Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Byłem. Doktor powiedział, że mi to przejdzie, jak nie będę się boksował. Zasępa schował pieniądze. — Niestety, my nie mamy czasu czekać, aż ci przejdzie. Choroba, chorobą, bracie, ale tak się nie robi w porządnym towarzystwie. Mogłeś od razu uprzedzić, że cierpisz na te... te jak im tam... zaśmiecenia umysłowe. — Zaćmienia umysłowe — poprawił spokojnie Wątłusz. — Wszystko jedno. Powinieneś uprzedzić. Nie rozmawialibyśmy z człowiekiem, któremu pamięć nawala. — Pewnie, jeszcze gotów nam sprzedać lipny sposób z powodu luk w pamięci — ziewnął Słaby, u którego zmęczenie przejawiało się wzmożonym ziewaniem. — Chodźcie, chłopaki — powiedział — tu się robi sennie. — Cześć, Wątłusz — powiedziałem — powinieneś się leczyć. Te zaćmienia mogą ci zostać. Ruszyliśmy ku ścieżce. — Nie odchodźcie... Poczekajcie! — krzyknął za nami Wątłusz. — To się da załatwić! Wszystko będzie dobrze! Zatrzymaliśmy się. — Jak to chcesz załatwić? — zapytał Zasępa. — Pójdę do jednego kolegi, z którym zaprzyjaźniłem się ostatnio na płaszczyźnie sztuki — powiedział Wątłusz — przyprowadzę go tutaj i on wam zdradzi sposób, w imię tej przyjaźni. — Sądzisz, że zrobi to dla ciebie? — Na pewno. Zaprzysięgliśmy sobie wzajemną pomoc aż do śmierci. — Kto to jest? — zapytałem. — Szekspir — odparł niewinnie Wątłusz. Ciała nasze pokryły się gęsią skórką. — Co takiego? — wykrztusiliśmy. — Szekspir. Mam u niego dług wdzięczności. — Daj spokój — wykrztusiłem — tylko nie Szekspir! — A to dlaczego? — Więc ty nic nie wiesz? — Nie wiem. A co się stało? Odkąd poświęciłem się sztuce, szukam samotności i wydarzenia szkolne nie docierają do mojej świadomości. — Może docierają, tylko ty zapominasz, skoro masz to zaćmienie. — To też jest możliwe — odparł Wątłusz — więc o co chodzi? — Teraz nie będziemy ci wyjaśniać. W każdym razie sprowadzaj, bracie, kogo chcesz, byle nie Szekspira. — Nie mogę sprowadzić kogo innego, bo tylko u Szekspira mam dług wdzięczności. Niepotrzebnie się obawiacie, gdyż Szekspir spełni z pewnością wszelkie moje życzenia i zrobi wszystko, o co go poproszę. Przyrzekł mi. — Hm... — chrząknęliśmy pełni wątpliwości. — Widzę, że mi nie bardzo wierzycie — powiedział Wątłusz — więc przeczytajcie. To mówiąc wyciągnął z kieszeni portfel, a z portfelu fotografię pokaźnych rozmiarów. — Obejrzyjcie sobie — powiedział. Fotografia przedstawiała naszego przyjaciela Szekspira w sandałkach na gołych nogach i kusej spódniczce, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Z natchnionym wyrazem twarzy trzymał w ręku lutnię. Na drugiej stronie widniał podpis: Mojemu druhowi serdecznemu, Wątłuszowi Pierwszemu w dowód wdzięczności za uratowanie mnie z rąk opryszków. Nigdy nie użyto pięści w bardziej szlachetnym celu... Marzący, by mógł szybko spłacić dług wdzięczności Juliusz Lepki (w roli Orfeusza) Spojrzeliśmy z respektem na Wątłusza. — Co to były za opryszki? — zapytałem. — Opryszki balowe — odparł Wątłusz. — Szekspir z racji swych umiejętności choreograficznych, aktorskich i rozweselających bywa często zapraszany na rozmaite prywatki, „fajfokloki”, herbatki towarzyskie oraz potańcówki. Jego sukcesy towarzyskie, a w szczególności powodzenie u babek, wywołują