Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Liczbę czterech żołnierzy trzeba było zredukować do trzech. Więcej pojemników nie posiadali. Leonardo chciał wprawdzie zabrać trochę zapasowych, ale nie miał czasu ich wykonać. Lamenty na nic się nie zdały. Nie trwały też długo. Czas naglił. Trzeba było pogodzić się ze stratą. Trzej mężczyźni skierowali się na brzeg morza. – Nie zapominajcie, komu służycie. Działajcie ostrożnie. Starajcie się zabić jak najmniej strażników. Jeśli będziecie musieli umrzeć, gińcie z honorem - napominał ich Botticelli. – Pamiętajcie, Jeróme jest uwięziony w podziemnych celach, a Abigail na górze, w prywatnych komnatach Borgii. Idźcie z Bogiem. To dziwne, ale Leonardo dopiero teraz usłyszał imiona więzionych bliźniąt. Były francuskie, pewnie ze względu na pochodzenie ludzi z dynastii. W każdym razie to nie było ważne. Później o to zapyta, kiedy już misja zostanie pomyślnie zakończona – w co ciągle jeszcze wierzył, pomimo złego początku. W każdym razie jednak nie umknęło mu, że Jeróme po grecku oznacza „Ze świętego imienia”, a Abigail to po hebrajsku „Źródło radości” – o ile się nie mylił, bo ten język znał tylko powierzchownie. W tym momencie Leonardo nie mógł się powstrzymać od porównania ze swym własnym imieniem, które znaczyło „Silny jak lew”. Cóż, niezbyt to pasowało do jego osoby, ale tak postanowiła matka, kiedy urodziła bękarta, i życzyła mu lwiej siły w życiu. Chyba w pewnym sensie jednak się nie omyliła, choć siła syna nie była fizyczna, ale intelektualna. Jemu, Botticellemu i mnichowi pozostawało tylko czekać. Pozbierali wszystko i schowali w workach, które ukryli w krzakach, w odległym, choć niezbyt dalekim od fortecy miejscu, gdzie o tej porze nikt nie przechodził. Oni sami wrócili tam, gdzie zostawili wóz i konie. Siedzieli w milczeniu ponad godzinę. Leonardo pierwszy przerwał ciszę. Jako że zawsze zwracał uwagę na wygląd ludzi, stwierdził, że ubranie Botticellego jest trochę zbyt odstające na brzuchu, bardziej z powodu postawy właściciela niż nadmiaru tłuszczu. – Uważaj na siebie, Sandro, bo w końcu sam zarobisz na przezwisko, jakie ci dali ze względu na brata – zwrócił się do przyjaciela. – Botticelli? – spytał Sandro trochę zmieszany, wciągając wystający brzuch. Co jak co, ale tego nie spodziewał się usłyszeć tej nocy od Leonarda. – A jakże: Botticelli, beczkowaty. Czyż twój brat nie był gruby w dzieciństwie? Konwersacja skończyła się na tej krótkiej, banalnej wymianie zdań. Nastąpiła kolejna godzina ciszy. Co się działo w fortecy? Jak przebiegała misja? Nie mieli pojęcia: pozostawało tylko czekać. Trwali zatem w milczeniu, trawieni niepewnością, największą w ich życiu. 21. Forteca Cesendrko, 1503 Żołnierze weszli do fortecy bez trudności. Pomysł Leonarda przyniósł owoce. Odprowadzenia wody do kanału nie były zabezpieczone kratami, zakładano bowiem, że forteca jest nie do zdobycia. Tak właśnie myślał ten, który wzmacniał wszystkie zabezpieczenia, czyli – sam Leonardo. I byłaby niezwyciężona, gdyby nie została pokonana przez jego genialny umysł: Leonardo kontra Leonardo. Walka na szczytach ludzkiego intelektu. Mężczyźni musieli się poruszać bardzo powoli po dnie morskim, a potem brnąć pod prąd przez kanał aż do miejsca najbliżej fortecy, skąd szli dalej piechotą pomagając sobie dłońmi w rękawiczkach. Powietrze z bukłaka było równoważone ołowiem, chociaż w miarę wpływu czasu wyczerpywało się i ciężar miał tendencje do pokonywania siły wypychającej w górę. Działo się to jednak powoli, a woda była gęsta, więc śmiałkowie miarowo posuwali się do przodu. Gorszy okazał się brak światła. Tylko blask niemal pełnego księżyca, wiszącego wysoko nad horyzontem, pozwalał ocenić pozycję w stosunku do fortecy i odległość, jaka została jeszcze do pokonania. Gdy dotarli do fortecy, szli wąskimi tunelami, lekko pochyleni, aż do poziomu, który znajdował się nad powierzchnią wody. Przy odpływie w tunelach było powietrze. Ale kiedy zaczynał się przypływ, zalewała je częściowo woda. Dzięki temu unikano zatruć z powodu nagromadzenia nieczystości. Dlatego też rury były w miarę czyste i niezarośnięte. Woda sięgała zaledwie do kolan, kiedy trzej żołnierze dotarli do miejsca, gdzie schodziły się mniejsze kanały odprowadzające wodę z całej fortecy. Zgodnie z planami Leonarda, powinni pójść tym najszerszym, który wiódł aż na główny dziedziniec. Tam musieli otworzyć metalową kratę włazu. Wtedy księżyc zacznie działać przeciw nim. Pomógł im odnaleźć drogę, ale teraz będzie utrudniał wykonanie zadania. W głównym zbiorniku zostawili części strojów nurka, już niepotrzebnych na powierzchni. Wszyscy ubrani byli na czarno, żeby lepiej się maskować. Kapitan poza tym kazał im posmarować twarze i ręce sadzą z flaszki, którą zabrał ze sobą. Zdawał sobie sprawę, że w ten sposób staną się niemal niewidzialni. Wymienili ostatnie spojrzenia, uścisnęli sobie dłonie i rozpoczęli najtrudniejszą, najbardziej niebezpieczną część zadania. Leonardo już nie mógł im służyć swoim geniuszem tam, wewnątrz fortecy. Teraz wszystko zależało od nich samych. Być może któryś zginie. Być może zginą wszyscy. Ale byli gotowi umrzeć za swoje ideały. Dla ludzi patrzących na życie wyłącznie z punktu widzenia praktycznego, nie miało to sensu. Ale oni myśleli inaczej. Nie służyć temu, kogo się kocha i szanuje, nie być gotowym na śmierć w obronie honoru, to jakby stać się martwym za życia! Bo żyć bez honoru – to nieustannie pogardzać samym sobą lub też samego siebie oszukiwać. Tymczasem Leonardo, Botticelli i brat Giacomo nadal czekali z rosnącym niepokojem. Każdy z nich pogrążył się we własnych myślach. Tym razem ciszę przerwał Botticelli. – Czy życie ma sens? – Pytanie było retoryczne, nieskierowane do nikogo konkretnego. Botticelli patrzył gdzieś przed siebie szklanym, zagubionym wzrokiem. – Czy ma prawdziwy sens...? Teraz wydaje się, że sztuka trafia do ludzkich serc. Nawet służące interesują się architekturą, malarstwem, rzeźbą... Ale to nie nadaje życiu sensu