Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dopiero gdy minęli cały kwartał, przewodnik Vye'a zatrzymał się, nie puszczając jednak swego więźnia. - Na czterdzieści imion Dugora! - zaklął. Lansor czekał, oddychając powietrzem wczesnego poranka. Wciąż czuł pewność siebie, uzyskaną dzięki narkotykowi. W tym momencie był pewien, że nic nie jest gorsze od tego życia, które zostawił za sobą. Zapragnął dowiedzieć się, czego może od niego chcieć dziwny gość "Roju Gwiazd". Mężczyzna nacisnął przycisk, wzywający taksówkę powietrzną i stali jeszcze chwilę czekając, aż kopter wyląduje na pokładnicy. Z siedzenia pojazdu Vye zauważył, że kierują się do szacownej górnej dzielnicy, położonej daleko od niepokojów, jakimi dźwięczał port wyrzutowy. Próbował odgadnąć powód lub cel ich lotu, choć i tak nie miało to żadnego znaczenia. Potem kopter wylądował. Obcy skinieniem dłoni nakazał Lansorowi wejść w jakieś drzwi, potem przez krótki korytarz przeszli do prywatnego mieszkania. W środku Vye z ulgą usiadł na piankowym siedzeniu wystającym ze ściany i rozejrzał się dookoła. Mgliście przypominał sobie równie luksusowo urządzone pokoje, lecz to wspomnienie było tak niewyraźne, że nie byt pewien, czy nie zrodziło się w jego wyobraźni. To dzięki wyobraźni bowiem udało się Vye'owi przetrwać najpierw nudną egzystencję w Państwowym Sierocińcu, a potem znalezioną, mu przez państwo pracę, którą zresztą stracił, ponieważ nie potrafił się przystosować do zmechanizowanego trybu życia operatora komputerowego. Wyobraźnia była kotwicą i jednocześnie ucieczką, kiedy tonął w głębinach portu kosmicznego, by wreszcie osiąść w "Roju Gwiazd". Przyciskał teraz obie dłonie do miękkiego siedzenia i wpatrywał się w wiszący na ścianie mały hologram, który przedstawiał miniaturową scenkę z życia na innej planecie: jakieś stworzenie porośnięte futrem w biało-czarne paski pełzło na brzuchu, podkradając się do długonogich i krótkoskrzydłych ptaków tworzących czerwone jak krew plamy na tle żółtych trzcin pod jasnofioletowym niebem. Vye delektował się tymi barwami, poczuciem wolności i cudów obcych planet, z którymi kojarzył mu się ten obraz. - Jak się nazywasz? Niespodziewane pytanie obcego sprowadziło go z powrotem nie tylko do tego pomieszczenia, lecz również do jego własnej, niejasnej sytuacji. Oblizał wargi, pewność siebie gdzieś zniknęła. - Vye. Vye Lansor. S.C.C. 425061 - dodał jeszcze swój numer identyfikacyjny. - Sierota na utrzymaniu państwa, tak? - Mężczyzna nacisnął guzik, by dostać kubek z jakimś orzeźwiającym płynem, po czym wolno wypił zawartość. Nie zamówił drugiego dla Vye'a. - Rodzice? Lansor pokręcił głową. - Zostałem tu przywieziony po epidemii Gorączki Pięciu Godzin. Nie prowadzili żadnych rejestrów, było nas zbyt wielu. Mężczyzna wpatrywał się w niego ponad krawędzią kubka. W jego wzroku obecny był jakiś chłód, coś, co gasiło przyjemne uczucie, które Vye odczuwał zaledwie kilka chwil wcześniej. Mężczyzna odstawił naczynie, przeszedł na drugą stronę pomieszczenia. Ująwszy podbródek Lansora, uniósł jego głowę w sposób, który wzbudził ponurą złość w młodszym mężczyźnie. Coś jednak podpowiadało mu, że, opór może tylko spowodować kłopoty. - Najprawdopodobniej rasa terrańska, zapewne dopiero w drugim pokoleniu. - Mówił bardziej do siebie niż do Vye'a. Puścił podbródek chłopca, lecz nadal stał przed nim, mierżąc go od stóp do głów. Lansor miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu, lecz zwalczył w sobie to uczucie; udało mu się nawet wytrzymać przez chwilę badawcze spojrzenie obcego. - Nie, nie jesteś zwykłym wykolejeńcem. Miałem rację. - Znowu spojrzał na Vye'a, lecz tym razem w jego wzroku pojawiło się coś w rodzaju niechętnego zainteresowania dla osoby chłopca, jakby dopiero teraz zorientował się, że tamten naprawdę żywi jakieś myśli i emocje. - Chcesz pracę? Lansor wpił palce w piankowe siedzenie. - Pracę... Jaką pracę? Był zły i zawstydzony z powodu zdradliwego załamania w głosie. - Masz jakieś skrupuły? Obcy wyglądał na rozbawionego. Vye poczerwieniał, gdy zorientował się, że mężczyzna w zniszczonym uniformie kosmicznym tak łatwo zinterpretował jego wahanie