Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

— Patrz! To ten, co karczował. To ten, co pnie walił! To ten, co sławy nie chciał, i chwałę wziął! Patrz! Dusza drwala rosła i uspokajała się, jak wielkie morze. — Skąd oni mnie znają, pani? — spytał. — Ja im o tobie mówiłam! Chodźże teraz na obrachunek. I byli znowu w budzie na rubieży, kędy dogasało ognisko i błyszczała w kącie spracowana siekiera. Niewiasta dobyła z szaty złotą obręcz, a on patrząc na nią, nieśmiało spytał: — O pani! Królowanie mi przynosisz — a gdzie szczęście, coś mi obiecała? Wyglądałem go całe życie na próżno. — Jużeś na progu. Zaraz je dostaniesz. Drwal popatrzył w oblicze jej — zamyślił się. — Aha. Toć jest! — rzekł, i zrozumiał już wszystko. I już był za progiem, bo począł się jasno, radośnie uśmiechać, a niewiasta skinęła mu głową i usiadła u ogniska… Musiała nazajutrz osadzić na swej rubieży nowego drwala. Ten pracy dokonał… SIÓDMY SYN W Turzy Wielkiej — w maju — pewnego ranka gruchnęła wieść od chałupy do chałupy. — Wiecie — u Adamców urodził się siódmy syn! Kobiety prawiły to przy studni, wołały z podwórza w podwórze, że wnet całą wieś obiegła nowina. W obejściu u Adamców nie widać było żadnego szczególnego ruchu lub niepokoju. Tylko Adamiec sam wydoił krowę i zaczął narządzać wóz do drogi, a w zwykłej godzinie czterech starszych chłopaków ruszyło do szkoły. Sąsiad idący z motyką do kartofli przystanął u wrót i pozdrowił. — Szczęśliwy dzień, sąsiedzie. — A ino — pogodny! — odparł Adamiec. — Skiś nowiny mówię! Siódmy syn. Jedziecie do urzędu? — Babkę odwiozę — i starzykom dam wiedzieć. Do urzędu jeszcze pora. — A chrzciny kiedy — cesarskie? — Kobieca rzecz — chrzciny. Nie wiem. I wszedł do domu. — Zhardział od razu! — pomyślał sąsiad. Do szkoły dzieci przyniosły nowinę i nauczyciel zwrócił się do czterech małych Adamców ze specjalną uwagą. — Wielkie to dla was szczęście i honor. Pozdrówcie ode mnie rodziców i powiedzcie, że z gratulacją przyjdę. Jakoż na czwarty dzień — zjawił się u Adamców rozpromieniony i nad wyraz uprzejmy. Adamcowa była w izbie sama, jeszcze leżąca w pościeli, i karmiła dziecko. — Dobre południe, pani gospodyni. Czyście już zawiadomili urząd? Toć do chrzcin wedle waszego obyczaju ino cztery dni czasu. — A po co mamy urząd zawiadamiać? — Że wam się siódmy syn urodził. — A to za to jaka kara ma być? — Co też prawicie! Szczęście i honor na was spadł. Siódmy syn to królewski chrześniak i królewskie nosi imię i na królewski koszt otrzymuje nauki i pod królewską jest opieką i królewską będzie miał służbę. Rozumiecie, co was za los spotkał! Adamcowa spojrzała na nauczyciela jakby ze strachem nad tylu honorami, a potem przeniosła oczy na dziecko, które syte zasnęło u jej piersi. — Rozumiecie? — powtórzył nauczyciel. — Rozważę to sobie, panie rechtór! — odparła powoli kobieta. — Jeszczem słaba! — dodała po chwili. — A wasz gdzie? — W polu! — Głupie babsko! — pomyślał nauczyciel i poszedł szukać Adamca. Ale gospodarz zajęty orką przystanął niechętnie wysłuchawszy, odparł spokojnie: — Jeszcze czas. Kobieta słaba. Rodzinę sprowadzić trzeba, aż spod Bytomia. Minęły cztery dni — minął tydzień. O chrzcinach u Adamców nie było słuchu. Sąsiadki zaczęły odwiedzać i pytać położnicę. — Długo to będziecie żydziaka chować? — Długo, niedługo. Ino wstanę. Nie ma komu się zająć. Aż gdy minęło dwa tygodnie, nauczyciel zjawił się znowu. Adamcowa już się krzątała po izbie. — No — jużeście zdrowi. Teraz trzeba dać wiedzieć do królewskiej kancelarii w Berlinie. Ja to wam wszystko załatwię. Było już nad wieczorem i w izbie były wszystkie chłopaki przy podwieczorku. Sześć jasnych głów, sześć par siwych oczu podniosło się na nauczyciela i karnie powstali. Adamcowa wyjęła siódmego z kołyski. — Prachtjunge! — rzekł nauczyciel przymilnie i pogłaskał głowinę. — Du Wilhelm, du! — uśmiechnął się. Ale Adamcowa stanęła wśród dziatwy i rzekła: — Panie rechtór, dziękuję panu za to, że pan moje dzieci uczy — ale skiś tego honoru dla tego najmniejszego, to inaczej se obmyśliłam. My som Polaki, panie rechtór — polskie chłopy — my rodzice i oni