezauważalne pociągnięcie za pas z wyposażeniem, stanowiący część jego mandaloriańskiej zbroi bojowej. Ten sygnał wystarczył, aby Fett obrócił się błyskawicznie wraz z fotelem i spojrzał na Neelah. Ale ona już odskoczyła z powrotem do włazu. Podniosła miotacz, który udało jej się wyciągnąć z pochwy przy pasie Boby Fetta. Trzymając broń obiema rękami, skierowała lufę dokładnie na środek czarnego wizjera hełmu Fetta. - Nie żartowałam - powiedziała. Lekki uśmieszek w kąciku ust świadczył ojej intencjach. — Kiedy mówiłam, że chciałabym ci rozwalić głowę. Ciekawe... ile takich strzałów wytrzyma ta puszka? Jak ci się zdaje? Boba Fett odchylił się w tył w fotelu pilota. - Gratuluję - rzekł. Większą część uzbrojenia schował w bezpieczne miejsce, aby rozmaite elementy jego przenośnego arsenału nie przeszkadzały mu w ciasnym kokpicie. Niewielki miotacz był jedyną bronią, jaką zatrzymał przy sobie. Wskazał ją gestem. Broń nawet nie drgnęła w uchwycie Neelah. - Niewiele istot zdołałoby wykręcić mi taki numer. Wziąć mnie z zaskoczenia to naprawdę osiągnięcie. - Łatwizna — skrzywiła się Neelah. Musiał przyznać, że zabrała mu broń z zaskakującą zręcznością. A może nie aż tak zaskakującą: z tego, co wiedział o jej pochodzeniu, o tym, kim była, zanim znalazła się w pałacu Jabby jako tancerka ze skasowaną pamięcią, takie umiejętności nie były właściwie niczym niezwykłym. Była w końcu kimś więcej niż zwykłe dziecko arystokracji; nie wolno mu o tym zapomnieć. - Może i tak - przyznał. - Co nie znaczy, że to był dobry pomysł. Możesz być dosyć szybka, ale wierz mi, to nic w porównaniu ze mną. Zanim przyciśniesz spust tej zabawki, będę już koło ciebie, a moje ramię przydusi ci gardło. A potem sprawy mogą się potoczyć jeszcze mniej przyjemnie dla ciebie. 127 - Chętnie zaryzykuję — wzruszyła ramionami. — Co mam do stracenia? Nie chcesz mi powiedzieć tego, co ja chcę... co muszę wiedzieć. Jeśli jednak oddam jeden dobry strzał, będę miała tę satysfakcję, że nie dostaję odpowiedzi z ważnego powodu