Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Mingolla nic nie odrzekł, przepełniony obawą, że rozmowa, że jakakolwiek interakcja zachwieje jego stanowczością. - Wiedziałem, że w końcu kogoś przyślą i wiedziałem, że będzie to ktoś silny. Ale ty... - uśmiech de Zedeguf był wąski i smutny - ...chyba postawili na metodę stosowania nieproporcjonalnie potężnych broni. - Potarł szczękę środkowym palcem, jak gdyby wygładzał jakąś nierówność skóry. - Przybyłeś, żeby mnie zabić? Mingolla zachowywał milczenie. - No tak, cóż... - Zedeguf znów wyciągnął ręce w geście kapitulacji. - Obiecuję, że nie będę stawiać oporu. Bo przecież i tak byłbym bez szans... jestem pewien, że zdajesz sobie z tego sprawę. - Prychnął nerwowym śmiechem. - Jeśli więc nigdzie się nie spieszysz, wejdźmy do środka. Może pozwolisz mi na ostatniego papierosa i ostatnią szklaneczkę wina? Jestem zagorzałym formalistą, a zawsze żywiłem przekonanie, iż ludzka śmierć winna mieć nader rygorystyczną i formalną oprawę. Nic nie szło zgodnie z wyobrażeniami Mingolli, którego kapitulacja de Zedeguf zbiła z pantałyku. Był bezradny wobec faktu, że zaczyna współczuć. - Nikt się tam nie kryje - powiedział de Zedeguf. - Sprawdź przez okno, jeśli chcesz. Mingolla podszedł do okna, otworzył okiennice i zajrzał do środka. Prycza pod ścianą w głębi, poduchy w rogu, wisząca pod sufitem lampa naftowa, która roztaczała niepewną pomarańczową poświatę. Podłoga zasłana konserwami, butelkami i bardzo wieloma książkami. W pokoju panowała czystość. - W porządku - powiedział Mingolla. - Chodźmy. Gdy się znaleźli w środku, de Zedegui tak zmniejszył płomień lampy, że wnętrze pokoju niemal utonęło w mroku. - Bez obawy - powiedział. - Nie będzie żadnych sztuczek. Po prostu lubię ciemności. - Podniósł butelkę i usiadł na pryczy. - Niczym cię nie poczęstuję, nie chcę cię bowiem ugłaskiwać. W gruncie rzeczy niecierpliwie oczekiwałem twojego przybycia. - Pragniesz śmierci? - zapytał Mingolla, sadowiąc się na jednej z poduch. Rozbłysła zapałka, papieros obudził się do życia, a Zedegui, niemal stapiając się z ciemnością, leniwie oparł się o ścianę. - To nie tak. Po prostu nie chcę dłużej być tym, kim jestem. Mingolla poczuł, że jest na straconej pozycji, uświadomiwszy sobie, że został wciągnięty w świat egzystencjalnych problemów de Zedegui; zastanawiał się, czy będzie w stanie doprowadzić rzecz do końca. - Pewnego dnia możesz dojść do takich samych wniosków - ciągnął de Zedegui. - Niczym się ode mnie nie różnisz. Deszcz słabł, a jego bębnienie cichło, znów dopuszczając do głosu brutalną muzykę Barrio. - Co sprawiło, że tu trafiłeś? - zapytał Mingolla. - Zrozumiałem, że stałem się zbrodniarzem - odparł de Zedegui. - Powinienem był to pojąć już dawno temu, ale byłem zbyt... - roześmiał się cicho - ...zbyt rozkochany w swej zbrodniczości, aby się na niej poznać. Kiedy jednak wreszcie do tego doszło, zapragnąłem się znaleźć w samym sercu prawa, poddać jego naukom, jego mądrym mechanizmom. Jestem, jak ci wspomniałem, wielkim formalistą. - Pokuta? - spytał Mingolla. - Sprawiedliwość. Oczywiście, sprawiedliwość zawsze mylono z karą. Ludzie od stuleci wytężali wyobraźnię, żeby wykoncypować sprawiedliwe kary. Czy wiesz, na przykład, że pisarz nazwiskiem Bexon proponował w swoim czasie cały system penitencjarnej heraldyki? Sugerował, aby skazańcy byli wiedzeni na szafot w czerwieni lub czerni, by ojcobójcy nosili czarne welony z wyhaftowanymi sztyletami, giezła zaś trucicieli były przyozdobione wizerunkami węży. Zdumiewające! Cóż mógłby mnie obchodzić kolor mojej śmiertelnej koszuli? Pragnę tylko sprawiedliwej kary za swoje zbrodnie i oto - wzniósł w stronę Mingolli toast swoją butelką - oto przybyłeś. - Dlaczego nie popełniłeś samobójstwa, jeśli traktujesz siebie tak bezkompromisowo? - Nie słuchałeś mnie uważnie. Pragnę sprawiedliwości, a zapewne okazałbym wobec siebie więcej miłosierdzia, niż ty okażesz. - De Zedeguf pociągnął długi haust wina. - Nie ma zresztą sensu mówić ci czegokolwiek. Jesteś zbyt młody, zbyt niedoświadczony. Kiedy jednak dotrzesz do Sektora Jaspisowego, wszystko zrozumiesz... choć może nic cię to nie obejdzie. Większości z nas nie obchodzi. - Sektor Jaspisowy? Co to takiego? - Niebawem się dowiesz - odparł de Zedeguf. - A powątpiewam, czy uwierzyłbyś mi w tej chwili. - Mogę cię zmusić do mówienia. - Dlaczego więc nie zmuszasz? Powiem ci dlaczego. Bo mnie żałujesz... a jeśli nie żałujesz, to jednak czujesz coś wobec mnie. Tak zaś zostałeś odarty z wszelkich uczuć przez proces, który cię zrodził, że pragniesz teraz wczepić się kurczowo w jakiekolwiek uczucie, nawet najbardziej błahe. W końcu jednak spełnisz swoją powinność. Jesteś potężną istotą, zbyt rozmiłowaną w posługiwaniu się swą mocą, by zrozumieć, jakie spustoszenia... - jego głos wyrażał teraz napięcie - ...jakie straszne spustoszenia poczynisz w samym sobie. Mingolla, już wcześniej rozgniewany opinią de Zedegui na swój temat, przeląkł się teraz pasji, z jaką została wygłoszona ta ostatnia diagnoza. Stężał, gdy de Zedegui zeskoczył z kozetki, Nikaraguańczyk jednak zaczął tylko przemierzać pokój, wędrując z półmroku w ciemność i z powrotem. Zgniótł niedopałek papierosa. - Więzienia... fascynujący temat. Napisano tomy na temat psychologii ich projektowania. Bentham, na przykład. Panopticon