Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Prosiliśmy w liście o pieniądze i ubranie. Chodziło nie tylko o to, że paradowanie w zniszczonych ubraniach robotniczych, przepoconej czapce, porozrywanym na drutach kożuszku, nie było przyjemne, ale przede wszystkim o umożliwienie ewentualnej ucieczki, która w obecnym stroju była nie do pomyślenia. "Greta" znajdowała się pod tym względem w daleko lepszym położeniu: jej płaszcz i wygląd nie zwracały uwagi. Po upływie kilku dni otrzymaliśmy w kancelarii po sto franków i ogromną paczkę, a wewnątrz elegancki płaszcz, kapelusz, buty, trochę bielizny. Najwyraźniej odbiorcy naszego listu zorientowali się, kim jesteśmy. Tym dziwniejsze wydawało się, że do paczki nie była dołączona żadna odpowiedź. Może zabrali ją Szwajcarzy? Oczekiwaliśmy od bazy w Bernie zakamuflowanych instrukcji, co mamy robić dalej i czego się spodziewać. W poszukiwaniu grypsu pootwieraliśmy wszystko co było w paczce i rozpruliśmy wszystkie możliwe szwy. Nie było nic! Zostałem natomiast wezwany do kancelarii, gdzie sam pan Hauptmann donośnym głosem ostrzegł, że "wydalanie się z miejsca internowania i komunikowanie się z polskimi władzami poselstwa na tertenie Szwajcarii jest niedozwolone". Tymczasem w miarę jak mijał dzień za dniem, dojrzewał zamiar ucieczki. Wobec braku jakichkolwiek instrukcji czy informacji od komendanta bazy w Bernie nie widziałem innego wyjścia. Z uwagi na doniosłość zadania, każdy dzień zwłoki był niepokojący. Brama na Elizabethstrasse była stale zamknięta i strzeżona. Odskok w czasie zbiorowych wycieczek do ogrodu zoologicznego albo przemarszów do pracy na dworcu zostałby natychmiast zauważony przez eskortę. Podwórze oddzielał od sąsiedniej posesji dwumetrowy mur. Ogród należący do szkoły był z jednej strony zamknięty kamienicą, a z drugiej dość wysokim drugim murem wychodzącym na równoległą ulicę. W niedzielę wieczorem, siódmego stycznia 1945 r., kupiliśmy w kantynie butelkę koniaku i zaprosiliśmy do stolika wartownika, który właśnie obejmował nocną służbę. Przysiadł się chętnie odstawiając na bok karabin. Na szczęście na tym szczeblu panowała zupełna fraternizacja. Pochłonięty przyjemną pogawędką wychylał jeden kieliszek za drugim nie zauważając, że zapraszający symulują tylko picie. Pod koniec Szwajcar był już w nastroju zapowiadającym mocno osłabioną czujność. Po zgaszeniu świateł położyliśmy się w ubraniach. Noc spędzamy na wsłuchiwaniu się w bicie zegarów na wieżach Bazylei, tych samych zegarów, które wydzwaniały nam godziny i kwadranse poprzez granicę, owej dramatycznej nocy Bożego Narodzenia. O piątej rano jest jeszcze zupełnie ciemno. Wychodzę z sali w kilka minut po "Grecie", co nie może zwrócić niczyjej uwagi, bo ubikacje znajdują się na korytarzu. Na dole rozlega się głośne chrapanie naszego wartownika. Z komórki w ogrodzie wyciągamy drabinę wypatrzoną tam poprzedniego dnia. W ciągu minuty jesteśmy w ogródku sąsiedniej posesji. Drabinę zabieramy z sobą i przystawiamy do drugiego, wyższego muru dzielącego nas od ulicy. Okazuje się, że drabina sięga tylko do połowy muru, który jest zabezpieczony u góry potrójnym drutem kolczastym. "Grecie" udaje się pokonać przeszkodę i zeskoczyć na ulicę, ja szamoczę się dłuższą chwilę z drutami i zsuwam się wreszcie po murze w dół zostawiając na drutach jako pożegnalny bilet wizytowy dla pana Hauptmanna wełnianą rękawiczkę z Krakowa. Ulica o tej porze jest pusta. Ledwo jednak wylądowaliśmy na chodniku, zza węgła domu mija nas gazeciarz na rowerze
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Nazwa pochodziła od „ryku"; przed każdą serią wybuchów słychać było sześć (?) ryków, sześć złowieszczych jak gdyby nakręceń jakiejś maszynerii, po chwili następowały wybuchy...
- A może to nie była miłość, może to było coś, co zastępuje miłość tym, którzy skapitulowali...
- W chwili kiedy krewny, przybyBy na widzenie z wizniem, znajdzie si ju| w siedzibie Trzeciego OddziaBu, sprawujcego piecz nad danym obozem, musi podpisa zobowizanie, |e po powrocie do miejsca zamieszkania nie zdradzi si ani jednym sBowem z tym, co przez druty nawet dojrzaB po tamtej stronie wolno[ci; podobne zobowizanie podpisuje wizieD wezwany na widzenie, zarczajc tym razem ju| pod grozb najwy|szych mier nakazanija (a| do kary [mierci wBcznie) |e nie bdzie w rozmowie poruszaB tematów zwizanych z warunkami |ycia jego i innych wizniów w obozie
- Było to rozpaczliwe łkanie umęczonej duszy człowieczej i pasaż jęków rozdartego serca i cichy, rozdzierający płacz dziewczęcy i pieśń żałobna wieczystej rozłąki...
- Pierwszym celem była obrona chłopów, a drugim celem Szewczenki było dążenie do ukazania duszy chłopskiej w jej całej krasie i niewinności...
- W wiele lat później Garp miał sobie uświadomić z rozczuleniem, że to jąkanie starego było czymś w rodzaju posłania dla Tincha od ciała Tincha...
- Przez tłum ludzi i koni nie można było jak należy zajechać i ojciec mój był na to markotny, mówiąc: – Już nam, widzę, trza dojść pieszo do ganku, jakbyśmy przyjechali za służbą...
- W moim życiu nie było przesadnie dużo powodów do dumy i nie bardzo mogłam się czymś przechwalać, nie przypominając przy tym kogoś z rodziny Charlesa Man-sona1...
- Wnętrze było przepiękne: ściany z błękitnego i różowego marmuru; sklepienie, którego trzy kopuły ozdabiały jaskrawe malowidła serafinów; bogate freski; cudownie...
- 126 Na widok wielkiego wojska stojącego na lądzie zatrzymał okręt i przypuszczając, co było prawdą, że tam się i król znajduje, posłał do niego swych ludzi, którzy mieli...