Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

A raczej robili to, zanim zdmuchnął smoka. Czy zainteresowałby cię mały zakład ze mną na boczku, na takich samych warunkach? Na arenie w dole Mayvar objęła swego protegowanego. Król i Mistrz Bojów wspięli się schodami do loży z ponurymi z niezrozumiałych powodów minami. - Zakład? - Aluteyn Mistrz Rzemiosł wzdrygnął się, a potem zamyślił. - O nie, Greggy. Jestem przeciwnego zdania. W żaden sposób. - Tego się obawiałem - westchnął wariat. Sięgnął po następne jajko. ROZDZIAŁ JEDENASTY Pod wysuniętym cyplem Avenu trimaran żeglował na zachód. Płytką słoną laguną sunął pod tchnieniem metapsychicznego wiatru wzbudzonego przez Mercy, choć Bryan protestował, że dzień jest zbyt bezwietrzny na żeglugę. Przez dłużący się na całe godziny czas zmieniali się przy sterze. Mercy śpiewała dziwnie znajomą Pieśń Tanów, a przed nimi wydymał się czerwono-biały żagiel, zakrywając odległy ląd stały i wschodni kraniec Kordylierów Betyckich ze szczytami uwieńczonymi śniegiem. Jak dziwnie jest, myślał, nie posiadać się z radości wywołanej jej bliskością, pędem i słońcem. Jak dziwnie pomyśleć, że to jest Ziemia. Dolne partie zboczy Smoczego Łańcucha Avenu, który kiedyś stanie się górami Majorki, ciemne od posadzonych tam lasów i uprawnych łąk, gdzie hipariony, antylopy i mastodonty żyły w królewskich rezerwatach łowieckich. Te zaś żółtawe wzgórza z prawej burty, teraz na pół skryte w mgiełce, za sześć milionów lat staną się wyspami o nazwach Ibiza i Formentera. (Ale nigdy już nie pomknie jachtem po lazurowych falach przed Punta Roya, bo wody plioceńskie są białawe jak mleko i takie same są jej rozglądające się z zachwytem oczy, w których odbija się morze.) Jakie to dziwne. Z grubych pokładów soli i gipsu, osadzonych podczas licznych regresji i transgresji Basenu Śródziemnomorskiego, wznosiła się bryła Półwyspu Balearskiego. Spływające z Avenu na południe rzeki wyrzeźbiły w mineralnych osadach kaniony i słupy, wieże i sterczyny, zabarwione pastelowymi pasami i połyskujące w czarodziejskim przepychu... A wszystko to zniknie w epoce Środowiska Galaktycznego bez śladu, zatopione pod niewyobrażalną ilością ton wody, która wciśnie nawet samo dno morza na dwa i więcej kilometrów w dół, tworząc głębiny tam, gdzie w tej chwili plioceńskie płycizny migotały w kilwaterze trimarana. Jakie to dziwne. Po długim czasie otoczyły ich mielizny, które następnie sfalowały się w oślepiające gipsowe diuny, gdzie błyszczały miraże, a wśród nich wznosiły się zwietrzałe wieżyczki skał magmowych. Były tam pagórki i urwiska. Łódź wpłynęła w dziwaczny, długi fiord, gdzie ustąpiła biel, a pojawiła się purpura i szarawy błękit na zerodowanych zboczach starożytnych popiołów i skorii wulkanicznej oraz złamane stożki żużlu, lekko przykryte lasami iglaków. Ale podległy Mercy wiatr pozwalał im płynąć przed siebie przeciw prądowi, póki wreszcie nie znaleźli się na otwartej przestrzeni słonych bagien, pokrytych żywą, wiecznie zieloną roślinnością, która zdawała się ciągnąć bez końca, aż po mglisty zachodni horyzont. - To jest Wielkie Krzaczaste Błoto - poinformowała go. - Hiszpańska rzeka zasila je słodką wodą z Gór Betyckich, owych wysokich szczytów, które my nazywamy Sierra Nevada. Obniżony poziom zasolenia stworzył środowisko o wiele mniej wrogie życiu niż wybrzeża śródziemnomorskich lagun. Tu trawy, turzyce i namorzyny prosperowały na płyciznach, było też wiele rozrzuconych wysepek z krzakami, drzewami liściastymi i kiściami kwitnących pnączy. Nad głowami wirowały mewy i jaskrawo upierzone gołębie. Różowo-czarne flamingi porzuciły wyławianie skorupiaków z kałuż i odleciały, wydając krzykliwe trąbienia, gdy wdarł się do ich królestwa ślizgający się po wodzie trimaran. - Zatrzymamy się tutaj - powiedziała Mercy. Jej psychokinetyczny wiatr zelżał do najsłabszego powiewu. Wciągnęli spinakier i wpłynęli do prześlicznej zatoczki, gdzie wysoki występ piaskowca pokryty drzewkami laurowymi i tamaryszkiem osłonił ich cieniem przed promieniami słońca. - Sama Laguna Południowa kończy się tam, gdzie wpłynęliśmy do Długiego Fiordu - poinformowała Bryana. - To bagno ciągnie się na zachód jeszcze przez sto pięćdziesiąt kilometrów mniej więcej, za nim zaś są wyschłe jeziora, piach i alkaliczna pustynia aż po sam Przesmyk Gibraltarski. Wszystko to leży głęboko poniżej poziomu morza, jeśli nie liczyć wulkanu Alboran i kilku mniejszych stożków. Nic tam nie żyje prócz jaszczurek i insektów. Dokładnie sklarowała liny. Zostawiając mu zwijanie żagli, poszła do małej kabiny po koszyk, do którego zapakował lunch: butelkę autentycznego Kruga rocznik 03, kupioną na czarnym rynku w Muriah, kawał miejscowego odpowiednika sera cheddar, kiełbasę z gęsich wątróbek, świeże masło, bagietę i pomarańcze. Pora roku była zbyt późna na czarne czereśnie. - Gdybyś tylko wtedy w przyszłości na mnie poczekała - powiedział Bryan - jedlibyśmy to samo na morzu koło Ajaccio. Wszystko zaplanowałem. Rejs, kolację pod korsykańskim księżycem... - I obowiązkowe kochanie się. Drogi Bryan! - Jej rozpalone oczy zamgliły się. - Chciałem się z tobą ożenić, Mercy