Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Patrzył na przeciwnika z zuchwałym lekceważeniem, pewny widocznie, że nie weźmie się do miecza. Przeliczył się jednak, bo Przybywój nie miał wyboru i skoczył. Gothard z łatwością odparł cios, ale gdy zamachnął się, by go oddać, zaczepił mieczem o żelazny trójnóg stojący na palenisku. Broń omal nie wypadła mu z ręki i nie zdołał zastawić się przed ciosem, który dosięgnął go w czoło. Padł na kolana i, podpierając się rękoma, jak ranny zwierz kręcił głową, z której krew ściekała na polepę, a Przybywój stał nad nim, dysząc i przekrwionymi oczyma wodząc po obecnych. Nie poruszył się nikt, widno wszyscy zdawali sobie sprawę, że wszczęta tu bijatyka w powszechną się zamieni. Przybywój opanował się. Wiedział, że wygrał przez przypadek i że natychmiast wykorzystać to należy. Nie zastanawiając się nawet, co mówi, rzucił: - Ruszamy na Czersk. Dopiero pozostawszy sam, miał czas rozważyć, na co się chce porwać: z Sobiesławem za plecyma uderzyć na wroga, któremu nie dorósł i którego sił nawet nie zna. Mówił sobie, że liczy na zaskoczenie i szczęśliwy przypadek. Nie wolno mu okazać, że lęka się walki. Zwycięstwo, choćby nie rozstrzygające, może jeszcze odwrócić położenie. Może nawet uda mu się ocalić Odylena. Ale gdzieś w głębi tkwiło w nim przeczucie, że cokolwiek by przedwsięwziął, nic nie odwróci jego losu. Xiii Oda, korzystając ze spokoju, własną osobą ruszyła w objazd kraju, by dopilnować ściągania danin i zasobów, które szło opornie. Naocznie stwierdzić mogła, że przeciągająca się w lata walka z Bolesławem rozprzęga wszelki ład i wyniszcza kraj, tak że wkrótce jeno już krew i łzy da się wydusić. Leżące w pobliżu grodów i przy uczęszczanych szlakach wsie i osady spustoszone były, a często opustoszałe, nieraz w jej oczach ludność na widok orszaku z resztkami mienia uchodziła w las. Mimo całej nienawiści do pasierba, rozum doradzał Odzie kończyć sprawę, choćby w drodze układu z Bolesławem. Szczęście, które sprzyjało jej w pierwszym okrsie, łatwo może wrócić, gdyby Pobożny i Włodzimierz, uporawszy się z wewnętrznymi trudnościami, ponownie weszli w porozumienie. A Bolesław przy całej zawziętości i zadufaniu w sobie musi rozumieć, że walka przyniosła mu jeno straty. Oda wiedziała jednak, że nie może pierwsza wyciągnąć ręki ani uczynić tego w chwili, gdy rwać się zaczyna wszystko. Koniecznością było dokończyć zdobywania Mazowsza, a choć brat nie czynił jej żadnych nadziei, słała do swojaków o pomoc, jeśli już nie w zasobach i wojsku, to o poparcie u Ottona i Willigiza, by zmusili Bolesława do uznania dokonanego podziału kraju. Zdało jej się, że to przynajmniej zdoła uzyskać, mimo podziwu i przyjaźni, jakimi młody władca Niemiec darzył Bolesława. Jeszcze ster spraw niemieckich nie wypadł z ręki Willigiza, Otto liczyć się z nim musi jak i z najpotężniejszymi lennikami, bawarskim i czeskim. W powrotnej drodze wszelako doszły Odę wieści, które odmieniły jej zamiary, napełniając nową otuchą i złą radością: zmarł Eryk Zwycięski, druh i dziewierz Bolesława, który zabezpieczał go na północy. Wdowa po nim, dumna Świętosława, zmuszona była uchodzić do Norwegii. Imieniem pacholęcego dziedzica władzę uchwycili jarle szwedzcy. Znienawidzona pasierbica Ody doczekała własnego, a nie macochy wygnania, przestała być podporą brata. Duński Swen zyskał wolną rękę, pozbierał się już po zeszłorocznej klęsce na bagnach Glinster, w czasie najazdu na Niemcy, i gromadził potężną flotę. Groźba zawisła nad Pomorzem. Bolesław zapewne jeszcze nie wiedział o zaszłych zmianach i tym Oda tłumaczyła sobie, że teraz właśnie szczupłe jego siły, zgromadzone w Wielkopolsce, rozpoczęły działanie. Nie mogły doprowadzić do żadnych rozstrzygnięć, a jedynie powiększyć zamęt w kraju. Oda domyślała się, że na Mazowszu Przybywój musiał się ruszyć i Bolesław chce związać jej siły na zachodzie kraju, by nie udzieliła pomocy Przybywojowi. Niemniej należało się na miejscu rozpatrzyć w położeniu, nie pozostawiając zaczepki bez odpowiedzi, i Oda przyspieszyła powrót do Gniezna dla wydania potrzebnych zarządzeń. Jakkolwiek uradowała się, zastawszy tam swego ulubionego syna, gdy zostali sami, spytała surowo: - Dlaczego wróciłeś właśnie teraz, gdy Przybywój winien rozpocząć walkę? - Zacniło mi się za wami - odparł Mieszko, uśmiechając się, i poufale objął matkę. Odtrąciła go, mówiąc gniewnie: - Nie trzeba ci macierzyńskich pieszczot, jeno statku i doświadczenia. Źrałyś już, rządy miałeś objąć na Mazowszu, jeno się Przybywój z Sobiesławem upora. Zbyt dobrze jednak znała swego syna, by uwierzyć, że przywiodła go jeno tęsknota za matką