Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Chociaż tak bardzo nie znosił fałszu, nie podał prawdziwego powodu — może nie chciał przyznać się do tego nawet przed samym sobą. Piotr, który nie czuł lęku przed żadnym żywym stworzeniem, od węża do tygrysa, w głębi ducha bał się ciotki Becky. „Nawet sam diabeł — mówił sobie — bałby się jej starczego, zjadliwego języka”. Nie byłoby tak źle, gdyby ciotka raczyła go bezpośrednimi złośliwościami jak większość klanu. Wobec Piotra ciotka Becky stosowała jednak inną metodę. Wygłaszała do niego króciutkie, osładzane uśmiechem mówki, złośliwe i subtelnie bolesne jak skaleczenia ostrym papierem. Rotr nie umiał bronić się przed nimi. Z uczuciem ulgi, że nie będzie musiał ich słuchać, usadowił się na poręczy werandy. W jej drugim końcu stał Człowiek Księżycowy, a na dwóch fotelach na biegunach zasiedli Duży Sam Dark i Mały Sam Dark. Nimi Rotr się nie przejmował, ale przeżył niemiły moment, gdy Toynbeeowa Dark opadła na jedyne wolne krzesło i swoim zwyczajem zaczęła narzekać na zdrowie, kończąc z fałszywym westchnieniem ulgi, że nie jest z nią jeszcze najgorzej. — Dziś dziewczęta są takie zdrowe — dodała — wprost wulgarnie zdrowe, nie uważasz, Rotrze? Ja w młodym wieku byłam bardzo delikatna. Kiedyś sześć razy zemdlałam jednego dnia. Chyba nie powinnam iść do tego dusznego pokoju. Rotr był przerażony jej słowami, podobnie jak wtedy, gdy wziął aligatora za kłodę drewna. Uznał więc, że ma wszelkie powody, żeby postąpić okrutnie. — Jeśli, moja droga Alicjo, zostaniesz tu z czterema nieżonatymi mężczyznami — powiedział — ciotka Becky pomyśli, że masz nowe plany matrymonialne i stracisz wszelkie szansę na otrzymanie dzbana. Twarz Toynbeeowej zzieleniała z tłumionej furii. Rzuciła Rotrowi miażdżące spojrzenie i ruszyła do pokoju razem z Wirginią Powell; Rotr zaś przezornie wyrzucił w krzaki wolne krzesło. — Przepraszam, że płaczę — odezwał się Mały Sam, wycierając udawane łzy i mrugając przy tym do Rotra. — Wstrętna baba, okropnie mściwa — rzekł Duży Sam, wskazując ruchem głowy za odchodzącą Toynbeeowa. — I szczwana jak lis. Nie trzeba było jej drażnić, Piotrze. Odegra się na tobie, jak tylko znajdzie okazję. Piotr zaśmiał się. Co go obchodzi mściwy charakter Toynbeeowej, kiedy wyrusza do amazońskiej dżungli wabiącej tajemnicami, nie tkniętej ludzką stopą? Zapadł w marzenia o tym, co go może tam czekać. Obaj Samowie kurzyli fajki, każdy pogrążony w swoich myślach. 8 Mały Sam, który miał sześć stóp i dwa cale wzrostu, i Duży Sam, mający tylko pięć stóp i jeden cal, byli bliskimi kuzynami. Duży Sam był sześć lat starszy. Epitet, przydany w dzieciństwie, przylgnął do niego na całe życie, jak rzeczy przylegają do ludzi w Rose River i Dttle Friday Cove. Obaj Samowie, w młodości marynarze, na stare lata zajęli się łowieniem ryb. Od trzydziestu lat mieszkali razem w domku Małego Sama, trzymającym się rdzawego cypelka w Little Friday Cove jak skałoczep. Duży Sam był zatwardziałym kawalerem, Mały Sam wdowcem. Jego małżeństwo należało do tak odległej i mglistej przeszłości, że Duży Sam prawie mu je wybaczył, chociaż zdarzało się, że robił z tego zarzut w częstych sprzeczkach ożywiających dość monotonne bytowanie emerytowanych wilków morskich. Żaden z nich nie był przystojny ani teraz, ani w młodości, ale obaj wcale się tym nie przejmowali. Duży Sam miał szeroką twarz i płomiennie rudą brodę — rzadkość u Darków, których powierzchowność zwykle odpowiadała nazwisku*. Nigdy nie nauczył się gotować, za to dobrze mu szło pranie i cerowanie. Umiał też robić skarpetki na drutach i sklecić wiersz, uważał się więc za poetę. Swój utwór epicki lubił deklamować głosem zadziwiająco silnym jak na jego wątłą powłokę cielesną. Nawet John Topielec nie potrafił ryczeć głośniej. Kiedy Duży Sam był w złym nastroju, często się skarżył, że minął się z powołaniem i że nikt go nie rozumie. Mawiał też, że prawie wszyscy ludzie są skazani na potępienie. — Powinienem zostać poeto — oznajmiał żałosnym tonem, zwracając się do swej rudej kocicy imieniem Musztarda. Kotka zawsze się z nim zgadzała, ale Mały Sam prychał czasem pogardliwie. Jego dumą były wytatuowane na dłoniach kotwice. Twierdził, że są elegantsze i bardziej przywodzą na myśl morze niż wytatuowany wąż Johna Topielca. W polityce zaliczał się do liberałów i miał nad łóżkiem podobiznę sir Wilfrieda Lauriera*