Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W dwu słowach dany już był rozkaz załodze zamkowej, aby stała w gotowości, aby się nikt ze dworu oddalać nie śmiał. Przerażeni wszyscy, czegoś strasznego oczekując, chodzili niespokojni, losy Szczodrego przychodziły na pamięć. Tak samo Stanisław ze Szczepanowa napominał go publicznie. Izba, do której wszedł Mieszek z Kietliczem, była zwykłą do narad i rozkazów potajemnych przeznaczoną. Nie było w niej przepychu, ale wygoda wszelka i niemieckich wymysłów sprzęt nie tak okazały, jak do spoczynku i pracy najprzydatniejszy. Znać było tu pana, który dla oka w domu czynił mało, dla dogodności wiele. A że w tych czasach zawsze się musiał każdy mieć pogotowiu, był też oręż i broń różna po ścianach i kątach. Tu zwykle kanclerz spisywał przywileje przy świadkach, więc i do pisania przybory na stole leżały i pulpit do rozkładania ksiąg, gdyby się ich radzić przyszło. Choć Mieszek prawa obcego ani żadnego bardzo szanować nie chciał, wolę swą mieniąc prawem jedynym, przecie czasem się radzić było trzeba pisma. Wszedłszy Mieszek padł na siedzenie, kubek wody wychylił, długo nieruchomy trwał nie mówiąc słowa. Kietlicz stojący u proga patrzał nań, odzywać się nie śmiejąc, nogi pod nim dygotały, pot z czoła padał kroplami - oddychał ciężko. Upłynął dobry czasu kawał, książę dwa czy trzy razy usta otwierał i milkł nie mogąc się zdobyć na słowo, ręka, która leżała na stole, konwulsyjnie drżała. Spojrzał na Kietlicza, ani go odpędzał, ani powoływał. Dumał z sobą. Na ostatek, jakby bój stoczywszy i zwyciężywszy, Mieszek powstał, kołpak, który miał na głowie, poprawił zrazu, a potem go na stół rzucił. Stanął naprzeciw Kietlicza, brew mu się ściągnęła, usta drgały. Odzyskał już był męstwo i władzę nad sobą. - Mów - odezwał się głosem zmienionym - którzy są, co z biskupem trzymają? Kietlicz zawahał się z odpowiedzią. - Miłościwy panie - rzekł - ledwie nie przyszłoby pytać dziś, którzy z nim nie trzymają i przeciw własnemu panu nie są! Na pewno wiemy, że wojewoda Szczepan, krewny jego, należy doń cały. Leszczyc co nocy zbiera u siebie narady, knuje zmowy. Wczoraj ich podsłuchano, że już na zwiady wysyłać mieli do Kaźmierza. Posłańca schwytanego trzymam w więzieniu. Biskupi wszyscy z Gedką trzymać będą, księża pójdą za nimi, ziemiaństwo nie odstąpi ich. - Więc na nim pierwszym - odezwał się Mieszek - na buntowniku jawnym przykład uczynić trzeba. Zuchwały klecha wyzywał mnie sądząc, że się porwę nań i uczynię go męczennikiem! Nie! Księdzem jest, nie tknę go, z Rzymem się zadzierać nie chcę. Dziś nocą stu ludzi weźmie go z dworca, niech mu włos nie spadnie z głowy, ale zuchwalca, co nic nie szanuje, precz za granicę kraju wyrzucić! Powiedzieć mu, jeśli się wrócić ośmieli, głowę mu kto zdjąć może. Znajdzie się taki, co to uczyni. Ręką rzucił Mieszek. - Miłościwy panie - chciał przerwać Kietlicz. - Milcz z radą swą - odparł książę - rady nie potrzebuję, posłuszeństwa. Przeszedł się po izbie wodę pijąc i uspokajając. - Wojewodę, gdy do swej miłośnicy jechać