Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nikt nie wytrzymywał dłużej. -Teraz jedziemy po żywą legendę- w sposób nader soczysty wykrzyknął do żółtodziobów. Młodziki nie zwracały uwagi na to co mówi kierowca. Był do tego przyzwyczajony, patałachy , które zaciągały się uważały się za lepszych. Nie wiedziały tylko jednej rzeczy: ten kto przetrwał dwa lata mógł stać się PRACOWNIKIEM BIERNYM, tj. nie musiał Pacyfikować, a mógł się zająć np.: prowadzeniem GRABUSa. Zatrzymał się na przystanku. Miał kilka minut spóźnienia. -Cholera, znów w plery z czasem, ale trzynastka nie kapnie- pomyślał drugi raz w dniu dzisiejszym. -Cze trzynastka- wykrzyknął opluwając ot tak przy okazji żółtodziobów. Młodziki z odpowiedzi zrozumiały tylko: „Łosiu”. Byli tak przejęci pierwszym dniem pełnowartościowej pracy, że nie zwracali większej uwagi na to co się dzieje wokół nich. Tylko dlatego, że byli wychowani w tzw. „dobrych domach”, tak więc nikt nie zapytał kierowcy dlaczego nazwano go „Łosiem”? -No idź na tył i znowu zamknij się w sobie , jak zwykle- pomyślał Łoś i doszedł do wniosku, że za dużo myśli. Żółtodzioby zadawały mu jakieś pytania, ale on odpowiadał tylko od niechcenia. Miał przecież spóźnienie, a to mu się nie podobało najbardziej. Chciał zdążyć na czas, żeby nie uzyskać kolejnej nagany. Tylko jeszcze jedna i mogliby go zdegradować. Serduszko by pewnie tego nie zniosła i opuściłaby go, a przecież tego nie chciał. Była dla niego wszystkim, wszystkim najlepszym co go w życiu spotkało. Za nic w świcie nie chciał uwierzyć w to co mówili wszyscy, którzy go znali. Nie sądził, że jego serduszko może go zdradzać. Ona nie była do tego zdolna. Zbyt go kochała. Co prawda przez ostatnie półtora roku jego serce nie interesowało się nim tak jak dawniej. Nie interesowało ją to, że jej mąż posiada jakieś potrzeby. Liczyła się tylko ona. Cóż... przecież była taka wspaniała... W międzyczasie do GRABUSa wsiadł ODZZIAŁ TRZYNASTY znany powszechnie jako „SIEDMIU WSPANIAŁYCH”. Wykonali swój codzienny „rytuał” czyli salutowanie, które Łoś w bardzo dawnych czasach sam wykonywał. Na posterunek przyjechał punktualnie, nawet kilkanaście sekund przed czasem. Był z siebie niezmiernie dumny. Dobrze wykonał swą robotę, tak więc nie będzie nagany. Rwał się do pracy, taki już był. Niestety nie było kolejnych rozkazów. Standardowo więc jak nakazuje PODRĘCZNIK ODDZIAŁÓW PACYFIKACYJNYCH odstawił GRABUSa na parking służbowy i udał się do domu. Otwierając drzwi spojrzał mimowolnie na zegarek, tak wcześnie jeszcze nigdy nie wracał. Ściągając buty do jego uszu dobiegły dźwięki niespotykane już w domu. Nie słyszał ich nigdy, no prawie nigdy, tylko na początku znajomości z jego serduszkiem. Wtedy gdy nie byli jeszcze „mężem i żoną” tylko „znajomymi”. Przy niej czuł się inaczej, nie potrafił być sobą. Stawał się człowiekiem zupełnie innym- stawał się człowiekiem lepszym. Tylko przy niej potrafił wydobyć pokłady energii, która gdzieś tam głęboko w nim tkwiła. Dźwięki te przeraziły go niezmiernie; czyżby wszyscy ci, którzy nazywali go Łosiem mieli rację? Wyciągnął bezszelestnie antycznego COLTA PYTHONA załadowanego DUM- DUMami. Przepełniony nienawiścią, żalem, ale przede wszystkim obłędem poczłapał w rytm spazmatycznej symfonii do sypialni. Zobaczył swoją żonę przygniecioną atletycznym cielskiem. Poruszało się ruchem jednostajnie przyspieszonym, ale Łoś nie myślał teraz o fizyce. Jedyną