Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. Rzeka poszarpanych głazów, która runęła na strop i przerywając go wdarła się do komór składowych, zasypała doszczętnie wszystko. Wybuch w magazynie chemicznym dokonał reszty i tylko komora wejściowa - jakby na urągowisko - pozostała nietknięta... Mover dostał tylko jednym odłamem, ale tak nieszczęśliwie, że zbiorniki ciekłego tlenu pękły natychmiast i zalały wszystko spienionym lodowatym wrzątkiem. Patrząc na to myśleli tylko o jednym: co z radiostacją? Niezachwiana wiara w to, że wystarczy wezwać pomocy, by ją otrzymać, kazała im własnymi rękami rozgrzebywać pogięte płyty i osłony... Radiostacja dała się uruchomić... Dawe przypomniał sobie to wszystko, jakby od tego czasu minęła nieskończoność. Spojrzał na zegarek, potem na wskaźnik powietrza. Odczytał z nich - jak wyrok śmierci - że pozostały jeszcze trzy godziny do przybycia pomocy. Dla niego jednak zostało zaledwie dwie i pół... Pomyślał o innych, którzy mieli przed sobą jeszcze mniej, i westchnął. Jakże są spokojni mimo tej nieubłaganej świadomości końca... Cóż, właściwie przeżyli to już nie raz w wyobraźni, nim tu przybyli. Teraz nie pozostawało nic innego, jak czekać i nie myśleć już o niczym. Tylko ten Seuga... Jakże zawodne są jednak metody wszelkich badań psychologicznych! Załamał się, stał się agresywny... Trudno mu się jednak dziwić: obrona własnego życia to przecież najnormalniejszy odruch psychiki ludzkiej, ogołoconej ze wszystkiego innego. Nie każdy ma predyspozycje na bohatera. Tylko... skąd u niego ta nagła troska o mnie? pomyślał przypomniawszy sobie ostatnie słowa Seugi. Spojrzał na pusty horyzont, jakby raz jeszcze chciał się upewnić, czy spodziewana pomoc jakimś cudem nie przybędzie wcześniej. Nagła myśl poraziła go w chwili, gdy obchodził rumowisko osypanej lawiny. Zawrócił szybko w kierunku wejścia do komory. Stanąwszy w drzwiach wyprostował się i powiedział: - Od południa zbliża się jakiś pojazd... Seuga zerwał się pierwszy, za nim Eber. Dawe nie usunął się jednak z wąskiego przejścia i uderzywszy Seugę ramieniem wyrwał mu pistolet. Leman nie podniósł nawet głowy, a Lukas spojrzał z niedowierzaniem. - Stać! - powiedział Dawe. - Przepraszam was, koledzy. Musiałem to zrobić... Potrząsnął pistoletem i odepchnął Seugę. Eber wrócił na swoje miejsce i usiadł kiwając głową ze zrozumieniem. - Musiałem to zrobić - powtórzył Dawe. - Jego troskliwość o mnie zmusiła mnie do tego. Wiecie, o co mu chodziło? Dlaczego tak mu zależało na moim zapasie powietrza? Bo obliczył sobie, że gdy was... już nie będzie, on zostanie ze mną. Każdy z nas będzie miał powietrza na pół godziny, a pomoc przybędzie za godzinę. Rozumiecie? - Ach, ty... gadzie... - syknął Seuga drżąc z wściekłości. - W ten sposób ty masz teraz pistolet! - Nie - powiedział Dawe, spokojnie opróżniając magazynek. Zebrał ładunki na dłoń i cisnął w stronę Seugi, który pełzając na czworakach pozbierał wszystkie i przeliczywszy ukrył w kieszeni. - W ten sposób nikt nie będzie strzelał. - Dawe zatknął pistolet za pas. - On jest silniejszy od ciebie, Dawe. Zabije cię rękami, to szaleniec... – powiedział Lukas cicho. - Wiem - skinął głową Dawe. - Dlatego też... zamieńmy butle, Leman! Ty mu się nie dasz! Niech przynajmniej... Leman! Leman leżał bez ruchu. Dawe skoczył w jego kierunku, lecz zderzył się z Seugą, który także spostrzegł to samo: butla Lemana była zakręcona, wskaźnik dopływu powietrza pokazywał zero. - Puść - krzyknął Seuga, gdy Dawe drżącą dłonią próbował odkręcić zawór. - Skoro już to sam zrobił... - Precz! - warknął Dawe. - On jeszcze żyje! - Zostaw go! - Seuga szarpnął dłoń dowódcy. - Zostaw go, to jego sprawa! Nie puszczaj powietrza, jemu już nic nie pomoże, a ja... a my... Eber chwycił go z tyłu za ramiona i rozciągnął na podłodze. Szamotali się przez chwilę. Dawe rozkręcił zawór, ale Leman naprawdę już nie żył. - Zaoszczędził dla nas... zapas na półtorej godziny... – powiedział Dawe wstając i oglądając wskaźnik trzymanej w dłoniach butli. - Lukas, weźmiesz dwie trzecie. Eber resztę. - Daj spokój... - powiedział Lukas. - Już się przyzwyczaiłem... do tej myśli, że... ja następny. To wystarczy akurat dla was dwóch, dociągniecie na tym do czterech godzin... - Nas jest trzech! - przypomniał Seuga. - Weźcie to wy. Dawe i Eber. Przeżyjecie tego drania... - powtórzył Lukas. - Nie - powiedział twardo Dawe. - Zrobicie, jak powiedziałem. To rozkaz. W ten sposób będziemy mieli wszyscy jednakowy zapas... Przy oszczędnym oddychaniu mamy pewne szansę... - A kto ci powiedział, że oni będą tu za następne trzy godziny? — burknął Seuga sadowiąc się z dala od innych. - Może przylecą za pięć? Seuga patrzył z niepokojem na zegarek. Minęło już dość czasu, by tamci, leżący bez ruchu pod ścianami, wyczerpali swój zapas... Czy żyli jeszcze? Seuga bał się zbliżyć, by to sprawdzić... Pomoc powinna nadejść lada chwila... Co robić? Jeśli żyją jeszcze jakimś cudem, jeśli choć jednego da się uratować, opowie o wszystkim... O pistolecie i o histerii Seugi... Pistolet sterczał zza pasa Dawe. Seuga zmacał w kieszeni ładunki. Wystarczyłoby... Ale to na nic... Jak wytłumaczy tamtym... Zaraz, a gdyby tak... wetknąć potem pistolet w dłoń Lemana? On zmarł przez uduszenie. Można by powiedzieć, że dostał szału i strzelał na oślep, gdy on Seuga, wyszedł na chwilę z komory... Ale to na nic: gdyby Leman strzelał, to zabrałby potem pełne jeszcze zbiorniki pomordowanych i sam by przeżył. Nie uwierzą w takie karkołomne wyjaśnienia. Mogą zresztą stwierdzić, w jakiej kolejności umierali..