Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Zjemy coś? Lot potrwa długo. - Może zaczniemy od drinka? - Mamy specjalne zaopatrzenie dla cywilów. - Ciemnowłosy i ciemnooki młodzian uśmiechnął się i przywołał stewarda Sił Powietrznych, kaprala siedzącego z tyłu twarzą do ogona; steward wstał i podszedł do nich. - Lampkę białego wina i kanadyjską whisky z lodem proszę. - Kanadyjską... - To pański ulubiony trunek, prawda? - Nie próżnował pan. - Nigdy nie próżnujemy. - Doradca skinął na stewarda, który natychmiast oddalił się do ciasnej kuchenki. - Niestety menu mamy ustalone i standardowe - ciągnął młody człowiek z OHIO - zgodne z cięciami w budżecie Pentagonu... a także siłą przebicia lobbystów z przemysłu mięsnego i warzywnego. Filet mignon ze szparagami hollandaisd i gotowanymi ziemniakami. Mocne cięcia. - Mocni lobbyści - dorzucił z uśmieszkiem towarzysz Evana. - Na deser pieczona Alaska. - Co? - Niech pan nie zapomina o mleczarzach. - Steward podał drinki, po czym wrócił do telefonu w tylnej części kadłuba, gdzie zaświeciło się białe światełko. Doradca uniósł kieliszek. Pańskie zdrowie. - Pańskie również. Ma pan jakieś imię? - Wybór należy do pana. - Krótko i zwięźle. Zgodzi się pan na Joe? - Jestem Joe. Miło mi pana poznać. - Jako że znasz moje dane, masz nade mną przewagę. Możesz posługiwać się moim imieniem i nazwiskiem. - Nie podczas tego lotu. - Kim wobec tego jestem? - W oficjalnych raportach figuruje pan jako kryptoanalityk Axelrod przerzucany do ambasady w saudyjskim mieście Dżudda. Nazwisko nie ma większego znaczenia prócz wpisu W dzienniku pokładowym pilota. W razie potrzeby nasi ludzie będą używali zwrotu "proszę pana". Nazwiska są zbędnym balastem w takich podróżach. - Doktorze Axelrod? - wtrącił się kapral, wprowadzając doradcę Departamentu Stanu w blade osłupienie. - Doktorze? - zareagował nieco zaskoczony Evan, patrząc na "Joe'go". - Jest pan naturalnie doktorem - odburknął doradca. - Bardzo mi miło - szepnął Kendrick i spojrzał na stewarda. Słucham? - Pilot chciałby z panem porozmawiać. Czy byłby pan łaskaw przejść ze mną do przedziału załogi, proszę pana? - Oczywiście - zgodził się Evan i oddawszy swój drink "Joe'mu", odsunął stoliczek. - W jednym przynajmniej miałeś rację, juniorze - mruknął do faceta z Departamentu Stanu. - Rzeczywiście powiedział "proszę pana". - I wcale mi się to nie podoba - włączył się "Joe" cicho, ale zawzięcie. - Wszelkie kontakty z panem mają odbywać się za moim pośrednictwem. - Chcesz zrobić tu scenę? - Sram na to. Zwykła zawiść. Pilot chce z bliska zobaczyć swój specjalny ładunek. - Co zobaczyć? - Mniejsza z tym, doktorze Axelrod. Niech pan tylko pamięta, że wszystkie decyzje muszą uzyskać moją zgodę. - Twardy z ciebie chłopak. - Najtwardszy, panie kongres... doktorze Axelrod. Poza tym nie jestem Juniorem", przynajmniej nie w sprawach, które pana dotyczą. - Czy mam przekazać pańskie odczucia pilotowi? - Może mu pan powiedzieć, że obetnę mu oba skrzydła i oba jaja, jeżeli jeszcze raz zrobi mi taki numer. - Wszedłem na pokład ostatni, więc nie miałem okazji go poznać, ale jak sądzę, jest generałembrygadierem. - Dla mnie jest generałembrygadierem. - Wielki Boże - rzekł Kendrick z chichotem. - Rywalizacja między służbami na wysokości dwunastu tysięcy metrów. Niezbyt mi się to podoba. - Proszę pana? - niepokoił się steward Sił Powietrznych. - Już idę, kapralu. Ciasny przedział załogi Delty F106 jarzył się mnóstwem maleńkich zielonych i czerwonych lampek, zegarów i cyfr. Pilot i drugi pilot siedzieli przypięci pasami z przodu, a nawigator po prawej stronie z miękką słuchawką zaciśniętą przy uchu i oczami utkwionymi w przeciętym siatką współrzędnych monitorze komputera, Evan musiał się zgarbić, by zrobić kilka kroków w tym ciasnym pomieszczeniu. - Tak, panie generale? - obwieścił swoją obecność. - Chciał pan widzieć się ze mną? - Nawet nie śmiem na pana spojrzeć, doktorze - odpowiedział pilot, nie odwracając uwagi od konsoli. - Chcę tylko przeczytać panu wiadomość od niejakiego S. Zna pan kogoś takiego? - Sądzę, że tak - odpowiedział Kendrick, zakładając, że wiadomość od Swanna nadeszła drogą radiową z Departamentu Stanu. Co to jest? - Przede wszystkim utrapienie dla tego ptaszka! - krzyknął generałbrygadier. - W życiu tam nie lądowałem! Nie znam lotniska, a słyszałem, że ci zasrani makaroniarze lepiej robią sos do spaghetti niż pomagają przy ładowaniu! - Przecież to nasza własna baza lotnicza - zaprotestował Evan. - Gówno, a nie baza! - zaperzył się pilot, a drugi pilot potrząsnął głową przecząco. - Zmieniamy kurs na Sardynię! Nie na Sycylię tylko Sardynię! Będę musiał rozpieprzyć silniki, żeby utrzymać się na tym pasie, jeśli w ogóle go znajdziemy, na miłość boską! - Co to za wiadomość, generale? - spytał spokojnie Kendrick. - Zwykle jest jakiś powód nagłej zmiany planów. - To niech mi pan wyjaśni powód .. albo lepiej nie. Jestem wkurzony i dość mam zmartwień na głowie. Przeklęte bałwany! - Czy dostanę wiadomość? - Proszę bardzo. - Rozsierdzony pilot przeczytał z perforowanej kartki papieru: "Zmiana konieczna. Dżudda wykluczona. Wszystkie SW w dozwolonych miejscach pod okiem..." - Co to znaczy? - przerwał szybko Evan. - SW pod okiem. - Dokładnie to, co jest napisane. - Ludzkim językiem, bardzo proszę. - Przepraszam, zapomniałem. Kimkolwiek pan jest, nie jest pan tym, kto figuruje w moim dzienniku. Znaczy to, że wszystkie samoloty wojskowe na Sycylii i w Dżuddzie są pod obserwacją, jak również każde lotnisko, na którym lądujemy. Te zawszone Araby coś wywęszyły i porozstawiały swoich,szurniętych brudasów na czatach, żeby donosili o wszystkich i wszystkim, co wpadnie im w oko. - Nie wszyscy Arabowie są zawszeni, brudni i szurnięci panie generale. - W mojej książce są. - W takim razie nie nadaje się do druku. - Niby co? - Pańska książka; Proszę o resztę wiadomości. Pilot wykonał wulgarny gest prawą ręką, w której trzymał perforowaną kartkę. Niech pan sobie sam przeczyta, skoro tak pan kocha Arabów. Alę kartka nie może wydostać się poza kokpit