będzie, bracia jej mogą ubić na drodze albo u niej w domu. Nie będzie im za to nic, można powiedzieć. Stary łotr winien dać gardło, sprzeniewierzył mi się. Znowu chodząc dumał Mieszek. - Leszczyca, Bogoryjów, Cholewę, gdy się znijdą, pobrać na gród i posadzić. Sądzić ich sam będę, winni zdrady. Kto życiem nie przypłaci, oczyma lub ręką. Nadto byłem powolnym, nie znają mnie jeszcze; krwi potrzeba, aby postrach był. - Miłościwy panie - przerwał raz jeszcze Kietlicz - ziemiaństwo nastraszyć dość, a lepiej go nie drażnić. Silni są. - I jam nie słaby - odparł książę odwracając się do niego. - Nie straszyć ich próżno, ale wydziesiątkować trzeba. Biskupa jednego stanie, aby reszta milczała, ziemian pobrać więcej. Ha! słali już do Kaźmierza - dodał uśmiechając się gniewnie - do Kaźmierza! Nie juści w niego ufają i za jego przyzwoleniem to czynią? Nie - nie. Oni go chcą wziąć, ale się im nie da. W Sandomirzu zawsze stek tych, co ode mnie stronią. Biskupi tam ciągną, opatów i klechów pełno - klasztor czy szkoła ten dwór jego, a w rzeczy to jaskinia łotrów. Tylko nie zmogą Kaźmierza, bojaźliwy jest, miękki, przeciw mnie się nie ośmieli, bo zna, żem nie na jego siły! Kietlicz ani przeczył, ani potwierdzał. - Kogo słali do Kaźmierza? - zapytał. - Ziemianie u Leszczyca zebrani, którzy niemal co noc się tam zjeżdżają, małego człeczka wybrali. Czeladź podsłuchała i doniosła. Ten już siedzi. - Drugiego znajdą - dodał Mieszek. - Zabrać ich wszystkich z Leszczycem do nogi! - Nuż się opierać zechcą? - szepnął Kietlicz. - I to już może być. Mieszek głową potrząsnął pogardliwie. - Ludzi masz dosyć! - A jeżeli wojewoda swoich powoła? - Wojewoda! - parę razy powtórzył Mieszek z lekceważeniem. - Wojewodę mogą sprzątnąć ci z Tęczyna; starzec jest niedołężny. Ja wojewodów, krom ciebie, nie potrzebuję; do wojny znajdę dowódców, warchołów wymieść trzeba precz. Znowu umilkłszy przechadzać się zaczął książę, pomrukując, jakby to, co myślał, ciężko mu wypowiedzieć było. Stanął potem naprzeciw Kietlicza. - O Kaźmierzu prawią między sobą - rzekł - ja się go nie lękam, ale póki on tam siedzi za oczyma, wszystko się do niego gromadzić będzie. Słać potrzeba, ażeby do mnie przybywał. Lubi mądrych ludzi - dodał szydersko. - Księdza po niego wyprawić, a jeśli o wiernego trudno, Mierzwę, który go rozmową zabawić potrafi. Niech mu powie, że widzieć go chcę, sprawę mam pilną. Raz go tu sprowadziwszy nie puszczę od siebie. Ślij po niego zaraz - dziś... prędko. Kietlicz stał tym mnóstwem pańskich rozkazów zmieszany nieco. - Miłościwy panie - odezwał się - co rozkażecie, to dla mnie święte, ale czy podołam na raz tylu sprawom? Biskup, wojewoda, ziemianie, książę Kaźmierz... Mieszek odwrócił się ku niemu gniewnie. - Tak, albo na raz wszystko zrobić potrzeba, lub ze wszystkiego nic nie będzie! - krzyknął ostro i zapalczywie. - Gdy popłoch się rzuci, nie czas będzie ludzi łapać, bo się rozbiegą. Nie dzwonić na trwogę, a ująć razem tych, co zmowy czynią. Masz ludzi, masz siłę, masz przykaz mój, czyń, co chcesz... Tak musi być