Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Oczywiście padały nazwiska, dziesiątki mniej lub bardziej egzotycznych nazwisk. W tym wszystkim wyczuwało się czasem i pewne nadzieje, reprezentowane raczej przez "stranieri", obcych spoza Rzymu i Italii, i pewną nie do końca wypowiezianą obawę, przebijającą z ocen "tutejszych", od lat związanych z centralnymi urzędami Kościoła. Ani nadzieje, ani obawy nie były niczym nowym. Lokalne bowiem społeczności katolickie jak zresztą już od dziesięcioleci oczekiwały pewnych korekt, uwzględnienia różnych swoich potrzeb i problemów przez centrum, zmniejszenia rzymskiego centralizmu i liczyły zawsze na nowy pontyfikat jako na szansę pewnego odświeżenia. Ludzie zaś Rzymu kochali swoją pracę i patrzyli na Kościół "od środka" czy "od góry", jak oni to zwykli byli rozumieć i raczej obawiali się wszelkich większych zmian w tym swoim małym, a tak przecież skutecznie funkcjonującym świecie. Nowe konklawe zawsze było dla nich pewną niewiadomą. Jednak od ponad czterdziestu lat, od zakończenia Soboru Watykańskiego II w roku 1965 i połowicznego wprowadzenia w życie jego reform w początku lat siedemdziesiątych XX wieku, mimo błyskawicznie zmieniających się warunków życia, potrzeb i problemów wiernych na wszystkich kontynentach, a co za tym idzie często ich sposobu myślenia, także odniesienia do wiary i religii, w Rzymie Jana Pawła II oraz jego następcy nie odczuwało się jakichś większych zmian. Był wprawdzie krótki okres pewnej paniki w kręgach rzymskich, spowodowanej próbami nieśmiałego wprowadzania kolegialności: współkierowania najważniejszymi sprawami Kościoła przez centralne synody biskupów za Pawła VI. Jednak papież Wojtyła, ochoczo wspomagany przez Kurię, dość skutecznie poradził sobie z kolektywistycznymi modami wśród hierarchów i faktycznie zredukował rolę synodów do dyskusyjnego klubu przy osobie papieża, który w istocie bez jego akceptacji nie mógł wydać nawet jednego oświadczenia, nie mówiąc już o jakiejkolwiek decyzji. Oczywiście składało się przy tym wszelkie hołdy wobec teologii kolegialności, wspominało o niej we wszelkich odnośnych dokumentach i apelach najwyższego urzędu. Właściwi autorzy papieskich encyklik i adhortacji2, czyli watykańcy specjaliści od wszelkich dziedzin życia kościelnego stali się prawdziwymi mistrzami w cytowaniu dokumentów ostatniego Soboru w taki sposób, aby wynikało z nich dokładnie to, co Rzym (czyli otoczenie Ojca Świętego) akurat chciał powiedzieć, nakazać lub zakazać. Ten stan rzeczy dokładnie odpowiadał ludziom Watykanu i sporej części światowej hierarchii, więc przez wiele lat nie uległ zmianom. W zamian wierni wszystkich kontynentów mieli szansę przeżyć osobiste spotkania z Namiestnikiem Chrystusa3, który w osobie Jana Pawła II i (nieco mniej intensywnie) Jana Pawła III objechał niemal wszystkie kraje świata i przemawiał w prawie wszystkich ważniejszych miejscach, poruszając wszystkie możliwe światowe i lokalne problemy. Ujrzeli pełnego ludzkiego ciepła Ojca światowego chrześcijaństwa, pozdrawiającego masy szerokim gestem ramion, ściskającego się z działaczami, politykami i rabinami, całującego dzieci, odwiedzającego chorych i starych i głaszczącego niepełnosprawnych w wózkach inwalidzkich i byli zachwyceni. Talent papieża Wojtyły, umiejącego rozmawiać a nawet żartować z milionowymi masami stał się obiektem podziwu nawet specjalistów od mediów i public relations. Jego następca, choć już nie w takim stopniu obdarzony tym charyzmatem także się starał i nie wypadał źle - po prostu zaistniały nowe "standardy" pełnienia urzędu papieskiego i nie dało się ich ominąć. Niektórzy obserwatorzy życia Kościoła określili to zjawisko jako pewien rodzaj daniny, którą Rzym musiał spłacać dzisiejszemu światu wszechogarniających mediów, światu poczucia wzajemnej bliskości, jego egalitarnym modom, w zamian za zachowanie ściśle hierarchicznej i centralistycznej struktury rzymskiego Kościoła i jego tradycyjnych kanonicznych norm. Ludzie dostali swojego Ojca Świętego bez tiary i lektyki, na wyciągnięcie ręki, w niczym jednak nie została uszczuplona kontrola Rzymu nad wszelkimi poczynaniami Kościołów lokalnych, w najdrobniejszych nawet sprawach. Papież się uśmiechał - ale miejscowy biskup nie mógł zmienić nawet jednego słowa w oficjalnym tekście mszalnych modlitw. Papież błogosławił - lecz proboszcz, nawet najlepiej znający swych parafian, nie śmiał udzielić komunii świętej rozwodnikom, choćby na ślubie ich własnych dzieci. Ojciec Święty obejmował się z reprezentantami siostrzanych wyznań i mówił im wiele dobrych słów, ale w seminariach nadal nauczano przyszłych księży, dlaczego to właśnie ich Kościół i wyłącznie On miał rację we wszystkich historycznych sporach i rozłamach, a bracia "odłączeni" mogą, jeśli chcą, na powrót się przyłączyć i o to należy się - wraz z nimi, czemu nie - modlić. Papież podawał rękę i dawał się ściskać - ale żaden teolog, zatrudniony na kościelnej uczelni nie mógł nauczać dogmatyki inaczej, niż pozwalała na to nauka nieomylnego Urzędu Nauczycielskiego Kościoła
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Orygenes Talk więc dręczące Platona pytanie z Eutyjrona — czy bogowie miłują to, co święte, ponieważ jest święte, czy też jest ono święte dlatego, że bogowie je miłują? —...
- Leżąc wieczorem ze wzrokiem wbitym w gasnące węgle, zastanawiałem się, jakich narzędzi należy użyć, żeby wyciąć w żywopłocie przejście, i gdzie te narzędzia zdobyć...
- Skoro bowiem od długiego czasu nie znali ni nazwy, ni faktu niewątpliwej klęski, więc ten nagły cios znosili bez opanowania i odpowiedniej postawy...
- Więc co robić? — Masz rację! Co robić? Co robić? — mruczał towarzysz i z powrotem położył się na łóżko...
- Pozbawione szacunku i największych źródeł dochodu istoty chwytały się więc czego tylko mogły, byle tylko zdobyć jakieś środki do życia...
- Isser przesłał wiadomość, że chce jak najszybciej wi dzieć się ze mną i Uzim, zanim więc zdążyliśmy odsapnąć, Dawid już miał na sobie fedorę i wełniany płaszcz...
- Nie: ani jedna linijka jego dawnych listów i ani jeden moment z jej własnej i niena- wistnej młodości nie dały jej odczuć, że wtorkowe wieczory mogą być tak nużąco rozwlekłe...
- "Nic nigdy nie dzieje się tak, jak tego oczekujesz - wymamrotał Lews Therin - Nie oczekuj więc niczego, a wówczas nie zostaniesz zaskoczony...
- Lecz potem wdał się w językoznawstwo jak w niebezpieczną aferą miłosną, więc począł zmagać się z panującymi aktualnie modami strukturalizmu i zasmakował, jakkolwiek opornie,...