zazdrość u niekulturalnych elementów balowych, w następstwie czego Szekspir bywa często atakowany, napadany i zagrożony biciem. Otóż udało mi się rozpędzić jeden z poważniejszych zamachów na jego nietykalność cielesną — chrząknął skromnie Wątłusz Pierwszy. — To bardzo było szlachetne z twej strony — zauważył kwaśno Zasępa — nie wiem jednak, czy nie jesteś naiwny, licząc na pomoc Szekspira. Artyści często rzucają słowa na wiatr. — Możecie być o to spokojni — powiedział z przekonaniem Wątłusz. — Sam przecież napisał, że marzy o szybkim spłaceniu długu wdzięczności, a jeszcze dzisiaj rano pytał mnie, co może dla mnie zrobić. — Niezwykły człowiek — powiedziałem z przekąsem — wydaje nam się jednak... Wątłusz już nie słuchał. Machnął ręką i pobiegł po Szekspira. Chciałem go zatrzymać, ale ledwie zrobiliśmy kilka kroków, on sam zawrócił gwałtownie, tak, że wpadliśmy na niego i zderzyliśmy się głowami. — Przepraszam, panowie — rzekł Wątłusz trzymając się za rozbite czoło — z pewnością zdziwił was mój niespodziewany odwrót, a raczej zawrócenie z drogi, lecz znów zapomniałem. Małe zaćmienie umysłowe. — Czego zapomniałeś? — Pobrać honorarium. — Czy nie za wcześnie żądasz? — Nie chciałbym tego robić w obecności kolegi Lepkiego. To dość krępująca czynność. Obawiam się nadto, iż Lepki nie byłby zadowolony widząc, że handluję sposobem. Powiem mu, że do przekazania wam sposobu skłoniło mnie serce, to znaczy serce, które mi okazaliście. Czy nie sądzicie, że tak będzie lepiej? Szlachetniej jakoś i bardziej poetycko? — Sądzimy — odparł Zasępa, po czym nie bez wahania wyciągnął pugilares i wręczył Wątłuszowi sumę złotych czterdzieści siedem i dziesięć groszy. — Tylko pamiętaj, w razie gdyby Szekspir odmówił wskazania sposobu lub, co gorsza, próbował na nas wywrzeć zemstę, kwota podlega zwrotowi, uiścisz nadto dopłatę w wysokości dziesięciu procent z tytułu strat czasu i szkód moralnych. W razie zaś, gdyby Szekspirowi udało się wywrzeć zemstę i gdybyśmy ponieśli obrażenia cielesne, uiścisz grzywnę w wysokości jednego tatusia, chyba, że uda ci się obronić nas przed furią Szekspira. — Nie bardzo rozumiem, o co chodzi — powiedział Wątłusz — ale niech tak będzie. Wobec takiego oświadczenia układ uznaliśmy za zawarty i Wątłusz pobiegł po Juliusza Lepkiego. Ale ledwie pobiegł, zdjęły nas wątpliwości, czy dobrze zrobiliśmy, i poczęło ogarniać nas przerażenie na samą myśl spotkania z Szekspirem. — Na czym się właściwie opieramy, panowie — zauważył niespokojnie Pędzel — na majaczeniach eks-boksera, który skretyniał na skutek ciosu do tego stopnia, że począł pisać wiersze? — Czekaj no, Ciamcia — zauważył nagle Słaby — skąd ty właściwie znałeś tyle rymów? Zmieszałem się. — Bo ja też piszę wiersze — wyznałem wstydliwie, ale mężnie. — Ty? — zdumiał się Słaby. — Przecież ty nie otrzymałeś ciosu w szczękę? — Masz ciężkie pojęcie o sztuce — skrzywiłem się. — Czy sądzisz, że wiersze mogą pisać tylko eks-bokserzy? — Mniejsza z tym — wtrącił zdenerwowany Zasępa — ale boję się, że ten poeta zrobił z nas balona. Tyle czasu nie wraca. — Bardziej możliwe, że znów zapomniał — westchnął Pędzel — on jest gorzej zrobiony, niż na to wygląda. To nieszczęście, bracie, w jego wieku być tak zrobionym