Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Zakopmy to, cośmy dziś znaleźli, i wróćmy do obozu, jak gdyby nigdy nic. Powinniśmy też porządnie zamaskować wylot tego strumyka. - Nadajmy mu nazwę - zaproponował Billy. - Proponuję, żebyśmy nazwali go Potokiem Szkota. W końcu to Jock pierwszy go wypatrzył. Ben uśmiechnął się szeroko. Billy rzadko bywał równie wspaniałomyślny, dziś wszakże mógł sobie pozwolić na taki gest. Co za dzień! Bena ogarnęło uniesienie. Koniec kłopotów! A jednak było warto... Ile złota kryje ten strumień? Niemożność oszacowania wartości znaleziska przyprawiała go o katusze. Najchętniej by tu został, strzegł cennego strumyka i kopał tak długo, jak będzie to konieczne, bez ustanku. Nigdy w życiu nie doświadczył tak gorączkowego podniecenia. Billy także miał ochotę kontynuować poszukiwania, lekceważąc niebezpieczeństwo, Jock jednak nalegał, by wracali. - Pomalutku, chłopcy - rzekł. - Teraz mamy wiele do stracenia. Każdy po kolei stał na straży i patrolował brzeg, podczas gdy inni pracowali: kopali, płukali, przemywali, posuwając się w górę wąskiego kapryśnego cieku, zbyt płytkiego dla łodzi. Po każdym dniu ich zasoby kruszcu rosły. W owym czasie Ben nie orientował się jeszcze, ile warte jest jego złoto, nie mieli nawet szalek do ważenia złotego piasku. Naśladował innych i napełniał złotem puszki - po dżemie, po tytoniu, wszystkie, jakie tylko udało mu się znaleźć. Od czasu do czasu rozlegał się radosny wrzask, gdy ktoś trafił na okazalszą bryłkę. Jak dotąd największą mógł się pochwalić Jock, ważyła dobre dziesięć uncji. Wieczorami przyglądali się rzece, zastanawiając się, którędy biegnie główna żyła. Planowali przenieść się wyżej, kiedy Potok Szkota zostanie wypłukany do cna. Upał był teraz nie do zniesienia. Jack Kennedy oznajmił, że do południa temperatura osiągnęła sto czternaście stopni. Nikt nie podawał jego słów w wątpliwość; słońce paliło przez rzadkie suche listowie, ziemia twardniała na kamień. - To nie ma sensu - stwierdził w końcu Jock. - Tu jest jak w piekarniku. Nie będę dziś pracował po południu. Młody Eddy też jest ledwo żywy. Tylko Billy i Ben uparli się, że zostaną. - Wszędzie jest tak samo gorąco - oznajmił Ben. - Nieprawda, na górze jest chłodniej. A pod wozem leży uczciwy cień. - On ma rację - odezwał się Jack. - Odwiozę ich do obozu i potem po was wrócę. Ben zanurzył się w mętnej wodzie. - Tylko żebyś zabrał nas stąd przed zmierzchem, bo inaczej żywcem zeżrą nas insekty. - W porządku. - Jack zapakował swój sprzęt. - Do zobaczenia później. Jak się okazało, widzieli ich po raz ostatni. Obóz nad rzeką nie został zaatakowany w nocy, jak się obawiali, lecz o drugiej po południu, kiedy większość poszukiwaczy była nad rzeką, a reszta drzemała wyczerpana w namiotach lub pod drzewami. Wojownicy bezgłośnie wpadli na polanę. Świsnęły włócznie, zadudniły topory, od płonących gałęzi zajęły się namioty i wozy, a gdy krzyki ofiar rozdarły powietrze, ponad pięćdziesięciu wojowników błyskawicznie schroniło się w lesie. Biegli kilka mil w górę rzeki, gdzie ukryte były ich czółna, po czym przeprawili się na bezpieczny drugi brzeg. Białe pióra kakadu szeleściły triumfalnie nad pomalowanymi w szare pasy twarzami. Merkinowie rozpoczęli wojnę. Nie było dość czasu, żeby zbierać skalpy białych ludzi na trofea. Poza tym ich wartość zmalała, odkąd się przekonali, że symbolizują jedynie brak męskości. W oderwanych potyczkach zdobyto trochę skalpów i nie były one już rzadkością, lecz młody Garangupurr z dumą nosił swe trofeum na szyi. Kobieta, którą powalił jednym ciosem, miała włosy jasne i błyszczące jak słońce. Zdarcie ich z czaszki, od karku do czoła, zajęło mu tylko chwilę, teraz cały świat mógł je oglądać. To była prawdziwa ciekawostka. Ben i Billy słyszeli wystrzały w oddali, lecz nie przejęli się tym. Pewnie znowu jacyś narwani górnicy strzelają do puszek albo do siebie nawzajem - burdy wybuchały dosyć często. Kiedy jednak słońce przybrało jaskrawopomarańczową barwę i pochyliło się nad górami, Billy zaczął się niepokoić. - Jack zaraz się zjawi - rzekł Ben. - Znasz go przecież, jest niezawodny
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- 13 A oto jeden prorok przystąpiwszy do Achaba, króla izraelskiego, rzekł mu : "To mówi Pan : Zaiste widziałeś wszystką tę zgraję zbytnią, oto ja dam ją w rękę twoją dzisiaj,...
- — Zgadzam się — rzekł Herkules Poirot — że mamy do czynienia z ohydną sprawą, i mam nadzieję, że potrafi pan powiedzieć, kto z miejscowych byłby zdolny do takiego czynu...
- — Staszku — rzekł spokojnie — na rany Chrystusowe, weź ty mi ich za plecy i grzecznie a pięknie wypchnij co najrychlej! — A to co znaczy? — spytał Tyszko...
- Spojrzał dziwnym wzrokiem i rzekł głosem niezmiernie wzruszonym: - Wiedz, że w tej oliwili Allach nie patrzy na nic na świecie, tylko na nas...
- - Smutne mam nowiny dla ciebie, zacny panie - rzekł gospodarz siadając obok podróżnego...
- Wreszcie któryś z nas rzekł: — Jak on jest z Podgórza, to chyba musi grać...
- - Ten aparat jest jak bomba atomowa - rzekł Calvieri, podnosząc przekaźnik...
- — Dobrze się stało — rzekł w tahitańskim narzeczu...
- ? Nie musisz mi o tym przypominać ? rzekł Nat...
- Był co najmniej tak wrażliwy na punkcie swej komety, jak Ben-Zouf na punkcie Montmartre’u...