rzeczą o jakiej myślał były jęki. Wmurowany w podłogę obserwował ich i czuł resztkami świadomości jak rośnie w nim agresja. Padł jeden strzał; kula w sposób perfekcyjny przeniosła połowę wszystkich emocji jakie się w nim zgromadziły. Mózg atlety rozbryzgał się wokół łóżka i nie ominął jego ukochanego serduszka. Mimo, iż najważniejsza część ścierwa dymającego jego żonę nie istniała to jego serce nadal pompowało krew, powodując powstanie pięknej czerwonej plamy na małżeńskim łożu. Kobieta wstała i nie zdradzając jakichkolwiek emocji udała się do łazienki. Spokojnie umyła swą twarz ściągając resztki ludzkiego mózgu z długich, nieco kręconych włosów. Odwróciła się i zobaczyła swojego męża z sercem jej kochanka w zakrwawionej dłoni. Druga dłoń trzymała rewolwer. Zbliżył się do niej, a sposób w jaki się poruszał przypominał pochód żywego trupa. -Wypierdalaj!- wysączyła, próbując jak zwykle przejąć nad nim władzę. Była w tym najlepsza. Łoś zbliżył się do nagiej żony, przytulił ją, pocałował ostatni raz i strzelił. Sądził, że jego serduszko odejdzie od zmysłów całując się ze śmiercią... -Cholera, znowu muszę się myć- pomyślała kobieta ściągając resztki swojego męża z jej powabnej, anielskiej twarzy. -Co za palant- powiedziała do siebie i splunęła na resztki korpusu swojego „ukochanego”. Weszła do kuchni, zrobiła sobie filiżankę herbaty i jak to miała w zwyczaju spojrzała przez okno. Zauważyła spadającą gwiazdę, jej uderzenie na TERENACH NIEKLASYFIKOWANYCH. Widziała falę podmuchu; rozpadające się jak domki z kart luksusowe wille. -Co za szczęście i pech. I to w tym samym dniu- pomyślała i wyparowała jak wszystko wokół niej... ŻYWOT PROSTY ISTOTY Obudził się. Na oko była dziesiąta rano. Nie pamiętał kompletnie nic z poprzedniej nocy. Spojrzał w prawo – gruzy. Spojrzał w lewo – wielkie, jak dla niego, cielsko zasłaniało mu pole widoku. Wstał, podszedł do skulonego z zimna ciała. Zauważył, że jego przyjaciel nie oddycha. Znał go zaledwie trzy dni. Widocznie zarówno jemu, jak i jego znajomemu nie dane było spędzić większy czas życia razem. Egzystencja na TERENACH PACYFIKOWANYCH nie należała do najłatwiejszych. W ciągu siedmiu lat swego istnienia widział wiele. Ludzi mordowanych w imię boga i KOALICJI WSZYSTKICH NACJI tylko dlatego, że ich pradziadkowie pracowali w kopalniach, fabrykach i przedsiębiorstwach bogatszych. Śmierć biedoty czyli NIEKLASYFIKOWANYCH w slumsach, walkę o kęs pożywienia i marnowanie jedzenia na bankietach KLASYFIKOWANYCH. Poza biernym spoglądaniem na życie, wyuczył w sobie pewnego rodzaju zdolność walki o jutro. Niejednokrotnie walczył o kolację, kilkakrotnie on był zmuszony oddać swoją strawę. Nikt nic na to nie zaradził, tak po prostu było. Pozostawił zwłoki swego przyjaciela. Nie miał zamiaru nic robić w tej sprawie. Każdy kto urodził się tu, a nie po drugiej stronie CZYŚCA, nauczył się jednej najważniejszej rzeczy: „Emocje są zgubne”. Jedynie jednostka całkowicie bezuczuciowa jest w stanie przetrwać kolejny, jakże identyczny, dzień w tych realiach. Jego przyjaciel okazał pewną ilość uczuć i skończył tak jak wszyscy. Śmierć jakby specjalnie pilnowała reguł świata i zabierała każdego, kto choćby spróbował je złamać. Kierował się przed siebie, nie wiedział gdzie, nie wiedział po co? Ominął kilka zburzonych domów, dwa wraki jakiś pojazdów, które jeszcze kilka dnia temu służyły pewnie jakimś rodzinom za miejsce zamieszkania