Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Stary mężczyzna wracał już do domu; zatrzymał się jednak w połowie chodnika i po prostu stał, wpatrując się w swoje stopy. Strubego bolał kark. Wyprostował się nieco w fotelu. I wtedy starzec objął sobie głowę jedną ręką, drugą wyciągnął z rozpostartymi palcami, obrócił się na piętach o trzysta sześćdziesiąt stopni, potem znieruchomiał, opuścił ręce i wrócił do mieszkania. Strube zaparował szybę, szepcząc tryumfalnie: - Aha! To był "obrót Spooky'ego" i nawet ktoś taki jak on, Strube, kto oglądał tylko powtórki "Ducha z przypadku", musiał pamiętać, jak po tej słynnej akrobacji główny bohater serialu, dzięki osiągnięciom prymitywnej fotografii trikowej, rozpływał się w powietrzu bez śladu. Strube nucił muzyczny temat serialu - tra-la-la, tra-la-la-la! -wystukując na telefonie komórkowym numer do linii "Znajdź Spooky'ego". Pewnie ktoś pojawia się tam dopiero o dziewiątej, ale nie mógł czekać. Rozległy się dwa sygnały, a potem, ku jego zaskoczeniu, ktoś odebrał. - Czy widział pan Spooky'ego? - zapytał profesjonalnie ra dosny kobiecy glos. - Tak - odrzekł Strube. - Znalazłem go. - Cóż, gratulacje. Jeśli potwierdzimy, że to naprawdę Nicky Bradshaw, otrzyma pan dwie darmowe wejściówki na program wspomnieniowy. Gdzie on jest? - To on. Nazywam się J. Francis Strube, jestem adwokatem z Los Angeles i pracowałem jako sekretarz w jego biurze w Seal Beach w połowie lat siedemdziesiątych. Przed chwilą właśnie wi działem, jak wykonuje "obrót Spooky'ego". Po chwili kobieta powiedziała: - Naprawdę? Przełączę pana do Loretty deLaravy. - Rozległ się trzask i Strube słuchał miałkiej instrumentalnej wersji "Mr Tambourine Man". No chyba, pomyślał Strube, rozpierając się w fotelu i uśmiechając, nie spuszczając wzroku z drzwi, w których zniknął Bradshaw. Wyobrażam sobie, że Loretta deLarava będzie miała miejsce dla zmyślnego adwokata pośród swego personelu. - Mówi Loretta deLarava - powiedział surowszy kobiecy głos na tle szumu. - Rozumiem, że jest pan bystrą osobą, która znala zła naszego Spooky'ego! Gdzie on jest? - Panno deLarava, nazywam się J. Francis Strube i jestem adwokatem... - Adwokatem? - Nastąpiła cisza. - Czy pan go reprezentuje? - Tak - odparł Strube bez namysłu. Niech żyje spontanicz ność, pomyślał nerwowo. Ufaj swoim instynktom. - Gdzie on jest? - Cóż, potrzebujemy pewnych gwarancji... - Proszę posłuchać, panie Strube, jestem teraz przy ładowni na pokładzie E statku "Queen Mary". - Dobry Boże, pomyślał Strube, to ledwie trzy kilometry stąd, po drugiej stronie przysta ni. - Kręcę związany z Halloween film na temat słynnych duchów. Miałam nadzieję znaleźć Bradshawa, by mógł wystąpić przynaj mniej w kilku ujęciach, sfilmować go, jak wykonuje słynny "ob rót Spooky'ego" na pokładzie widokowym, rozumie pan? - Oddy chała przez nos. - Nie zamierza pan się chyba wyszczać, co? Strube uznał, że jest to jakieś wyrażenie slangowe z branży, oznaczające "nie będzie pan chyba robił trudności" albo "robić koło pióra". - Nie, oczywiście, że nie, ja tylko... - Co zatem? Czy chce pan, żebyśmy z panem również prze prowadzili wywiad? To byłoby dobre. Znany miejscowy adwokat, zgadza się? "Człowiek, który wytropił Spooky'ego". A potem mo glibyśmy omówić rolę pańskiego klienta w programie wspomnie niowym. Co pan na to? Strubemu nie podobał się jej ton ani sugestia, że kieruje nim chęć rozgłosu, i pragnął udzielić jakiejś zimnej, oficjalnej riposty. Ale oczywiście nie mógł tego zrobić. - To brzmi nieźle - rzekł. Po czym, gardząc samym sobą, do dał: - Obiecuje pani? - Ma pan moje słowo, panie Strube. A więc gdzie on jest? - W Long Beach, w ślepym zaułku Dwudziestej Pierwszej nie daleko plaży. - Strube odczytał adres z oznaczenia wymalowane go na chodniku. - Też tam będę i spieszę donieść, że... - Doskonale - ucięła. -Wiedziałam, że ktoś będzie chciał do nieść. Mogłam się domyślić, że tym kimś okaże się prawnik. I połączenie zostało przerwane. Chyba będzie tutaj szybko, pomyślał Strube bojaźliwie. Krzyki papug zmusiły Sullivana do otwarcia oczu. Wiedział, że był już prawie obudzony od jakiegoś czasu; pamiętał, że w nocy śnił o Venice, ale nie wiedział teraz -Venice roku 1959,1986 czy 1992, i nie wydawało się to istotne. Usłyszał szmer od strony kuchni. Podniósł głowę. Kootie siedział po turecku na blacie kuchennym, spoglądając na Sullivana znad książki o Alicji. Chłopiec przytknął palec do ust. Sullivan przekręcił głowę na bok, w karku mu zatrzeszczało. Angelica otworzyła oczy, uśmiechając się sennie. - Chyba wszyscy już się obudziliśmy, Kootie - rzekł Sullivan, mówiąc cicho, ponieważ było to pierwsze zdanie tego dnia. Obró cił się na bok, wstał sztywno i rozpostował kości. - Jak się czujesz? - Doskonale, panie Sullivan... to znaczy Pete. Czy mogę do stać na śniadanie zimną pizzę i colę? Może Edison odsypia kaca, pomyślał Sullivan. - Pewnie. Ale ja chyba zrezygnuję. Wyjedziemy stąd za go dzinę czy dwie, po... spacerze nad morze. Nie chcesz poczekać, aż kupimy coś ciepłego? - Lubię zimną pizzę. W domu w ogóle bardzo rzadko mamy pizzę. - A zatem weź sobie kawałek. - Sullivan ziewnął i wszedł do kuchni zrobić sobie kawę