Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Mam nadzieję, że jesteś gotowy mówić, bo w przeciwnym razie... Zaklął po hiszpańsku i splunął w moją stronę. - Widzę, że cię nie oszukam, Ernesto. Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że po tym, co zrobiłeś, nie wyjdziesz stąd żywy. Został ci jednak jeszcze wybór, co może mieć dla ciebie pewne znaczenie. Szybko... - pokazałem mu laser - ...albo powoli. Jak zdecydujesz? Leżał nieruchomo, dysząc ciężko, mrugał od czasu do czasu powiekami, ale jego twarz nic nie wyrażała. Być może zastanawiał się, czy mógłby powiedzieć mi coś, co podniosłoby stawkę. Jego oddech stał się świszczący, a na czoło wystąpiły kropelki potu. Moje myśli ciągle wracały do czerwonego pokoju i po chwili nie mogłem się już dłużej opierać ich zewowi. Tym razem zobaczyłem wszystko dokładnie. Serce leżące na poduszce obok głowy Geralda; inne narządy ułożone równo obok dłoni i stóp; ciemnoszkarłatną jamę i jej blade poły. Napisy krwią na ścianach. Na ten widok ogarnęło mnie znużenie, które potęgowała jeszcze świadomość, że jestem zupełnie odrętwiały i nie czuję prawie nic. Wiedziałem, że będę się musiał wyrwać z tej apatii i załatwić Samuelsona. Nie znajdę nikogo, kto pomógłby mi poprowadzić przeciw niemu kampanię i najlepszą - być może jedyną - szansą był dla mnie błyskawiczny odwet. Wspaniałość miała wiele słabych stron, takich jak arogancja, prostacka taktyka czy infrastruktura pozwalająca zdobyć władzę niezrównoważonym osobnikom. Szczerze mówiąc, jej największą siłą były strach i ignorancja ofiar. Najpoważniejszy błąd Wspaniałości polegał jednak na tym, że podwładni mieli w niej za mało autonomii. Niewykluczone, że po wyeliminowaniu Samuelsona cała reszta pochowa się po dziurach. Nagle zdałem sobie sprawę, że mogę jeszcze zrobić coś, żeby się upewnić. - Ernesto - oznajmiłem - po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że właściwie nie ma nic, czego chciałbym się od ciebie dowiedzieć. - Nie! - zawołał. - Nie! Mam coś. Proszę! Wzruszyłem ramionami. - No dobra. Gadaj. - Szefowie. Wiem, kim są. - Mówisz o Wspaniałości? Ci szefowie? Skinął głową. - Administracja. Oni wszyscy tam siedzą. - Są tam w tej chwili? Coś na pewno go nagle zabolało, gdyż skrzywił się i wyszeptał: - Dios! Tak... Czekają... Ból ponownie uciszył go na chwilę. - Aż rewolucja będzie wygrana? - zasugerowałem. - Tak. - A o ilu szefach mówimy? - Dwudziestu. Prawie dwudziestu. Tak myślę. Chryste, przemknęło mi przez głowę, prawie połowa administracji przeszła na stronę czarnego atłasu i koszmarów. Wstałem i schowałem laser do kieszeni. - Co... - zaczął Ernesto. Nagle przełknął ślinę, a jego bladość zwiększyła się jeszcze. Zdałem sobie sprawę, że zaczyna się wstrząs. Nie spuszczał ze mnie spojrzenia ciemnych oczu. - Idę sobie, Ernesto - poinformowałem go. - Nie mam czasu potraktować cię tak, jak ty potraktowałeś Geralda. Żywię jednak gorącą nadzieję, że znajdzie cię ktoś, kto będzie mógł poświęcić ci chwilę. Może jeden z twoich braci ze Wspaniałości. Albo któryś z przyjaciół Geralda. Podejrzewam, że ani jedni, ani drudzy nie będą z ciebie zbyt zadowoleni. A gdyby w najbliższej przyszłości nikt się tu nie zjawił, to, cóż, będę się musiał zadowolić świadomością, że umierałeś powoli. - Pochyliłem się nad nim. - Robi się zimno, prawda? Miałeś już swoją słodką chwilę, Ernesto. Skończyło się udawanie, że masz ładne cycuszki i odgrywanie słodkiej panienki dla twardych chłopaków. Koniec z obciąganiem laski, kochanie. Wszystko, kurwa, skończone. Chętnie podręczyłbym go jeszcze trochę, ale obawiałem się, że jeśli zacznę, nie będę potem mógł przestać. Przesłałem mu całusa, powiedziałem, że jeśli ból stanie się zbyt silny, zawsze będzie mógł połknąć język, i zostawiłem go, by mógł się w spokoju oddać przedśmiertnym medytacjom. KIEDY WRÓCIŁEM do mieszkania, Arlie zarzuciła mi ramiona na szyję i uściskała mnie mocno, słuchając opowieści o tym, co się stało z Geraldem. Nadal nic nie czułem. Mój głos brzmiał tak, jakbym był spikerem odczytującym wiadomości. - Mam coś do zrobienia - oznajmiłem. - Nie mogę ci tu zapewnić bezpieczeństwa. Na pewno przyjdą z wizytą, gdy mnie nie będzie. Będziesz musiała pójść ze mną. Skinęła głową, wtulając twarz w moje ramię. - Musimy wyjść na zewnątrz - ciągnąłem. - Będziemy mogli użyć ślizgów. Zrobimy tylko krótki skok do administracji, zatrzymamy się tam parę minut i będzie po wszystkim