Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Drobniejszy z intruzów, z włosami uczesanymi w trzyróg odwrócił się raptownie unosząc wielkokalibrowca. Strzał z króciaka rozrzucił nieciekawą treść żołądka trynitatysty na pryzmy książek. Drugi "Wściekły" okazał się rozsądniejszy. Wolno upuścił broń i podniósł ręce. Po komendzie "Odwróć się!" bez wahania wykonał polecenie. Ukazała się szczupła twarz o słabym zaroście i pałającym wzroku. Leo znał ją z menscomptera. - Niech będzie pochwalona Święta Trójca, wielebny Januario - powiedział. - Kaliope, sporo mi o tobie... - Urwał i popatrzył w stronę alkowy. Spod zasuniętej kotary wypływała leniwie ciemnoczerwona struga. - Zdradziła Wiarę, musiała umrzeć - stwierdził Januario beznamiętnie, jakby chodziło o działanie matematyczne. - A tamten? - gestem wskazał ciało Lucjusza pod domem. - Czemu?... - Niewłaściwy człowiek znalazł się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu - odparł i uprzedzając dalsze pytania dorzucił: - Nie znam gościa. Szczerze mówiąc, myślałem, że to ty. - Kaliope cię wezwała? - Dobrze kombinujesz. Napędziłeś jej niezłego stracha. A tak przy okazji, czy mógłbym opuścić ręce, zaczynają mnie już mrowić palce? Zanim mnie zwiniesz, przypominając mi naturalnie o moich prawach, chciałbym porozumieć się z moim jurystą. - Nie jestem gliną - wyjaśnił Sclavus. - Ustanawiam własne prawa i jak trzeba, stosuję tryb doraźny. - Samotny rycerz - skrzywił się trynitatysta. - To samo gadała o tobie Kaliope. Nawet kłamczuchy czasem mówią prawdę. Co chcesz ze mną zrobić? - Nic, jeśli otrzymam odpowiednie informacje. - A jeśli nie? - Będzie mniej o jednego wielebnego łajdaka na tym grzesznym świecie. - Pytaj zatem. - Dlaczego zginął Narens? - Nie mam pojęcia, panie ciekawski! Jak babcię kocham! Powiem więcej. Orientuję się, za czym węszysz. Ta dziwka zrelacjonowała mi dość wiernie waszą rozmowę. Idziesz złym tropem. Jaki mielibyśmy interes likwidować chłopaka? Narens był u nas nowy, nie znał nikogo poza mną, zero wtajemniczenia... Mówię ci, zmywajmy się, zanim wpadną tu vigilanci. - Na twoim miejscu nalegałbym na przedłużenie rozmowy. Póki gadamy, żyjesz. Załóżmy, że ci wierzę, powiedz tylko, rozmawiałeś z kimś jeszcze po foniku Kaliope? - Tylko z nim - kiwnięciem głowy wskazał zabitego kolegę. - I powtarzam ci, źle szukasz. Nie mieliśmy najmniejszego powodu likwidować Narensa, zresztą jak? Kogo z naszych wpuszczono by do hostelu? Pomyśl o tym gościu z ulicy, jego obecność wskazuje, że ta dziwka zadzwoniła jeszcze do kogoś... Nie spuszczając oczu z zabójcy Leontias wziął fonik i nacisnął wtórnik. Głucha cisza. Januario popatrzył na swój aparat niemo wiszący przy pasku. Jego oczy zdawały się mówić, "a widzisz...". Nie ulegało wątpliwości, Kaliope po rozmowie z Januariem zadzwoniła na jakiś numer z autokasowaczem wykluczającym ponowne połączenie - takie numery miało tylko FOI i parę utajnionych officjów. - Nie domyślasz się, dlaczego Narens tak bardzo chciał uczestniczyć w akcji na hostel? - Słowianin kontynuował przesłuchanie. - Dlaczego oddał się w ręce sekurytów? Chciał przekazać nam coś, o czym się dowiedział? Co? - Jeśli czegoś się dowiedział, to nie od nas - mruknął trynitatysta i naraz zmarszczył czoło. - Czekaj, Kaliope wspominała, że na parę dni przed nasza akcją vigilanci zwinęli Narka na dobę, siedział w Nadrzecznym Komisariacie. Może tam coś skumał... Wrócił trochę dziwny. - Szkoda, że tak pośpieszyłeś się z dziewczyną, mogła wiedzieć więcej - mruknął Leo. - To kwestia zasad i dyscypliny - Januario wrócił do pierwotnego tonu. - Rewolucja wymaga ofiar. Możesz mnie zabić. Po mnie przyjdą inni. - Zostawię cię vigiliantom, może któregoś nawrócisz... - powiedział Słowianin i urwał. Skrzypienie drewnianych schodów wskazywało, że ktoś jeszcze zmierza do apartamentu Kaliope. Nakazując gestem Januariowi mówienie dalej Leontias przylgnął plecami do ściany obok drzwi. Te, pchnięte gwałtownie, otworzyły się i do środka z wycelowaną bronią wkroczył oprzytomniały Flaccus. Słowianin zaatakował go od tyłu i ciosem w kark z powrotem posłał w nirwanę. Moment wykorzystał Januario. Jednym skokiem dopadł okna, przesadził balkon, jakimś cudem wylądował jak żaba na czterech podgiętych kończynach i puścił się ku furtce. - Stać, tu vigilianci - rozległo się z głośnika. - Trynitatysta nie zatrzymał się, tylko sięgnął po broń. Niezwłocznie skosiły go serie vigilianckich automatów. Sclavus nie czekał dłużej. Pozostawiając nieprzytomnego siccaro opuścił cenaculę włazem strychowym. Nie zmierzał uciekać dachami, wiedział, że cały quartał musi być otoczony. Mógł jedynie próbować przeczekać. W pralni natrafił na olbrzymią pralkę wirową wypełnioną do połowy bielizną