Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nierzadko sam się w nich pojawiał. Ci dwaj mężczyźni na antresoli. Ta kobieta. Ciągle ukazywały się te same kombinacje; przedstawienie często się powtarzało - ci sami aktorzy z tymi samymi rekwizytami krążyli wokół niego na wszelkie możliwe sposoby. Nim nadszedł czas wyjścia z podręcznego magazynu, Cris Johnson sprawdził w myślach wszystkie sąsiednie pomieszczenia. Po kolei dokładnie je obejrzał wraz z tym, co się w nich znajdowało. Pchnął drzwi i cicho wyszedł do hallu. Dokładnie wiedział, dokąd idzie i co ma zrobić. Skulony w dusznym magazynie, spokojnie i starannie przyjrzał się każdej miniaturze siebie, konfiguracji wyraźnych scen na jego wytkniętej drodze do tego pokoju w domu lalek, jedynego pokoju spośród tysięcy innych, do którego zmierzał. Anita zdjęła z siebie sukienkę z metalowej folii, powiesiła ja w szafie, zsunęła pantofle i kopnęła je pod łóżko. Już zaczynała rozpinać biustonosz, kiedy nagle otworzyły się drzwi. Zatkało ja. Złocisty człowiek cicho zamykał za sobą drzwi na zasuwkę. Anita drżąca ręka chwyciła lezący na toaletce miotacz energii. Cala się trzęsła. - Czego chcesz? - spytała. Jej palce konwulsyjnie zaciskały się na miotaczu. - Zabije cię. Cris Johnson z założonymi rękami patrzył na nią w milczeniu. Po raz pierwszy widziała go tak blisko. Miał wspaniała, pełna godności twarz, przystojna i niewzruszona, grzywę złotych włosów, złota skórę pokryta połyskliwym meszkiem... - No wiec! - wykrztusiła. Serce jej waliło jak oszalałe. - Czego chcesz? Z łatwością mogła go zabić, lecz miotacz zachwiał się w jej ręku. Cris Johnson stal bez obawy; wcale się nie bal. Dlaczego? Czyżby nie zdawał sobie sprawy, co ona trzyma w ręku i czym to mu grozi? - No jasne - powiedziała nagle zduszanym szeptem. - Ty przecież widzisz przyszłość. Wiesz, ze cię nie zabije. Inaczej byś tu nie przyszedł. Zaczerwieniła się przerażona i... zmieszana. On dokładnie wiedział, co ona zrobi. Widział to tak dobrze, jak ona widziała ściany pokoju, łóżko ze starannie złożona narzuta, powieszone w szafie ubranie, torebkę i drobiazgi na toaletce. - No dobrze. - Anita cofnęła się, a potem nagle odłożyła miotacz na toaletkę. - Nie zabije cię. Niby dlaczego miałabym to zrobić? - Pogrzebała w torebce, wyjęła papierosy i zapaliła jednego drżąca ręka. Miała przyspieszony puls. Bala się, lecz równocześnie czulą dziwne podniecenie. - Spodziewasz się, ze tu zostaniesz? To ci nic nie da. Oni już dwa razy sprawdzali te sypialnie i z pewnością jeszcze tu wrócą. Czyja rozumiał? Na jego pełnej godności twarzy nie zauważyła żadnej reakcji. Boże, jaki on wielki. To niemożliwe, zęby miał zaledwie osiemnaście lat, ze to jeszcze chłopiec, dziecko. Wyglądał raczej jak wspaniały zloty bóg, który zstąpił na ziemie. Gwałtownie odrzuciła od siebie te mysi. Nie był bogiem. To tylko zwierze. Jasnowłose zwierze, które przyszło zając miejsce człowieka i wyprzeć go z Ziemi. Anita chwyciła miotacz. - Wynos się! Jesteś zwierzęciem! Wielkim głupim zwierzęciem! Nawet nie rozumiesz, co do ciebie mówię... nawet nie używasz żadnego jeżyka. Nie jesteś człowiekiem. Cris Johnson wciąż milczał. Jakby czekał. Na co? Nie okazywał strachu czy niecierpliwości, chociaż z korytarza dobiegały odgłosy poszukiwań. Słychać było uderzenia metalu o metal, przeciąganie ciężkich miotaczy energii, okrzyki i przytłumione dudnienie, kiedy systematycznie przetrząsano cały budynek. - Znajda cię - powiedziała Anita. - Złapią cię tutaj. Lada chwila będą sprawdzać to skrzydło. - Z pasja zdusiła papierosa. - Na miłość boska, czego ty ode mnie oczekujesz? Cris podszedł do niej. Anita się cofnęła. Chwycił ja silnymi rękami. Nagle przerażenie przyspieszyło jej oddech. Przez chwile walczyła zajadle, rozpaczliwie. - Puść! Wyrwała się i odskoczyła od niego. Twarz Crisa była pozbawiona wszelkiego wyrazu. Spokojnie podszedł do Anity jak obojętny bóg, który zbliża się, by ja posiąść. - Wynos się! Anita po omacku chwyciła miotacz i chciała go podnieść, ale wyśliznął jej się z palców i stoczył na podłogę. Cris schylił się i podniósł go. Wyciągnął rękę i na otwartej dłoni podał miotacz Anicie. - Mój Boże - szepnęła. Drżąc przyjęła miotacz, z wahaniem zacisnęła na nim rękę, a później z powrotem położyła na toaletce. W półmroku pokoju sylwetka wielkiej złocistej postaci zdawała się jarzyć migotliwym blaskiem na tle cienia. Bóg... nie, nie bóg. Zwierze. Duże złote zwierze, pozbawione duszy. Anita czulą się zdezorientowana. Czym on jest... może i jednym, i drugim? Niepewnie pokręciła głowa. Zrobiło się późno, już prawie czwarta. Anita była oszołomiona i wyczerpana. Cris wziął jaw ramiona. Łagodnym ruchem uniósł delikatnie jej podbródek i pocałował ja, mocno ściskając silnymi rękami. Brakowało jej tchu. Ogarniał ja mrok mieszający się z migotliwa złota mgiełka, która coraz szybciej i szybciej wirowała spiralnie wokół niej, porywając ze sobą jej zmysły. Anita zapadała się w nią z przyjemnością. Ów złocisty mrok zalał ja fala wzbierających uczuć, które z każda chwila się wzmagały, aż wreszcie wszystko się w nich roztopiło. Anita zamrugała oczami. Usiadła i machinalnie poprawiła sobie włosy. Cris stal przy szafie. Sięgnął do niej i zdjął cos z wieszaka. Odwróciwszy się rzucił to na łóżko