Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Przyjemnie było zobaczyć stare kąty szpitala, zwłaszcza że spotkała paru znajomych, którzy pożartowali sobie z nią na temat jej opalenizny. Gabinet Alice znajdował się w budynku administracji szpitalnej. Kim weszła. Przy biurku w sekretariacie nie było nikogo. Niemal natychmiast otworzyły się drzwi wewnętrzne i wyjrzała z nich Alice. - Cześć. Wchodź - powiedziała. - Wszyscy poszli na lunch. Gabinet był prosty, ale wygodny. Na środku pokoju na orientalnym dywanie stał stolik do kawy, a wokół cztery krzesła. Przy oknie duża palma. Na ścianach widniały portrety przodków. Na ścianach reprodukcje impresjonistów i kilka oprawionych dyplomów. Alice była pulchną kobietą, która zdawała się promieniować empatią. Kim wiedziała od niej samej, że przez całe życie walczy z nadwagą. Może dzięki temu była jeszcze lepszą terapeutką, wrażliwszą na problemy innych. - Co cię do mnie sprowadza? - spytała, gdy już się usadowiły. Kim zagłębiła się w wyjaśnienia dotyczące jej obecnej sytuacji życiowej. Starała się być uczciwa i nie ukrywała rozczarowania, że sprawy nie układają się po jej myśli. Opowiadając przyłapała się na tym, że przedstawia sytuację tak, jakby sobie przypisywała winę. Alice też to zauważyła. - Jednym słowem stara śpiewka - stwierdziła rzeczowo. Potem zadała kilka pytań na temat osobowości Edwarda i jego stosunków z innymi ludźmi. Kim scharakteryzowała Edwarda i, nie bez pomocy Alice, uprzytomniła sobie, że mówiąc stara się go bronić. - Nie wydaje ci się, że jest jakieś podobieństwo między twoimi stosunkami z ojcem a związkiem z Edwardem? - spytała Alice. Kim zastanawiała się chwilę, po czym przyznała, że jej zachowanie na przykład w sprawie kolacji wskazuje na pewne analogie. - Dla mnie na pierwszy rzut oka to coś bardzo podobnego - stwierdziła Alice. - Pamiętam, że w taki sam sposób opisywałaś swoje wysiłki, żeby zadowolić ojca. Obaj panowie zdają się bardziej zainteresowani swoim harmonogramem zajęć zawodowych niż życiem prywatnym. - U Edwarda to sprawa przejściowa - oświadczyła Kim. - Jesteś pewna? Kim zawahała się chwilę, zanim odpowiedziała: - Chyba nigdy nie można być do końca pewnym, co myśli druga osoba. - Otóż to. Kto wie, może Edward się zmienił. Jednak tak czy inaczej, wygląda na to, że potrzebuje z twojej strony wsparcia w sferze stosunków międzyludzkich i że je otrzymuje. W tym akurat nie ma nic złego, tyle tylko że odnoszę wrażenie, iż twoje potrzeby nie są aktualnie zaspokajane. - Mówiąc najoględniej, rzeczywiście - przyznała Kim. - Musisz się zastanowić, co będzie dobre dla ciebie, i postąpić zgodnie ze swoimi przemyśleniami. Wiem, że to się łatwo mówi. Pewnie czujesz, że twoja wiara w siebie jest śmiertelnie zagrożona samą myślą o możliwości utraty jego miłości. Ale mimo wszystko pomyśl nad tym. - Chcesz przez to powiedzieć, że nie powinnam być z Edwardem? - Absolutnie nie. Nie mnie o tym rozstrzygać. Tylko ty możesz to wiedzieć. Ale tak jak mówiłyśmy sobie dawniej, myślę, że powinnaś poważnie się zastanowić nad problemem współuzależnienia. - Uważasz, że to jest problem współuzależnienia? - Chciałabym po prostu, żebyś w swoich przemyśleniach uwzględniła i tę kwestię. Wiesz, że ludzie, którzy doznali urazu w dzieciństwie, mają tendencję do odtwarzania sytuacji w swoim własnym życiu rodzinnym. - Przecież ja nie doznałam żadnego urazu. - Nie w ogólnie przyjętym znaczeniu tego słowa. Ale nie miałaś dobrych stosunków z ojcem. Uraz może mieć różne postacie. Różnica pozycji, siły między rodzicem a dzieckiem jest kolosalna. - Rozumiem. Alice pochyliła się ku niej i położyła jej ręce na kolanach. Uśmiechała się ciepło. - Wydaje mi się, że jest parę rzeczy, o których powinnyśmy pomówić. Niestety, pół godziny już minęło. Żałuję, że nie mogę ci poświęcić więcej czasu, ale tak znienacka to wszystko, czym mogłam ci służyć. Mam nadzieję, że przynajmniej zdołałam cię namówić, żebyś pomyślała o sobie. Kim podniosła się. Spojrzała na zegarek i zdumiała się, jak czas szybko leci. Podziękowała