Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Kobiety ukrywają tę tajemnicę, jakby to była sprawa wagi państwowej - roześmiał się. - Mężczyźni natomiast mają bardzo ograniczone możliwości. Zazwyczaj jest dziesięciu lub nawet dwunastu mężczyzn w takim samym przebraniu. Stroje kobiet są niepowtarzalne. Zaraz po karnawale kobiety zaczynają wymyślać strój na następny rok. Zdarza się, że zwyciężczyni balu szykuje przebranie przez cały rok. Wśród tegorocznego jury znajdą się mój ojciec i pani Quince. Marilyn słuchała go uważnie. Nie mogła się doczekać balu i zdecydowała, że już tej nocy pomyśli, jak się przebrać. Spojrzała na rozgwieżdżone niebo i przypomniało jej się, że Elena przepowiadała ulewny deszcz. - Elena powiedziała, że dziś w nocy będzie ulewa. - Dzisiaj? - spytał Carl zaintrygowany. - Tak. Powiedziała Jamiemu, żeby zabrał z werandy swoje wojsko, bo w porze kolacji ma padać. - Ach tak - powiedział Carl. - Cóż, obawiam się, że była w błędzie. Za dwa lub trzy dni przyjdą ulewy i będziesz ich miała powyżej uszu. Nie ochładzają powietrza. Sprawiają, że robi się jeszcze parniej i jeszcze goręcej. Wracajmy - dodał, kiedy znaleźli się przed drzwiami. - Jedna z dziewczynek obudzi cię rano. A teraz życzę ci dobrej nocy. - Zanim się spostrzegła, poczuła na policzku lekki pocałunek. Carl odwrócił się na pięcie i zawołał Jamiego. Patrzyła, jak bracia wychodzą z pokoju. Intuicja podpowiadała jej, że coś tu było nie w porządku. Baron zniknął. Marilyn wzięła zapaloną lampę i ruszyła korytarzem w stronę swego pokoju. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jej łóżko i koszula są przygotowane na noc. Dziewczynki wywiązały się z zadania. Na małym stoliku obok łóżka stała ogromna misa z kwiatami. Zastanowiła się, która z dziewczynek je zrywała. Moriah. Mała, tłuściutka Moriah o ciemnych oczach i włosach uczesanych w mysie ogonki. Piękne dziecko. Marilyn szybko się rozebrała i opadła na szezlong. Z piórem i kartką w rękach, zastanawiała się, co włożyć na bal karnawałowy. Nie miała pomysłu. Może pani Quince poleci jej kogoś, kto dobrze szyje. Po chwili odłożyła pióro. Wróciła myślą do wydarzeń minionego wieczoru. Nie mogła sobie przypomnieć, co spowodowało niemiłe uczucie. Czy niepokój wywołało uderzające podobieństwo pomiędzy Baronem i Sebastianem? Nie, chyba nie. Przygotowała ją na to pani Quince. Ale coś się nie zgadzało. - Cóż, tej nocy nie odpowiesz sobie na to pytanie - zganiła samą siebie. Leżąc na powleczonej jedwabną poszewką poduszce, jeszcze raz pomyślała o dziwnym niepokoju, jaki poczuła tego wieczoru. Zbyt zmęczona, by go zrozumieć, zapadła w sen. Zasypiając, myślała o czterech małych dziewczynkach, które zobaczy rankiem. Poranna przejażdżka przez dżunglę była radosnym przeżyciem. Marilyn wiedziała, że długo pozostanie w jej pamięci. Zapach tropikalnych kwiatów odurzał ją. Nad zielonymi liśćmi unosiła się lekka mgiełka, która wkrótce miała wyschnąć pod palącymi promieniami słońca. Barwne ptaki szczebiotały i pokrzykiwały, fruwając w leśnym gąszczu. Carl pokazał Marilyn ogromnego pytona śpiącego w słońcu. Zrobił krótki wykład na temat węży, zwłaszcza jadowitych. Opowiedział, jak atakują i co robić, kiedy do tego dojdzie. Marilyn zadrżała. Pomyślała, że gdyby ukąsił ją wąż, położyłaby się i umarła. Skąd wzięłaby nóż, żeby wyciąć ranę? - To właśnie jeden z powodów, dla których nie chcemy, żebyś samotnie przemierzała dżunglę. Musisz ją poznać i nauczyć się sobie radzić. Nie bój się, wkrótce polubisz życie w Brazylii. Rozmawiali z ożywieniem i Carl stopniowo nabierał coraz większej pewności siebie. Marilyn nie mogła się doczekać spotkania z przyjaciółką. Pani Quince z pewnością będzie przyjemnie zaskoczona, myślała podekscytowana. Wkrótce dotarli na plantację. Pani Quince bardzo się ucieszyła na widok sąsiadów. Śmiechom i uściskom nie było końca. Marilyn zauważyła, że Carl jest zakłopotany takim wylewnym okazywaniem uczuć. - Chodźcie, moi drodzy! - wykrzyknęła pani Quince. - Mam na śniadaniu jeszcze jednego gościa. Nie mogę uwierzyć własnemu szczęściu. Marilyn i Carl ruszyli za nią. Weszli do mrocznego domu, a potem do jadalni. Przy stole nad talerzem pełnym jedzenia siedział Sebastian Rivera. Na widok wchodzących wstał i skłonił się Marilyn. Zaskoczona dziewczyna posłała mu chłodny uśmiech. - Szczęśliwy zbieg okoliczności, prawda? - spytała zachwycona pani Quince. - Czasami przez wiele tygodni rozmawiam tylko z mężem. Nie mogę się doczekać karnawału. Życie w mieście to miła odmiana. Co roku czekam na to z utęsknieniem. Na widok Sebastiana Rivery Carl zmarszczył czoło. Gdyby wiedział, że go tutaj zastanie, przyjechałby kiedy indziej. Teraz, ze względu na panią Quince i Marilyn, musiał zachowywać się przyjaźnie. Pogardzał tym człowiekiem. Właściwie pogarda była zbyt słabym słowem. Nienawidził tego wysokiego, pewnego siebie mężczyzny, którego właściciele innych plantacji tak wysoko cenili. Carl wiedział, że jedynie on i Baron nie podzielali powszechnej pozytywnej opinii o Sebastianie. Sebastian stał gotów do odejścia, trzymając w dłoniach kapelusz z szerokim rondem. Zapomniał o śniadaniu. Podziękował pani Quince za gościnność. Skłonił się Marilyn i Carlowi. Jego oczy zalśniły wrogością. Pospiesznie opuścił jadalnię. Pani Quince patrzyła na niego smutnym wzrokiem