Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Nie chciałbym z nim pracować. - To cudowny człowiek, jeden z najszlachetniejszych ludzi jakich kiedykolwiek spotkałem - bronił sierżanta Richard. Uśmiechnął się, kiedy nad placem zahuczał głos Stana. - Usuńcie gapiów, zróbcie przejazd dla karetek pogotowia. Ruszcie się, do cholery! Na co czekacie? Na imienne zaproszenia? - Mężczyźni w mundurach zabrali się do pracy. Jak pastuchowie bydło, tak oni otaczali rozszalały tłum i spychali go na pobliskie boisko, gdzie czekali funkcjonariusze, którzy mieli przesłuchiwać świadków. Policjantom udało się zapanować nad tłumem i uspokojony zawodzeniem karetek pogotowia Stan le Roux ruszył zalaną krwią ścieżką w stronę ruin ośrodka. - Ciekawe, jakież to przeklęte motywy tej rzezi wymyśli ten mały skurczybyk Richard - mruknął. - Oto cholerni komuniści piją z naszymi przywódcami, uchodźcy polityczni i ich dawni prześladowcy szczerzą do siebie zęby i gadają o pokoju, a bandyci, nad którymi nie mają żadnej władzy, wciąż urządzają jatki - mamrotał, ale w głębi duszy żywił szacunek dla wiedzy młodego policjanta. Szorstkim głosem, zniekształconym przez tubę przy ustach, wykrzykiwał polecenia, torując sobie drogę w tłumie. Dotarł do oszołomionej, odrętwiałej Toni. Usiłowała dojść do Helen, ale potykała się i ślizgała na pokrwawionych szczątkach ciał. - Stan - jęknęła. - Dzięki Bogu, że tu jesteś. Potrzebna nam pomoc. Nie możemy zatamować krwotoku. Z trudem rozpoznał Toni w kobiecie w różowym, spryskanym krwią kostiumie. Jej dłonie pokrywała zaschnięta krew, jak rękawiczki. Przez policzki ciągnęły się czerwone smugi; widać usiłowała odsuwać z twarzy włosy, które co chwila opadały, ściągnęła z nich bowiem aksamitkę i zacisnęła ją wokół uda leżącego na ziemi mężczyzny. - Toni Balser - rzekł z uznaniem Stan. Zawołał kilku policjantów. Helen z niechęcią pozwoliła im unieść Clive’a. - Wszystko będzie dobrze, najdroższy - pocieszała. - Kocham cię i cały czas będę przy tobie. - Z bólem patrzyła, jak Clive usiłuje coś powiedzieć, z trudem poruszając pobladłymi nagle wargami. - Co z moją nogą? Helen odwróciła głowę. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. - Zaszyją rany i za dwa tygodnie będziesz znów grał w squasha - odpowiedziała Toni za przyjaciółkę. - Wygląda gorzej niż jest naprawdę, Clive. - Zmusiła się do uśmiechu. Z bólem patrzyła, jak jego oczy wypełniają się nadzieją. - Dzięki - szepnął. Skrzywił się, kiedy policjanci go unieśli. - Wsadźcie nogę do worka i zabierzcie do szpitala - polecił cicho Stan. - Może uda im się dokonać cudu. Spojrzał na ocalałą nogę, która zwisała bezwładnie jak ciało gazeli z paszczy geparda. Nie wierzył, że ten człowiek będzie jeszcze chodził. - Dołączę do was w szpitalu - Toni uścisnęła dłoń przyjaciółki. - Nie płacz. Musisz być dzielna, dla niego. Musisz się uśmiechać. - Pochyliła się nad Clive’em i musnęła wargami jego usta. - Pamiętaj, wszystko będzie dobrze. Przyjadę do szpitala tak szybko, jak tylko będę mogła. Stan otoczył Toni ramieniem, gdy pielęgniarze układali Clive’a na noszach. - Co za podły świat - szepnęła Toni. - Niedługo mieli się pobrać. Potakiwał milcząco. Wszystkimi zmysłami chłonął wysyłane przez tłum sygnały, w każdej chwili gotów interweniować, gdyby rozpacz i przerażenie zmieniły się w niszczycielską wściekłość. Jego ludzie sumiennie wypełniali rozkazy. Przestał zwracać uwagę na rzedniejący tłum. Zajął się funkcjonariuszami, którzy zbierali do plastikowych worków szczątki ciał. Patrzył, jak dłonie w gumowych rękawiczkach podnoszą kawałki rąk i nóg. Wrzucali je do worków i oznaczali starannie. - Głuchy telefon. - Toni myślała głośno. - Nie doszłoby do masakry, gdyby ktoś odebrał telefon w Shonalanga. Stan odwrócił się gwałtownie. - Otrzymaliśmy informację o bombie na posterunku w Wynstaat i natychmiast powiadomiliśmy placówki w tej okolicy. Co chce pani powiedzieć? Toni opowiedziała mu o cichym głosie z murzyńskim akcentem, który ją ostrzegł, i o swoich daremnych wysiłkach zawiadomienia policji. - ...i wtedy kazałam Izubie, mojej gosposi, dzwonić do skutku, a sama przyjechałam tutaj. Miałam nadzieję, że zdążę wszystkich ostrzec. - Zachmurzyła się. - Ci, którzy stali najbliżej mnie, śmiali się tylko albo patrzyli zdumieni i wołali przyjaciół, aby podeszli i posłuchali, co za bzdury wygaduję. Nie dałam rady dotrzeć do mikrofonu. - Zagryzła wargę. - Było zbyt głośno, moi przyjaciele nie mogli mnie usłyszeć. Spojrzała w górę, na afrykańskie błękitne niebo, upstrzone małymi białymi chmurkami. Zaczęła płakać. Stan objął ją i czekał cierpliwie, aż przestanie. Krew z jej ubrania plamiła jego mundur. - Chodźmy - powiedział. - Jedziemy na posterunek. Tam się pani umyje, a potem ktoś z moich ludzi zawiezie panią do domu. - Mogę sama... - Wiem - przerwał jej. - Ale musi pani złożyć zeznania. Jeden z chłopców pojedzie z panią samochodem, a nasz wóz zapewni wam eskortę. Toni zastanawiała się chwilę. Była prawie dwunasta. Wkrótce Timothy pójdzie spać po lunchu. Wróci więc do domu podczas jego drzemki i przebierze się, żeby syn nie zobaczył jej zalanej krwią. - Dziękuję panu, Stan - zgodziła się. - Jedziemy na posterunek. ROZDZIAŁ 13 Kierowany wprawną ręką pomarańczowy lukier układał się w skomplikowane wzory. Za pomocą wyciskacza Toni wyczarowała już połowę klauna z jaskrawoczerwonymi pomponami i zieloną czapeczką. Była to żmudna, męcząca praca. Toni wyprostowała się na chwilę, przyciskając rękę do obolałego krzyża. Dzięki Bogu, że zdecydowała się polukrować klauna kilka dni przed urodzinami Timothy’ego. W dzień przed przyjęciem trzeba będzie tylko upiec ciasto. Rzuciła okiem na zegarek i zlizała z cyferblatu kropelkę lukru. Była ósma, do dziesiątej uda się jej chyba skończyć z klaunem i kaligrafowaniem imienia synka. Już dawno doszła do wniosku, że mali chłopcy i lukier to fatalne połączenie, i dlatego czekała z tą robotą, aż malec zaśnie. Kiedy Tim się obudzi, klaun będzie bezpiecznie ukryty na najwyższej półce w spiżarni