Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

dodaje po chwili. Bardzo trudno. Dziś o ósmej idziemy do niego na imieniny. – W porządku! – Dodek sięga do kieszeni. Zdaje się, że chciałeś ode mnie coś pożyczyć. O ósmej wszystko już było przygotowane. Reżimek wcześniej zmienił farmerską bluzę na zamszową marynarkę, koszulkę polo na non–iron. Gabinet ojca, otworzony nie bez trudu – ojciec wyjeżdżając zabrał klucz, uzupełniając w ten sposób swoją wypowiedź, że nie życzy sobie żadnych wizyt – ukazywał budzące szacunek, błyszczące solidnymi grzbietami tomów regały, skórzane fotele, biurko trochę staromodne, za duże, ale w dobrym stylu. Spokojne wnętrze rozjaśniały reprodukcje impresjonistów. Już dobre parę lat temu, równocześnie ze zmianą kierunków wyjazdów zagranicznych ojca, nastąpiło przemeblowanie. Matka, nauczona poprzednimi doświadczeniami, nie zamykała już niczego. Jeszcze ostatnie spojrzenie na ruchomy barek, zastawiony butelkami – zakąski w kuchni – na porozrzucane w dwóch głównych pokojach na tapczanach „Paris Matche” i „Play Boye”, rzut oka na Betsy i – można przyjmować. Betsy, trochę niepewnie czująca się w skórzanej wąskiej spódniczce, w której nie wygląda najlepiej, bo jest na nią trochę za niska i za gruba, we włoskim sweterku zgniłozielonym i w wysokich szpilkach, poprawia okulary, kiwa głową i już głośno nastawia beatlesów, myśląc, że byłoby dobrze, :gdyby Robert już przyszedł, najlepiej jaka pierwszy. Betsy w ogóle nie lubi dużych przyjęć, na których zawsze się peszy. Tu, mimo że jest u siebie, też nie czuje się swobodnie. W każdym razie jest zdenerwowana i dlatego, że nie jest ładna, najwyżej sympatyczna, i wie od brata, że nie ma stylu. Ani ładna nowoczesna, ani intelektualistka, mimo tych okularów, których przecież mogłaby nie nosić. Bo właśnie nie ma konwencji, mimo że brat stara się jej coś wypracować, i to on namówił ją na okulary, chociaż jej drugiego roku na matematyce nie szanuje. Robert ma oczywiście dużo minusów, nie jest najprzystojniejszy, ale jest przy niej stale, a to się liczy, bardzo liczy. Dlatego Robert mógłby już przyjść. Mieszka w tym samym domu, tylko że on na pewno, też z podobnych przyczyn, przyjdzie później, bo bardzo nie lubi być pierwszy. Dlatego kiedy wreszcie jest dzwonek, wie, że to nie Robert, gdy przynaglona spojrzeniami Reżimka przygładza podnoszącą się ciągle grzywkę i idzie do drzwi. O dziewiątej są już wszyscy. Witold tańczy z Sylwią już trzecie nagranie, ye ye ye wyraźnie zwalnia, nie lubi beatlesów, przyjęcie ich przez księcia Filipa uważa za faux pas i nonsens. Jednak jakieś formy obowiązują. Zresztą jest zmęczony. Wczoraj po dłuższej przerwie wreszcie odbył dość forsowną przejażdżkę konną – wyszedł z wprawy. Trzeba będzie teraz wziąć się ostro za siebie. W ogóle nie przepada za tańcem, woli porozmawiać. – Może się napijemy? – Oczywiście, jeżeli chcesz. Sylwia jest bardzo ładna. Bezbłędne maniery, układ sylwetki. Taka jeszcze przecież młoda, a cztery języki biegle opanowane, świetny angielski akcent. No cóż, praca w ambasadzie. Witold potrafi ocenić ten akcent. – Koniak? 16 Zatrzymali się przy barku. Napełnił kieliszki. Jak świetnie się złożyło, że akurat na te wakacje rodzice zostawili ich w kraju. Jak to dobrze, że Kid tak ogromnie zaangażował się z Wandą i że nic poważnego nie łączyło go z Sylwią. Długi szereg wspaniałych przypadków. Poza wszystkim nad morzem było bardzo przyjemnie. Oczywiście, to nie Adriatyk, ale w końcu to jest jego kraj. – Salut! – wypili. Dodek, rozparty w fotelu, bawi się kluczykami białej Floridy. – Myślę właśnie o takim scenariuszu: dwie osoby, chłopak i dziewczyna, wchodzą do domu, do mieszkania, w którym mają spędzić swoją pierwszą noc. Kochają się. Wchodzą i potem rano wychodzą i nienawidzą się. Przeżyli jakąś tragedię. Jedność akcji, miejsca, czasu. Kilkadziesiąt ujęć, całość w kilkudziesięciu ujęciach. Dodek czuje się dobrze. Sprawa rozwija się zgodnie z jego założeniami. Reżimka już przyciągnął, przyjemny chłopak, ładnie słucha, zna się na wozach, szanuje film, wszystko pasuje. I ta Wanda, siostra Witolda, też miła