Alice wylewnie. - Jak tam z twoim niepokojem? Mogłabym ci dać kilka opakowań Xanaxu. Kim potrząsnęła głową. - Dziękuję, ale nie trzeba. Poza tym mam jeszcze kilka z dawnych lat. - Jeśli będziesz chciała się umówić na normalną wizytę, to zadzwoń. Kim zapewniła ją, że na przyszłość będzie dzwoniła wcześniej, i wyszła. Po drodze do stacji zastanawiała się nad tym krótkim spotkaniem. Właśnie zaczynała dochodzić do sedna, kiedy się skończyło. Niemniej Alice dała jej do myślenia, a tego właśnie Kim oczekiwała. W drodze powrotnej do Salem wyglądała przez okno i obiecywała sobie, że porozmawia z Edwardem. Wiedziała, że to nie będzie łatwe. Takie wystąpienia zawsze sprawiały jej ogromną trudność. Poza tym w swoim obecnym stanie napięcia Edward zupełnie nie był w nastroju do rozstrzygania kwestii emocjonalnych, jak na przykład czy w tej sytuacji powinni być razem. Ale wiedziała, że musi odbyć tę rozmowę, zanim stosunki między nimi całkiem się popsują. Zajechała na miejsce i spojrzała na budynek laboratorium. Żałowała, że nie ma dość asertywności, żeby iść prosto tam i zażądać natychmiastowej rozmowy z Edwardem. Ale wiedziała, że to nierealne. Zdawała sobie sprawę, że nie wystarczy nawet, żeby pojawił się po południu w domu. Musiałby w jakiś sposób dać jej do zrozumienia, że jest gotów rozmawiać. Westchnęła z rezygnacją. Musi jednak zaczekać na Edwarda. Ale nie miała okazji zobaczyć go do końca dnia w piątek ani nawet w sobotę. Napotykała jedynie ślady, które świadczyły, że pojawiał się gdzieś po północy i wychodził przed wschodem słońca. Świadomość, że musi odbyć tę rozmowę, wisiała nad nią jak wielka czarna chmura. Niepokój narastał. Niedzielę spędziła na poddaszu w zamku, na porządkowaniu dokumentów. To zajęcie na kilka godzin oderwało jej myśli od niefortunnej sytuacji osobistej. Za piętnaście pierwsza żołądek dał jej znać, że upłynęło już sporo czasu od porannej kawy i talerza płatków zbożowych z zimnym mlekiem. Wydostawszy się ze stęchłego wnętrza, Kim zatrzymała się na fałszywym moście i pozwoliła oczom upajać się pięknem jesiennej scenerii. Drzewa nabrały już pięknych kolorów, choć daleko im jeszcze było do intensywności pełnej jesieni. Wysoko na niebie krążyło leniwie kilka mew, unoszonych przez prądy powietrzne. Oczy Kim błądziły po horyzoncie i zatrzymały się na pewnym punkcie na drodze. Tuż za linią drzew dojrzała samochód. Zdziwiona, że ktoś zaparkował w takim miejscu, ruszyła na przełaj w jego kierunku. Zaszła go ostrożnie z boku. Ku jej zaskoczeniu w środku siedział Kinnard Monihan. Gdy ją zauważył, wyskoczył z samochodu. Przydarzyło mu się coś, czego Kim jeszcze nigdy u niego nie widziała: zaczerwienił się. - Przepraszam - powiedział nieśmiało. - Nie myśl, że szpieguję cię jak jakiś podglądacz
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- Jasne, że jest jeszcze off Broadway, a nawet off off Broadway, lecz to już inna cywilizacja...
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Anu zaryczał z wściekłości, kiedy zniszczono czołg z „Transhara”, lecz jego gniew wzmógł się jeszcze, kiedy czołg wroga zajął pozycję, która obejmowała także rampę...
- Bywają rafy o kształcie piramidy — pojedyncze szczyty sterczące znad wody; inne mają formę koła złożonego z wielkich kamieni; inne jeszcze tworzą korytarze...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Tego motylstwa, uroku i uroków jej wietrznego życia i tego, że nie pocałowałam się jeszcze nigdy poza jedynym razem - ze studentem tak nieśmiałym, tak chorobliwie...
- Pytacie, dlaczego ta trzecia i ostatnia bajka nie jest o moim trzecim dziecku, o OleDce? No a jak|e mo|e by o niej? Przecie| ona, biedactwo, nie ma jeszcze ani jednego zba
- Do przyjęcia zachodnioeuropejskiego systemu konstytucyjnego i parlamentarnego Turcja jeszcze nie dojrzała, toteż kiedy konstytucja nie spełniła swego zadania...
- Czy kiedyś jeszcze je zobaczę? Na placu mogło się pomieścić milion ludzi, którzy dzięki specjalnym urządzeniom optycznym i akustycznym mogli doskonale widzieć i słyszeć...