Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dyskutowano publicznie na temat rozrzutności planowanego ślubu w czasach, gdy w kraju panuje taka bieda, ale w dniu uroczystości zasada przyjemności sama się potwierdziła. Wiele tysięcy ludzi na ulicach po-zdrawiało młodą parę, miliony zgromadziły się wokół odbiorników w do-mach i fabrykach. Następnego dnia „obserwatorka” z Mass Observation oświadczyła ze zdziwieniem — jako socjalistka — że kiedy poszła kupić gazetę, wszystkie egzemplarze były wyprzedane. Zauważyła: „Myślę, że rodzina królewska jest ogromnie popularna. Gdyby miała zniknąć, ludzie byliby bardzo zmartwieni”. Wstępniak-panegiryk „Timesa” z okazji narodzin księcia Karola był echem reakcji na królewski ślub, odwołującej się wówczas do „odnowie-nia tradycyjnego widowiska, przebłyskującego poprzez chmury srogich czasów promieniem światła, który ożywił ducha w narodzie”. Wiwaty towarzyszące pannie młodej w drodze do kościoła wzrusza- jąco świadczyły o tym, w jakim stopniu księżniczka Elżbieta zdołała już wtedy podbić serca ludu, natomiast „pogodna radość macierzyństwa” przyczyniła się do otoczenia jej jeszcze większą „tkliwą dumą”. Kierując się tą myślą autor wstępniaka posunął się do opisania suwerenajako „naj- wyższego przedstawiciela” narodu, co „w nowoczesnych czasach jest fun- kcją bardziej królewską niż jakikolwiek państwowy obowiązek”, a na po- twierdzenie swej tezy dodał, że „monarchia oparta na zasadzie reprezentacji sprawia, iż każdy z jej poddanych czuje się przyjacielem i sąsiadem rodziny królewskiej. Właśnie dlatego wszyscy odczuwają tę zwykłą radość, jaką przyniosły narodziny królewskiego dziecka”. W tych 22 zapatrywaniach tkwi paradoks schwytany w sieć zamętu: zdecydowane zaniechanie rozróżnienia między instytucją monarchii a reputacją rodziny królewskiej, zaniechanie, które było jak łańcuchem związane z twierdze-niem, iż suweren powinien znaleźć sposób na to, by być zarazem najwyż-szym symbolem królestwa i modelowym sąsiadem. W nadchodzących de-kadach ten dobrze pomyślany, ale wewnętrznie sprzeczny nakaz miał często dręczyć monarchię i zagrażać rodzinie królewskiej. Nie znajdując gotowych rozwiązań, nie mogła wyjść bez szwanku. Na razie paradoks i zamęt niewidocznie i łagodnie osaczały małego księcia przez pierwsze lata jego życia. Były to czasy, kiedy nawet George Bernard Shaw — socjalista tak radykalny, jak nikt inny w Wielkiej Bryta-nii — mógł napisać: — [Konstytucyjny Król Anglii] reprezentuje przyszłość i przeszłość, reprezentuje następne pokolenia, które jeszcze nie mają głosu, oraz trady-cję, która go nigdy nie miała, reprezentuje wielkie abstrakcje: sumienie i męstwo; reprezentuje to, co trwałe, przeciwko temu, co chwilowo do-godne, reprezentuje odwieczne dążenia przeciw codziennej żarłoczności, reprezentuje prawość intelektualną, reprezentuje ludzkość. Nie mogło być wątpliwości, że monarchia —jak w słowach Winsto-na Churchilla — była „najbardziej stabilna na świecie”. Poprzez wiry ponad czterech dekad czterowiersz skomponowany przez poetę dla uczczenia królewskich narodzin sprawia wrażenie niena-turalnie napuszonego, wtedy jednak, zimą 1948 roku, było, jak się wyda-je, oczywiste, iż John Masefieid przemawia w imieniu narodu: Niechaj przeznaczenie rozdzielając losy, Nie poskąpi dziecięciu, ofiarując w wianie Straż lepszą niż okręty i forteczne fosy: Wszędy miłość wzajemną i ludu oddanie.8 8 Tłum. Lech Mili. ROZDZIAŁ DRUGI arol skończył osiem miesięcy, kiedy książę Filip i księżniczka Elżbieta przeprowadzili się ze swych komnat w pałacu Buckin-gham do Ciarence House, budynku, który w czasie wojny służył za biura Czerwonego Krzyża, a teraz, po odnowieniu został przerobiony na mieszkanie. W pokojach dziecinnych między książkami i ołówkami, kredkami, farbami i pluszowymi zwierzątkami znalazł się też Jumbo, ulu-biony niebieski słoń na kółkach, który pomógł księciu łagodnie przejść od raczkowania do pozycji pionowej. Później pojawiły się samochodziki, sa-moloty, żołnierzyki i czołgi. Dzień rozpoczynał się o siódmej od podniesienia zasłon w pokoju dziecinnym. Księcia myto, ubierano i karmiono. O dziewiątej zabierano go na dół, na pierwsze piętro, gdzie odbywał półgodzinne spotkanie z matką, zanim wrócił do zabawy. O 10.30 wyruszał na poranny spacer w towarzystwie jednej z dwóch niań: Helen Lightbody lub Mabel Ander-sen oraz wszechobecnego oficera ochrony osobistej, umundurowanego funkcjonariusza policji metropolitalnej