Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. Ale nigdy nie mogłem zrozumieć, jakim cudem przeżyłem ten dzień bez jednego draśnięcia. Właściwa walka trwała raptem pięć minut. Po pięciu minutach większość Indian leżała już na ziemi. Kilku naszych latało w kółko, dobijając rannych, inni strzelali do koni i bydła. Tego też nie byłem w stanie zrozumieć. Skoro przyjechaliśmy tam głównie po to, żeby rozprawić się ze złodziejami, to czemu nagle zaczęli zabijać własne bydło i konie? Ale tak było. Pamiętam jeszcze jedno. Szesnasto – czy piętnastoletnią Indiankę, w każdym razie wyglądała na moją rówieśnicę. Udawała, że nie żyje. Leżała przy zabitej matce i miała nadzieję, że nikt się nią nie zainteresuje. Ale Arondale ją sprawdził. Trącił ją w stopę, aż podskoczyła i zerwała się do biegu jak spłoszony królik. Zgubiła jeden mokasyn. Koc zsunął się jej z ramion, ukazując sukienkę z jeleniej skóry, naszywaną czerwonymi koralikami. Teraz myślę, że te czerwone kropki to mogła być krew. Dziewczyna biegła przed siebie, długie czarne włosy powiewały jej nad plecami. Uciekała pod wiatr, w stronę wysokiej trawy. Nie wiem dlaczego, ale biegłem za nią i za pędzącym przodem Arondale’em. Arondale swego czasu służył w kawalerii. U boku miał długi pałasz, który zachował jeszcze z czasów wojny i przed wyprawą wetknął go sobie za pas, tak dla zabawy. Biegł za dziewczyną i nie zadając sobie trudu, żeby ją zatrzymać, wyciągnął ten pałasz i ciął. Pałasz musiał być świeżo naostrzony. Arondale uderzył z boku, a ponieważ, jak pamiętasz, był wielkim, silnym mężczyzną, przeciął dziewczynę na pół. Claire chwyciła Bourne’a za ramię. – I wiesz, ta dziewczyna wcale nie umarła, nie od razu – ciągnął stary. – Nie pytaj, jak to się stało, ale dogoniłem ich i przystanąłem koło Arondale’a. Stał nad nią i patrzył. Indianka jeszcze żyła. Oddychała, otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogła. Z jej ust i ciała lały się strumienie krwi. Patrzyła na nas szeroko otwartymi, ciemnymi oczyma; białek nie było widać. Śliczna dziewczyna. Spojrzałem na Arondale’a. Dłubał przy spodniach, rozpinał rozporek, obnażał się... Claire wbiła paznokcie w ramię Bourne’a. Wyrwał się z jej uścisku, przeszedł przez salon i stanął nad starym, który udawał, że niczego nie zauważa i monotonnie opowiadał dalej. – ...rozciął jej spódnicę, chwycił za nogi, złączył się z nią, wbijał mocno... Bourne zacisnął dłonie na gardle starego. Dławił go, dusił, wbijał palce w krtań, zaciskał ze wszystkich sił, gotów urwać mu głowę, żeby tylko zamilkł. Ale staruch nie zamilkł. Uniósł ramiona, próbował oderwać od szyi zaciskające się dłonie, podważyć szczupłe palce Bourne’a, wyłamać je. I mówił dalej: – Szybkimi ruchami nabijał jej ciało na siebie. Tam i z powrotem, tam i z powrotem, a ona patrzyła... – Nie powinien w ogóle wydać z siebie głosu, a przecież piszczał, przenikliwie piszczał, i walcząc z dławiącymi go palcami, kończył swoją opowieść: – Wtedy go zastrzeliłem. Przystawiłem mu dwie lufy do głowy i rozwaliłem Arondale’owi łeb. Rozpadł się jak przejrzały melon. Nigdy nie znaleziono wszystkich kawałków, żeby go jakoś poskładać. Dlatego nie ożenił się z moją matką, dlatego... Nagle wyzwolił się z rąk Bourne’a. Odwrócił się błyskawicznie i w chwili, gdy Bourne uniósł pięść, jednym ruchem wyrwał mu zza pasa nóż i mocno przystawił do brzucha. – Chcesz wiedzieć, co wtedy czuła? – krzyczał. Czerwona gęba mu nabrzmiała, oczy mało nie wyszły z orbit. – Chcesz się przekonać, synku? Jeszcze raz mnie dotkniesz, jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, a wypruję z ciebie flaki! 18 Nigdy nie miał pewności, co usłyszał najpierw: krzyk żony czy eksplozję, która rozwaliła lewe okno. Możliwe, że najpierw krzyknęła Claire, przestraszona nożem, który stary przystawił mu do brzucha. A może krzyczała z powodu wybuchu? Nigdy się tego nie dowiedział. W pierwszej chwili myślał, że wrzucili coś przez okno albo że wiatr wybił szybę. Wtedy dostrzegł w ścianie dwa otwory po kulach i padł na podłogę. – Chryste! To oni! Kładź się! – nakazał Claire. – Kładź się! Przebiegła przez salon i rzuciła się na deski obok Sary. Stary był tak wykończony, że stał jak wrośnięty w ziemię i ściskając w dłoni nóż, rozglądał się nieprzytomnie na wszystkie strony. Przez rozbite okno walił do środka śnieg, wył wiatr. I nagle znów usłyszeli brzęk szyby, w drugim oknie, znów dobiegł ich grzechot kul