Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Mwi Jonny Moreau. Jestem w tej chwili w poudniowo-wschodnim rejonie perymetru. Prosz przyj do mnie, ale cicho. I prosz te zabra ze sob jednego Kobr. - Zaraz bd. Jonny umieci telefon na poprzednim miejscu i czeka. Ptak take czeka, chocia zacz zdradza pewne oznaki zniecierpliwienia. Moe jednak Jonny'emu tylko si tak wydawao. Hanford pojawi si w kilka minut pniej, idc na lekko ugitych nogach duymi krokami, stanowicymi dosy dobry kompromis midzy szybkoci a nakazem zachowania ciszy. Tu za nim szli Banyon i Kobra o nazwisku Porris. - Co si stao? - zapyta teatralnym szeptem zoolog, kiedy zatrzyma si u boku gubernatora. Ten skin gow w stron siedzcego ptaka. - Prosz powiedzie, co pan o tym sdzi. - Chodzi panu o te krzaki? - Nie, o siedzcego tam ptaka - odezwaa si Chrys, pokazujc mu go lekko wycignit rk. - Jakiego... Aha - rzek Hanford i wycign lornetk. - Tak. Widzielimy ju kilka podobnych, chocia zawsze w znacznie wikszej odlegoci. Nie sdz, by ktry znalaz si przedtem tak blisko... - A zatem, s bardzo pochliwe? - przynagli go Jonny. - To znaczy, w normalnych okolicznociach? - Mhm - burkn w zamyleniu Hanford. - Tak. Ten za wydaje si bardzo odwany, prawda? - Moe nie rusza si z miejsca, bo si nas boi? - odezwa si Banyon. - Jeeli si nas boi, tym bardziej powinien odlecie - odrzek Hanford, potrzsajc gow. - Nie, prosz pana - sprzeciwi si Banyon, pokazujc rk. - Znalelimy si zbyt blisko niego. Jeli odleci, bdzie wietnie widoczny na tle nieba, a co wicej, bdzie w ruchu. Ju jeden z tych powodw wystarczy a nadto, eby przywabi jakiego drapienika. Miejsce, w ktrym siedzi, nie jest dobrze wybrane, ale pozostawanie w nim jest jego jedynym rozsdnym wyjciem. - Jeeli nie bra pod uwag faktu, e jest ptakiem, a my w sposb oczywisty nie jestemy - oznajmi Hanford. - Kiedy odleci, z naszej strony mu nic nie grozi. - Chyba - odezwa si cicho Jonny - e w jaki sposb rozumie, i moglibymy uy broni. Na chwil zapada cisza. - Nie - przerwa j w kocu Hanford. - Nie, to niemoliwe. Niech pan spojrzy chociaby na jego czaszk. Nie ma w niej miejsca na duy, konieczny do posiadania inteligencji mzg. - Rozmiary czaszki jeszcze o niczym nie wiadcz... - zacz Porris. - Ale liczba komrek, tak - przerwa mu Hanford. - A rozmiary komrek tactaskich organizmw i caa biochemia s zbyt podobne do naszej, eby takie zaoenie mogo okaza si nieprawdziwe. Nie, on z pewnoci nie jest form ycia obdarzon czuciem. Jest tylko sparaliowany strachem tak bardzo, e nie wie, i mgby odlecie, kiedy zechce. - Biedroneczko, biedroneczko, le do nieba - mrukna cicho Chrys. - No c, zmarnowa swoj jedyn szans - odezwa si ywo Hanford. - Porris, czy wiesz, gdzie trzymamy nasze siatki krpujce? Zacz odwraca si w kierunku Menssany"... A ptak poszybowa w powietrze ze swojej gazi. Chrys gwatownie nabraa powietrza w puca, za stojcy przy niej Banyon odruchowo wycign rce w pozycje gotowe do strzau. - Nie strzelaj! - powstrzyma go Jonny. - Pozwlmy mu odlecie. - Co takiego? - wrzasn Hanford. - Strzelaj do niego, czowieku, strzelaj! Banyon jednak powoli opuci rce. Ptak odlecia. Ale nie prosto w niebo, jak Jonny mg oczekiwa, ale poziomo, tu nad koronami drzew i krzakw. I... zygzakiem. Zygzakiem, jak gdyby... Znikn za niewielkim wzgrzem, a Jonny odwrci si i ujrza utkwione w sobie spojrzenie Banyona. - Manewry majce na celu uniknicie trafienia - odezwa si tamten niemal szeptem. - Dlaczego go nie zastrzelilicie? - warkn Hanford, uchwyciwszy Jonny'ego jedn rk za rami i zwinwszy ze zoci drug do w zacinit pi. - Daem przecie wam, Kobrom, wyrany rozkaz... - Panie doktorze - przerwa mu Jonny - ten ptak nie rusza si z miejsca tak dugo, dopki nie zaproponowa pan, eby go pochwyci. - Nic mnie to nie obchodzi. Powinnicie byli... Hanford nagle przerwa, jak gdyby dopiero teraz dotaro do niego znaczenie sw Jonny'ego. - Myli pan, e...? - zapyta. - Nie. Nie. Nigdy w to nie uwierz. W jaki sposb mg wiedzie, o czym rozmawiamy? Nie, to niemoliwe. - Oczywicie, e tego nie mg wiedzie - odezwa si ponuro Banyon. - Wiedzia jednak, e musi odlecie, a kiedy to zrobi, polecia zygzakiem i poziomo. W taki sposb, jak gdyby chcia unikn trafienia go z broni wroga. - A poza tym zaczeka, a pan, doktorze, odwrci si do niego plecami - dodaa Chrys i lekko si wzdrygna. - Pan, ktry da rozkaz, eby go pochwyci. Jonny..